niedziela, 23 listopada 2014

TO JUŻ JEST KONIEC...



Dzięki za miłe komentarze, porady, a zarazem motywacje. Dwadzieścia rozdziałów + miniaturka to całkiem niezły wynik. Blog ma około osiem miesięcy i szczerze mówiąc dużo zmienił w moim życiu. Jednak zawsze musi przyjść koniec... Będzie mi trudno się rozstać z historyjkami o dwóch zabawnych braciach... 
A teraz chciałam podziękować wszystkim czytelnikom, którzy naprawdę dawali mi mocnego kopa i mobilizowali do działania. Dzięki wam poprawiłam się z polskiego i piszę trochę lepiej opowiadania. 

Trudno się z wami rozstać, więc może czasem wstawię tu jakąś miniaturkę. 

Pozdrawiam i dziękuję 
Draco Malfoy

Na pożegnanie zapraszam na króciutką opowieść o George'u : 

  Kwiaty, tort, suknia ślubna to wszystko leżało na głowie młodej pary. Dlaczego wszystko jak zwykle robione jest na ostatnią chwile? Buty były o rozmiar za małe, welon za długi, a mucha dla pana młodego była w dziwnym odcieniu grafitu. Panna młoda stawała się już kłębkiem nerwów, a ślub miał się odbyć już za dwie godziny. Goście powoli docierali na miejsce, a pokoje hotelowe nie były jeszcze dla nich zarezerwowane. W dodatku pan młody nagle gdzieś zaginął. 
- Mamo! Przecież miał to być najpiękniejszy dzień w moim życiu! Nic nie jest jeszcze gotowe! - denerwowała się przyszła małżonka. 
-  Angelina, nie przejmuj się tak. Wszystko jest pod kontrolą. A właściwie nie wiesz gdzie podział się George?
  Tym czasem w schowku na miotły nie świadomy nagłymi problemami związanymi z weselem rozmyślał pan młody. Nie był przekonany swej decyzji... Kochał swą narzeczoną,  ale po utracie swojego brata wątpił czy zazna kiedykolwiek szczęście. Co noc w snach widział ostatnie jego chwile... Za każdym razem Fred ginął z uśmiechem na ustach. To straszne... W dodatku od tego momentu mężczyzna nie potrafi wyczarować patronusa. Minęło już ponad dziesięć lat, a trudno o tym zapomnieć. Stracić brata bliźniaka to tak samo jak stracić cząstkę siebie. 
  Pamięta to bardzo dokładnie pierwszy raz przekroczyli próg szkoły... Razem ze swoim bratem postanowili, że umilą to miejsce. I udało się im. Każdy uczeń znał dwóch łobuziaków, których hobby było dokuczanie Flichowi. Najlepsza zabawa była wtedy, kiedy wykradli mapę z gabinetu woźnego. Zauważyli, że na niej zaznaczone są wszystkie tajne przejścia, a co najważniejsze zawsze można było się zorientować, że ktoś się zbliża, bo wtedy pojawił się mały napis z nazwiskiem. To dziwne, ale nigdy się  nie zastanawiali dlaczego Ron Weasley - ich młodszy brat śpi obok jakiegoś mężczyzny o imieniu Petter. Może uznali to za normalne... 
  Kiedy przyszedł dzień zdawania sumów chłopcy zaopatrzyli się w samopiszące pióra, lecz jak na złość pod wpływem zaklęć nauczycieli przestawały pisać. Dlatego z nie bardzo wysokim wynikiem "ukończyli" szkołę. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Zaraz po ucieczce ze szkoły założyli swój własny sklep na Pokątnej. Trzeba przyznać, że interesy szły im całkiem nieźle, a przy tym mieli niezły ubaw. Ale życie potoczyło się dla nich nieszczęśliwie. Ślepy los chciał, żeby Fred zginął... Zginął w wojnie, jak na czarodzieja przystało. 
  George ocknął się z rozmyślań i wrócił do rzeczywistości. Stanął przed lustrem i spojrzał na siebie posępnie... Był wysoki, na około metr dziewięćdziesiąt, oczy miał piwne, a włosy marchewkowe. Czarny garnitur odmładzał go o kilka lat. George nie był dobrze zbudowany... Jak na trzydziestolatka był wyjątkowo chudy, zero mięśni...  Stojąc tak przypomniała mu się historia o zwierciadle, które pokazywało pragnienia... Dla niego każde lustro wskazywało jego skryte marzenia. Wystarczyło mu, że spojrzy w swe odbicie a przypomni mu się brat. 
- George, tu jesteś! Szukałam cię po całym ogrodzie... Zresztą nie ważne, chodź bo się spóźnimy na własne wesele.
Mężczyzna wypił kieliszek ognistych whiskey, po czym się skrzywił. I wyszedł za panną młodą. 
Ślub miał się odbyć w cudownym ogrodzie, w który oddawał baśniowy nastrój. Kwiaty były tak cudowne, że trudno było od nich oderwać wzroku, a trawa była idealnie skoszona. Para młoda zatrzymała się przy wielkim łuku stworzonym z różowo-białych róż. Dziewczyna była śliczna. Miała gładką, ciemną cerę, i delikatne falowane, czekoladowe włosy. Suknia była biała, a koronki znajdujące się na niej przypominały płatki śniegu. Gorset zaś podkreślał jej idealną sylwetkę. Kobiety siedząca na krześle łkały w chusteczki i wzruszone patrzyły na nowożeńców. 
- Czy ty George'u Weasleyu bierzesz sobie za żonę Angeline Johnson i ślubujesz jej wierność, miłość oraz to, że nie opuścisz jej do śmierci? 
Mężczyzna nagle skierował wzrok w lewo. Przed jego oczami stał rudy chłopak o lśniącym uśmiechu i białych skrzydłach, pokrytych puchem. Był to duch Freda Weasleya. Pokazał mu kciuk na znak, że jest wszystko w porządku. George nie wierzył własnym oczom. Mrugnął kilka razy, ale gdy spojrzał na to miejsce nikogo tam nie było. 
- Tak - wyszeptał po chwili. 
Angelia odetchnęła z ulgą. 

piątek, 24 października 2014

~Rozdział dwudziesty~ TAJEMNICA

  - Angelina, uważasz, że jestem przystojny? - zapytał George podczas śniadania smarując kanapkę dżemem.
Dziewczyna oblała się czerwonym rumieńcem. Od zawsze była zakochana w chłopcu, ale nie miała odwagi mu o tym powiedzieć. Totalnie ją zatkało i nie miała pojęcia co odpowiedzieć. Czarnoskóry chłopiec - Lee Jordan słysząc to pytanie zakrztusił się biszkoptem. W tym gronie przyjaciół nigdy nie padały takie pytania... Było wiadome, że Lee podkochuję się w Angelinie, ale żeby George? Fred nie wytrzymał wstał od stołu i głośno zasunął krzesło. Jako jedyny wiedział o co tak właściwie chodzi. Jego brat był ślepo zakochany w pięknej, a zarazem podłej Ślizgonce znanej z tego, że wykorzystuje każdego naiwniaka i wkręca w jakieś czarno-magiczne przekręty! Myśli, że ma u niej szanse? Pff... żałosne.  
  Wyszedł z wielkiej sali nie oglądając się za siebie. Był bardzo zły... Miał już dość brata palanta, który robi wszystko, żeby spodobać się jakiejś krowie! Pokój wspólny był zupełnie pusty, a ogień w kominku powoli przestawał płonąć. Usiadł na fotelu tuz obok tablicy ogłoszeń i wyciągnął z torby Dziennik Toma Riddle'a. Ostatnio ciągle nosił go przy sobie. Wiedział, że jest być może niebezpieczny, ale gdy czuł złość mógł mu zawsze się zwierzyć. 

Tu znowu ja, Fred Weasley. Mój brat jest nie do wytrzymania... Nigdy nie zrozumiem ludzi zakochanych... Czy istnieje takie coś jak miłość? Bo dla mnie to zwykłe oszustwo i krętactwo. A ta nawiedzona Vanessa i tak jest zwykłą oszustką! 

Krzywe pismo chłopca błyskawicznie pojawiło się na stronach dziennika.  Widać było, że był okropnie zły, bo prawie złamał pióro i na skutek tego powstał duży kleks. 

Miłość nie istnieje. Wierzą w nią tylko ludzie słabi, którzy nie potrafią się pogodzić z tym, że nie potrafią zrobić nic zupełnie sami. Oszukują się... Wmawiają sobie, że się kochają... Ale to nie ma sensu. 

Zgrabne pismo pojawiło się po kilku sekundach. Ostatnio Fred polubił je tak mocno, że czuł do niego jakąś przyjacielską więź. 

Przysięgał mi, że nigdy się nie zakocha. Póki ja żyję, nie zazna miłości! 


On cię oszukał. Nie jest godnym nazywać się twoim bratem. A jego miłość... Nienawidzę jej ! 

Po przeczytaniu ostatnich słów Fred z hukiem zamknął dziennik. Nienawidzi jej? Skąd ją zna? Wpatrzył się w złote litery układające napis : " Dziennik Toma Riddle'a ". 
Słońce mocno grzało. Pot spływał po jego skroni... Nazwisko właściciela zabłysło oślepiając go... No jasne! Dlaczego wcześniej na to nie wpadł? Wybiegł z pokoju wspólnego jak poparzony omijając i potrącając niektórych uczniów.
- Fred? Co się stało? - zmarszczył czoło Lee. 
Nie zważając na nic chłopiec biegł w stronę lochów. Zbiegł szybko po schodach omijając dwa stopnie. Zadyszany wpadł do klasy. Przy biurku stał profesor Snape z miną wrogą, a zarazem wystraszoną. Fred mało nie wybuchnął śmiechem przypominając sobie incydent z łajnobombą, który miał miejsce w tamtym roku. 
- Dzień dobry prze pana. Ja chciałem na chwilę poprosić Vanesse, bo pani... yyy... profesor McGonagall ją wzywa... 
- Profesor McGonagall? Ale czy to coś ważnego? Bo jak widzisz prowadzę lekcję, której ty i tak z pewnością nie zrozumiesz - spojrzał na niego z ukosa. 
- Pewnie tak... Tak samo jak nie zrozumiem pana fryzury, profesorze. 
Uczniowie wybuchnęli śmiechem. Snape przeszył chłopca wzrokiem, a następnie wzgardził Ślizgonów i Gryffonów nędznym spojrzeniem. 
- Gryffindor traci pięć punktów, panie Weasley. Vanessa możesz wyjść, ale masz wrócić, za dziesięć minut. 
Dziewczyna wstała, uśmiechnęła się do profesora i ruszyła razem z Fredem po schodach. "Dziwna jest... po co poprawiać co dwie sekundy włosy?" - rozmyślał chłopiec. 
- Gdzie jest pani profesor? - zapytała rozglądając się dookoła. 
I w tym momencie Fred miał ochotę uderzyć ją w twarz. Na szczęście w  ostatniej chwili uświadomił sobie, że ma swoje zasady i dziewczyn nie bije, nawet jak są Ślizgonkami. 
- Znasz Toma Riddle'a? - zapytał spoglądając na nią z nienawiścią. 
Milczała... Na jej twarzy pojawiały się srebrzyste łzy. Widać było, że targały nią emocje... Pewnie to był dla niej ktoś bliski... Po chwili kiwnęła przecząco głową. 
- Nie kłam! Jak wytłumaczysz fakt, że macie te same nazwiska? - wciąż nic nie mówiła... - A może to ci coś przypomni? - zapytał wyciągając Dziennik Toma Riddle'a. 
- Skąd go masz ? 
- Powiem ci jak odpowiesz na moje pytanie. Kim dla ciebie jest Tom Riddle? 
Mocno westchnęła, otarła łzy i wyszeptała :
- Matka Toma była zakochana w mugolu, jednak jej ojciec i brat sprzeciwiali się temu związku. Byli potomkami Salazara Slytherina i uważali, że to mogłoby zhańbić ich krew.  Gdy Meropa dowiedziała się, że młody Riddle jej nie kocha wpadła w rozpacz. Zakochana do szaleństwa postanowiła użyć eliksiru miłosnego. Wzięli razem ślub i w końcu zaszła w ciąże. Naiwna kobieta pomyślała, że jeśli będą mieć razem dziecko to pewnie ją pokocha... Przestała mu podawać amortencje, a on gdy się ocknął odszedł... Po prostu ją zostawił. Opuszczona matka tułała się, nie mogąc odnaleźć się po utracie męża. Była tak mocno zrozpaczona, że straciła swoją magiczną moc. Zdesperowana sprzedała jedyną pamiątkę, po swoim przodku - Slytherinie za marne grosze. Zapewne nie miała pojęcia, że ten medalion był bezcenny. Gdy zbliżała się data porodu znalazła jakiś sierociniec w Londynie i tam urodziła małego Toma. Nie wiele osób wie, pewnie praktycznie nikt, że Tom miał jeszcze brata bliźniaka, którego nazwała Richard. On był nie znany zapewne dla tego, że szybko został zaadoptowany.  Riddle znienawidził swojego brata. Zazdrościł mu rodziny i szczęścia. Kiedyś próbował go zabić...
- Czyli kim dla ciebie jest ten cały Tom Riddle ? - przerwał opowieść Fred. 
- Richard to mój ojciec...
Zapadło milczenie. Chłopak nie miał odwagi nic powiedzieć. Przez cały ten czas rozmawiał z jakimś psychopatą, który chciał zabić własnego brata? 
- Nie podaruje mu tego! Zemszczę się! Muszę tylko nabrać trochę więcej mocy, muszę go zabić! On zabije mojego ojca! Ja zabije wszystkich jego zwolenników!
Jej oczy dziwnie poczerwieniały, można było w nich dostrzec błysk szaleństwa. Nie była już taką ładną, dobrze wychowaną dziewczynką , zamieniała się w potwora! 
- Skąd masz ten dziennik ?! - wrzeszczała łapiąc Freda za gardło. 
- Zostaw go! 
Vanessa odwróciła głowę szukając osoby, która się jej sprzeciwiła. Jakieś trzy metry od niej stał przestraszony George Weasley ściskający z przerażeniem różdżkę. Jego nogi trzęsły się, a oczy powiększyły ze zdziwienia. Dziewczyna brutalnie popchnęła duszonego przez siebie chłopca i wolnym krokiem podchodziła do jego brata. George wyciągnął drżącą rękę i skierował różdżkę w stronę dziewczyny. Ona głupkowato się uśmiechnęła. 
- Crucio! - krzyknęła. 
A chłopiec upadł na ziemie zwijając się z bólu. Dziewczynie najwidoczniej to się podobało. Nie przestawała, była na tym skupiona i nie odrywała oczu od wijącego się chłopca. Ból był niewyobrażalnie wielki. Trudno opisać go słowami. 
- Drętwota! 
Dziewczyna znieruchomiała. George cały obolały po okropnym cierpieniu ledwo utrzymywał się na własnych nogach. 
- Dzięki - wyjąkał wymuszając uśmiech. 
- No nie ma sprawy przyzwyczaiłem się wyciągać cię z tarapatów. 
George podszedł bliżej brata i z trudem podał trzęsącą się dłoń. 
- To jak zgoda? To była totalna pomyłka... Miałeś rację Ślizgoni to banda bezmózgich kretynów.
- Ja tak powiedziałem? Ale ja jestem mądry. Przy okazji to wiesz, że obraziłeś się na mnie na dziesięć godzin i dwie minuty. Odpiczając siedem godzin na sen to na trzy godziny. No dobra uciekajmy, bo jak nas Snape przyłapie to nie obejdzie się bez szlabanu. A ja nie mam ochoty niszczyć szampony do włosów tylko po to, żeby nigdy do niego nie dotarły. 
  Bracia pomknęli razem korytarzem śmiejąc się do siebie tak jakby przed momentem nic się nie stało.   

*******************************************

Czytasz = komentujesz

Dzięki za uwagę. Ten rozdział ni należy do najlepszych, ale nie miałam zbyt dobrych pomysłów. Jak wiecie bywają lepsze i gorsze wpisy. Brak czasu mnie totalnie ogranicza. Dlatego zawieszam tymczasowo bloga. Może wpadnie mi jakiś pomysł do głowy i coś jeszcze napiszę, ale chyba w to wątpię. 
 Pozdrawiam
Draco Malfoy

środa, 8 października 2014

~Rozdział dziewiętnasty~ ŚLIZGONKA

  Szybko minęły dni od incydentu podczas, którego chłopcy uciekli od rodziny Willamsów. Pani Weasley trochę pożyczała, ale przeszło jej po kilku godzinach. 
  W końcu nadszedł oczekiwany dzień szczególnie przez Ginny. Stanęli na dworcu King Cross. Pociąg już stał na miejscu, a czarodzieje pośpiesznie do niego wsiadali. 
- No jak się czujesz przed pierwszym razem? - zapytał pan Artur spoglądając na córkę. 
Dziewczynka nic nie powiedziała... Jej policzki płonęły rumieńcem. To dziwne uczucie kiedy pierwszy raz wsiądzie się do pociągu i nie będzie się widziało rodziców przez cały rok. 
- My się nią zaopiekujemy - uśmiechnął się George. 
- Byłabym dużo bardziej spokojna gdybyście trzymali się od niej z daleka. Nie chcę, żeby zeszła na złą drogę - oburzyła się pani Weasley. 
- Nie ma to jak szczerość matki... 
- Fred nie obrażaj się. Wsiadaj do pociągu i pilnujcie Rona i Ginny. 
- Pfff... co za matka, która nie odróżnia własnych dzieci. Miałem racje jesteśmy z sierocińca. 
   Weszli szybko do pociągu nie słuchając już tłumaczeń matki. Chłopcy już od dawna nie widzieli swoich przyjaciół. Jednak nie tylko oni urośli. 178 jak na ich wiek to bardzo dużo, ale w końcu Lee też nie jest niski. 
- Hej, to prawda, że byliście u mugolów? - zapytał podekscytowany Jordan. 
- No tak... narzygaliśmy im na talerze i zwialiśmy niczym Snape przed szamponem. 
- Ale czat.... 
Chłopcy usiedli w zapełnionym przedziale tuż przy oknie. Pociąg ruszył, a widok zza okna szybko się rozmazywał. Dzieciaki kupowały słodycze, a Fred i George snuli opowieści o życiu mugoli. Podekscytowani pierwszoroczni co jakiś czas pojawiali się w przedziale. W końcu odsunęły się drzwi, a nich nie stanął żaden zagubiony dzieciak, ale zapłakana dziewczyna o lśniący brązowych oczach. Miała długie, gęste czekoladowe włosy i cerę księżniczki. W przedziale zapanowała na chwilę cisza. Uśmiechnęła się przez łzy i bez słowa wciągnęła walizki. George wychylił się za brata. Spojrzał na dziewczynę z dziwnym zainteresowaniem. Ona naprawdę była ładna... 
- Kto to? Pierwszy raz ją widzę... - wyszeptał do Freda. 
- Nic dziwnego, że jej nie widziałeś. Przecież nie gapimy się na Ślizgonów. Głupia krowa, myśli, że jak... co ci jest? 
   George poczerwieniał. Po raz pierwszy w życiu czuł złość na brata, chciał go nawet uderzyć... Ale dlaczego? Nic nie powiedział, tylko odwrócił się i patrzył w palce. Jednak ukradkiem co jakiś czas spoglądał na brunetkę. " Ona jest Ślizgonką? To nie możliwe. Przecież na taką nie wygląda.." - rozmyślał. Sam nie wiedział dlaczego tak się tym przejmował. Nie raz już widział Ślizgonów, ale jakoś się nimi nie przejmował. Dlaczego teraz miało być inaczej? No cóż... nie każdy może być Gryfonem. 
- George nie wysiadasz? - zmarszczył czoło Fred. 
Chłopiec wzdrygnął się, tak jakby wybudził się z transu, podniósł walizki i wyszedł razem z bratem. 
- Pirszoroczni do mnie ! - usłyszeli znany głos. 
Ach... cztery lata temu oni też byli takimi malcami, którzy z radością i podekscytowaniem biegli w stronę ogromnego, owłosionego pół-olbrzyma - Hagrida. Radosna Ginny wybiegła z pociągu, razem z małym blondynkiem, który fotografował dosłownie wszystko co spotkał na swojej drodze. Widząc Hagrida otworzył szeroko usta z zachwytu. To był dopiero obiekt do fotografowania... 
- Ginny! Coś ci wypadło - krzyczał Fred podnosząc książkę - A z resztą zachowam sobie dla siebie. 
Schował ją głęboko pod kurtką. Był to Dziennik Toma Riddle'a. Na wakacjach nie odkrył jego tajemnicy, a więc teraz jest na to czas. 
Rozejrzał się do około, aby pokazać znalezisko bratu, ale jego nie było... Machnął ramionami i trochę posmutniał, ale samotnie ruszył dalej. 
   - Hej ! Coś się stało? - zapytał George podchodząc do zapłakanej dziewczyny. 
Ślizgonka otarła łzy dłonią i spojrzała na chłopca. Jej oczy były cudowne. Błyszczące jak gwieździste niebo. Pokiwała głową na znak, że wszystko jest w porządku. 
- Jestem Weasley, George Weasley. 
- Miło mi cię poznać. Mam na imię ....
Nie zdążyła powiedzieć, bo za jej plecami ktoś krzyczał coś niezrozumiałego. Odwróciła się. Stał tam wysoki, przystojny brunet o jasnej karnacji i ostrych rysach twarzy. 
- Przepraszam to mój chłopak. Muszę lecieć, no to pa. Zobaczymy się następnym razem. 
- pa - wyszeptał smutny George. 

- Gdzie ty się podziałeś? Ja cię szukam jak ostatni bałwan, a ty się szlajasz nie wiadomo gdzie!
- Panie Weasley ! - skarciła go profesor McGonagall przechodząc tuż obok stołu Gryffindoru. 
- No przepraszam, ale bez przesadny ten dupek zostawił mnie samego! Cholera myślałem, że mnie szlag trafi jakieś bachory napluły mi na buty! 
- Ostrzegałam panie Weasley. Gryffindor traci dziesięć i to w dzień uroczystości! 
Fred zamilkł. Oparł się na łokciach i gapił bezmyślnie w talerz. Zaczęła się uroczystość przydziału. 
- Luna Lovegood! - wykrzyknęła McGonagall. 
Mała blondynka, o niebieskich, marzycielskich oczach podbiegła do tiary przydziału. Właśnie stąd było widać jej śmieszne kolczyki, przypominające rzodkiewkę. 
- Ravenclaw! - krzyknęła Tiara Przydziału. 
Dziewczynka pomknęła do stołu Krukonów, którzy przywitali ją tylko szyderczym spojrzeniem. 
- Ginny Weasley! 
Cała rodzina siedząca przy stołu Gryffindor na chwilę wstrzymała oddech. Czy ona tez będzie w tym samym domu? Czy nie będzie jakiś wyjątkiem? 
- Gryffindor! 
Po wielkiej sali przebiegły stłumione oddechy ulgi, które zapewne wydali Weasley'owie. Dziewczynka z radością pobiegła ku stołu Gryfonów, gdzie wszyscy bracia przybili jej piątki. 


- Gdzie byłeś ? - zapytał Fred wchodząc do pokoju wspólnego. 
- Co cie to obchodzi - parsknął George. 
Zmartwiony Fred usiadł na łóżku tuż przy swoim bracie. Czuł się podle. Nigdy przed sobą nie mieli tajemnic. A teraz? Czyżby wszystko się zepsuło? 
- Nie zauważyłeś, że coś się miedzy nami zepsuło? Jeszcze wczoraj był niezły ubaw. Kilka łajnobomb, no wiesz takie tam psikusy. A dziś... W ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Teraz szczerze, George : Coś się stało? 
Chłopiec spojrzał bratu prosto w oczy. Były szkliste... Fred bardzo się tym przejmuje, nie wyobraża sobie życia bez George'a i ich kawałów. Siedzieli tak w milczeniu. Czekając, aż któryś z nich je przerwie, ale żaden z nich nie miał odwagi. W końcu George wstał i wyszedł bez słowa. 
Fred wyciągnął z kurtki dziennik i patrzył się w staranne pismo Toma Riddle'a. Przeglądnął wszystkie kartki, jak zawsze były puste. 

        Hejka Tomek! Ach... debil mnie wkurza. Ty też masz brata?

Wyskrobał na kartce, robiąc kilka kleksów. Z niecierpliwością czekał na odpowiedź, ale ona długo nie nadchodziła. Zrezygnowany miał już zamykać dziennik, lecz na stronie pojawiły się słowa: 

                                                Nienawidzę mojego brata.


**********************

W końcu dodałam! Przepraszam, że ostatnio mało piszę. Jeden rozdział na miesiąc - niezbyt ambitny wynik. Jest krótki, ale to przez brak czasu. Szkoła, zadania, sprawdziany... zaczynam nie ogarniać i do tego wszystkiego jeszcze kilka stronek i dwa blogi. Nie na moje siły. Ale co ja będę narzekać. Co do treści to ostatnio dostałam olśnienia i mam pomysł na kilka następnych rozdziałów. Wiem, wiem... obiecałam sobie, że nie będzie tu wątku miłosnego, ale przysięgam, że nie zamienię tego blogu w romansidło ;) 
Pozdrawiam :) 
Draco Malfoy 

Czytasz = komentujesz



 

niedziela, 14 września 2014

MINIATURKA

  Zapadał zmierzch. Gwieździste niebo było pokryte lekką mgłą. Pełnia księżyca przebijała się przez chmury i odbijała swój blask w zapłakanych oczach mężczyzny i kobiety w podeszłym wieku stojących  przed marmurowym nagrobkiem. Wiatr targał ich rude, posiwiałe włosy, a wierzby uginały się ku im głową. Srebrzyste łzy pokryły ich blade, piegowate twarze. Cmentarz był opustoszały. Nikt prócz nich nie odwiedzał zmarłych. wszystkie groby były szare, obdarte i zaniedbane. Jedyne co się wyróżniało na tle cmentarzu były dwie, ścięte, czerwone róże leżące na grobowej płycie. 
 A jeszcze tak nie dawno życie wyglądało zupełnie inaczej. Łzy smutku zastępowały łzy szczęścia. 

- Pirszoroczni do mnie! - krzyczał olbrzymi mężczyzna w dziwnym futrze z norek. 
Dzieciaki wyskakiwały z pociągu jak oszalałe. Niektóre z nich były strasznie podekscytowane, po raz pierwszy przekroczą wrota zamku, a dla innych to powrót do najwspanialszego miejsca. Każdy czarodziej, który kiedykolwiek tu się uczył musi przyznać, że Hogwart stał się jego domem i choć ukończył szkołę tęsknił za tymi czasami, pomimo, że codziennie czekała na niego sterta zadań domowych. 
- A ty to pewnie Hagrid - wypalił rudy chłopiec, dość wysoki jak na swój wiek. - Charlie mówił, że z ciebie fajny gość. 
Zarośnięty mężczyzna, który był co najmniej dwa razy większy od normalnego człowieka uśmiechnął się patrząc w dół. 
- Z Charliego to w porząsiu chłop. Przyłazi do mnie na herbatę, a Kieł ma uciechę. Jesteś jego bratem?
- A no tak. Tam gdzieś podział się George. Jesteśmy tu pierwszy raz. Percy... chyba go znasz, co? Taki rudy w okularach. Najgłupszy z Weasley'ów. Także on powiedział nam, że jeśli nie staniemy się prefektami to nie będzie się do nas przyznawał... Też coś, chyba o to chodzi, nie? Mi tam zależy, żeby grać w quidditcha. Percy nie dostał się do drużyny, więc gdybyśmy.... O George! Gdzie byłeś?!
Identyczny do niego chłopiec uśmiechał się od ucha do ucha. Był ubrudzony, a włosy okrył mu kurz. Brodaty mężczyzna - Hagrid, już od dawna nie słuchał chłopców, tylko pomknął w kierunku jeziora przez, które mieli przepłynąć pierwszoroczni. 
- Co się stało? - zapytał brata Fred. 
- Była niezła zadyma. Wystrzeliłem łajnobombę, trafiła w nauczyciela od eliksirów, mówię ci takich tłustych włosów jeszcze nigdy nie widziałem! Przydałby się szampon..Jak oberwał wyglądał jak zbzikowany nietoperz! Na szczęście nie dostałem szlabanu, bo pomyślał, że to Lee. 
Chłopcy uśmiechnęli się do siebie i śmiejąc się pomknęli ku reszcie uczniów. 

Wszystko nagle pokryła szara mgła, a gdy opadła przed oczami pojawiła się wielka sala. Były w niej cztery ogromne stoły, zajmujące całe pomieszczenie. Przed wszystkimi pojawiła się dziwna, stara, połatana tiara. Ku zdziwieniu wszystkim zaczęła śpiewać. Piosenka była dziwna... Fred i George w ogóle jej nie słuchali. Szeptali sobie do ucha jaki kawał zrobić woźnemu. Czarownica w spiczastej tiarze i w ciasnym koku wyczytywała nazwiska :
- Jordan Lee - zawołała. 
Przyjaciel rozrabiaków niepewnym krokiem wyszedł na środek sali, zasiadł na krześle po czym założył tiarę. Po chwili milczenia rozległ się donośny krzyk : " Gryffindor! ". Przy stole Gryfonów rozległy się wiwaty i oklaski. A Lee wciąż nieprzytomnie myśląc pobiegł na nowe miejsce. 
- Weasley George!
Na środku sali pojawiło się dwóch chłopców! Dlaczego dwóch? Obaj bliźniaki stanęli przed tiarą i czekali aż profesor wskaże im miejsce. 
- Cholera, który to George ? - klęła pod nosem profesor McGonagall. 
Po całej szali rozległy się szepty i ciche śmiechy. Zakłopotana profesor wpatrywała się w chłopców szukając jakichkolwiek różnic. Niestety nie udało się...
- No dobra ty po lewej - w końcu powiedziała zrezygnowana. 
George uśmiechnął się do brata i ruszył ku wyznaczonym miejscu. Tiara była na niego za duża i opadła mu na oczy. Czuł się w niej dziwnie. 
- Kolejny Weasley? Ile was jeszcze matka narodziła? - usłyszał szept. 
Rozejrzał się dookoła, ale wszyscy milczeli w napięciu. 
- Do Ravenclaw'u raczej nie pójdziesz... Jak widać nie jesteś inteligentny! Czekaj, czekaj poprzedni Weasley gdzie trafił? Ach tak.... GRYFFINDOR! 
Gdy usłyszał ostatnie słowo sala wybuchła okrzykami radości, a on wciąż zastanawiając się kto do niego przemawiał ściągnął tiarę i udał się w głąb sali. 

Nagle wszyscy pojawili się na korytarzach. Ale jak? Wszystko dziwnie znika i pojawia się całkiem inny obraz. Dwaj chłopcy wyróżniali się z tłumu. Po kryjomu wyszli z tego korytarza i biegli na drugie piętro. Za plecami coś chowali...
- A kto tu włazi bez zaproszenia? Irytkowi robi zmartwienia? 
Chłopcy wzdrygnęli się. Przed nim w powietrzu unosił się dziwny człowieczek, trochę przypominający ducha. 
- Pfff... takie coś jak ty niby ma nam w czymś przeszkodzić? Przecież ty nawet nóg nie masz! I choćbyś nas zatrzymywał i tak rozwalimy tego nędznego Flicha! - przerwał ciszę milczenia George. 
- To zmienia postać rzeczy. Chcecie mnie wyręczyć? Dobre z was chłopaki - uśmiechnął się szczerze Irytek - Zapraszam, zapraszam. - ruchem ręki wskazał na spiralne schody - Znajdziecie go na trzecim piętrze. Ma tam swój kącik razem z tym opasłym kotem. 
Chłopcy uśmiechnęli się i pomknęli po schodach. Korytarz ten był zupełnie opustoszały. Nie było w nim zupełnie nikogo. Szare ściany odbijały się w wypolerowanej posadzce, a przez okno wpadały promienie słoneczne. 
- Rzucaj ! - krzyknął Fred. 
Bomba rzucona w stronę drzwi nie poruszyła się. 
- Co jest? Zepsuła się? - wyszeptał Fred. 
Po chwili milczenia drzwi otworzyły się z donośnym hukiem a w nich stanął Filch - przypominający starego posiwiałego kota, któremu zaczęło wypadać futro. Miał już krzyknąć, lecz nagle usłyszał głośny wybuch, któremu towarzyszył okropny strut łajna! Klął pod nosem szukając źródła wybuchu. Ale łajnobomba wybuchła mu pod samy nosem, a dookoła pojawiła się mgła  wybuchu. 
Fred i George korzystając z okazji wbiegli do gabinetu woźnego i zamknęli za sobą drzwi na zamek. Odetchnęli z ulgą i wybuchli śmiechem. Gabinet był mały. Był zupełnie ciemny, bo małe okno nie dostarczało w ogóle światła.  Na środku stało stare biurko, a za nim wysłużony fotel, w który już wystawały sprężyny. Za biurkiem znajdowały się ogromne szafki z szufladami. Chłopcy zaczęli szukać czegoś co mogłoby im się przydać. Ale w szufladach znaleźli same kartoteki uczniów. 
- Weasley Fred - przeczytał głośno chłopiec widząc swe nazwisko - czarodziej szytej krwi... bla bla bla... Przewinienia... O zabrakło mi strony, już po pierwszym miesiącu nauki! Wystrzał łajnobomb w łazience prefektów, zamienienie Percy'ego Weasleya w żabę... Oj George to był piękny moment w moim życiu. 
 George nie słuchał go, patrzył się teraz w pergamin z mapą Hogwartu. Na korytarzu pierwszego piętra widać było napis " Severus Snape ", a w gabinecie Filcha " Fred Weasley " , a obok tego napisu widniało też imię George'a.  

  Gabinet znikł, a zamiast niego ukazała się wioska Hogsmeade. Dzieciaki biegały po sklepach. Największa kolejka oczywiście była u Zonka. 
- Fred, myślę, że jeślibyśmy założyli sklep, wyglądałby dużo lepiej... 
- Tez tak myślę. A kolejki były by dużo dłuższe. No zobacz na ten sklep. Niby ma klientów, niby sprzedaje fajne rzeczy, a jednak brakuje im młodej ręki, która by to wszystko ogarnęła. 
Brat pokiwał głową. Była to ich pierwsza wyprawa do Hogsmeade, dopiero gdy znaleźli się na trzecim roku przysługiwały im takie przywileje. 
- Co podać? - zapytał chudy mężczyzna uśmiechając się do chłopców. 
- Szuka pan może wspólników? Pański sklep jest w porządku, no ale... jednym słowem : mamy dużo pomysłów i jesteśmy kreatywni. Dzięki nam zbije pan miliony!
Mężczyzna spojrzał na nich srogo, a uśmiech na jego twarzy powoli stał się wyrazem oburzenia. 
- Pffu ! Zasrane bachory! Zachciało się pieniędzy co? Myślicie, że jak zdemolujecie mi sklep to jeszcze wam zapłacę? 
- W takim razie prosimy czekoladowe żaby - wypalił szybko George. 

Nagle znów pojawiła się szkoła. Dziwna, różowa kobieta o żabowatej urodzie kroczyła dumnie po schodach. W pulchnych dłoniach trzymała różdżkę, a wzrokiem wodziła po wszystkich uczniach.  Za nią z lekkością motyli stąpali Fred i George, jednak wyżsi o głowę. Widać było, że nie pierwszy raz przedrzeźniali " Różową Landrynę ", bo ruchy były wyćwiczone perfekcyjnie.   
- Hej! Podobno ta jędza wywaliła was z drużyny! - podbiegł do chłopców Lee Jordan. 
- Tak, zamknęła nasze miotły, różowa, wredna, kociara o grubych łydkach...
- Panie Filch - przerwała im rozmowę. Szeptała mu coś do ucha, a on ucieszony pomknął po schodach pogwizdując. Pewnie pozwoliła mu torturować jakiegoś ucznia...
- Wiesz co Lee, ja temu babsku nie daruję! Nasze kochane zmiatacze, nasze cudne dzieciątka! Wiesz przez te siedem lat ta szkoła miała taryfę ulgową, ale teraz zacznie się prawdziwe piekło! 
- Fred, to to była taryfa ulgowa? Oni się boją tej taryfy, a co dopiero tego co teraz zrobicie! - panikował Lee Jordan. 
Bliźniacy go nie słuchali. Spojrzeli na różową ropuchę z nienawiścią i byli gotowi do działania. 
- Dobrze się czujesz Freddie? 
- Genialnie - uśmiechnął się chłopiec. 
- Ja też. 
I z chęcią zemsty stanęli na wprost otyłej kobiety. Spojrzeli na siebie z uśmiechem i skierowali w nią różdżki. 
- Chłopcy co wam odbiło? - zapytała z przesadną słodyczą. 
- Zamilcz tłuściochu! Twoja matka chyba była hipopotamem, bo niby po kim masz tą  "smukłą" sylwetkę, co? 
Kobieta poczerwieniała. Zacisnęła palce na swojej krótkiej różdżce i brutalnie spojrzała.
- Ty.... Avad...
- Epelliarmus - krzyknęli naraz chłopcy, a różdżka Dolores wypadła jej z ręki. 
Kobieta oniemiała, wciąż stała i tylko wpatrywała się z nienawiścią. Ku jej zdziwieniu podszedł do niej jeden z chłopców - Fred. Z miną skruszonego grzesznika spojrzał na nią nieśmiało. Powoli skrucha na jego ustach zamieniła się w szaleńczy uśmiech i napełniwszy usta splunął na jej stopę! 
- Jak śmiesz!!! - wykrzykiwała machając rękami. 
Fred radośnie podbiegł do brata i razem wystrzelili fajerwerki. Cała szkoła pokryła się kolorami, a Filch i Umbridge ryczeli ze złości.  Dzieci klaskały z radości i dziękowały chłopcom. 
- Accio miotły ! - krzyknęli, a ku im wyciągniętym ręką wleciały dwa zmiatacze burząc ścianę. 
- Widzimy się na Pokątnej! Właśnie założyliśmy sklep! Dla tych, którzy będą chcieli uprzykrzyć życie tej żabie dwadzieścia procent zniżki! - krzyczał George wsiadając na miotłę. 
- Irytku, zrób jej piekło w naszym imieniu * - powiedział Fred kierując się do największego wroga Filcha, który walił krzesłem w kotkę - Noris. 
Spojrzał na niego z oczami zdziwienia, bo chyba nikt nigdy nie wydał dla niego rozkazu. Jednak po chwili zasalutował ręką i zniknął w tłumie robiąc jeszcze większy chaos. 

Obraz natychmiast się zmienił i zamiast fajerwerk pojawił się ogromny, niezwykły sklep -" Magiczne Dowcipy Weasleyów ". Na wystawie sklepowej były dziwne przedmioty : eliksiry miłosne, czapka-niewidka, kanarkowe kremówki, różne rodzaje cukierków i czekolad. Złoty szyld wyróżniał się z daleka, a nad nim widniała postać rudego mężczyzny w cylindrze i co jakiś czas podnosiła go pokazując królika. 
- Stresujesz się przed otwarciem? - zapytał Fred stojąc przed sklepem. 
- No co ty... Myślę, że wszystko pójdzie dobrze. No zobacz, wygląda dużo lepiej niż sklep u Zonka. 
To była prawda, skromy sklep w Hogsmeade, nie wyglądał tak oryginalnie i nie zwracał aż tak uwagi przechodniów. 
Wybiła godzina siódma. Właśnie teraz mieli się pojawić pierwsi goście. Sklep ślinił czystością i był przepełniony produktami po brzegi. 
- To ja otworze drzwi - uśmiechnął się George do brata, który zasiadł za ladą. 
Za wejściem stała dość duża gromadka ludzi, kiedy zobaczyli właściciela uśmiechnęli się radośnie. 
- Zapraszam - powiedział beztrosko George, drapiąc się ze zdziwienia po głowie. 
Po kilku minutach sklep był przepełniony. Dzieci błagały matki, aby zostać tu jeszcze chwile, a starsze panie opowiadały swoim wnuczkom, jak za ich czasów wyglądały sklepy. 
- Większy ruch niż u tego Zonka - wykrzyczał szczęśliwy Fred licząc galeony. 
- Kretyn pożałuje, że nas wywalił.
Wybijała godzina dziesiąta wieczorem, a klienci wciąż nie wychodzili. Fred i George byli już nieco zmęczeni, ale nie mogli tak po prostu wyprosić klientów. Nagle w drzwiach pojawił się chłopak z dredami. Wyglądający dziwnie znajomo...
- Lee! Co ty tu robisz? - zapytał uśmiechając się Fred. 
Jordan spuścił głowę, wymusił uśmiech na swojej twarzy i powiedział : 
- Dumbledore nie żyje. Snape go zabił... Powiedział mi o tym Dean. Matka się boi i wyjeżdża do Francji, myśli, że jak go zabili to teraz kolejną ofiarą może być każdy... Ja chciałem zostać w Anglii, więc pomyślałem gdzie może być bezpieczniej jak nie u was? Także mogę u was przenocować?
Chłopcy zamilkli. Być może chcieli uczcić profesora minutą ciszy, albo po prostu szukali właściwych słów. 
- Jasne możesz. My właśnie zamykamy. Mam nadzieje, że śpiwór na poddaszu wystarczy - wypalił w końcu Fred.
Jordan pokiwał nieśmiało głową. Widać było, że dusił w sobie żal. Mało brakowało, a popłakałby się.  

Sklep znikł... Teraz stali znów w Hogwarcie. Z kamiennymi twarzami patrzyli sobie prosto w oczy. Fred i George, razem... Nieśmiały uśmiech pojawił się na pobladłej twarzy chłopca...
- Zaczęło się! - wyszeptał Fred - Wiem wojna to zło, ale nigdy nie zastanawiałeś się jakie to uczucie zostać bohaterem?
George uśmiechnął się do brata. Po policzkach przeleciała mu łza. Fred chciał już odejść, ale brat złapał go za rękę zatrzymując. 
- Powodzenia - uśmiechnął się. 
- No przyda się, szczególnie na wojnie. Chyba chcesz mieć jeszcze brata, no nie? - to dziwne, dlaczego Fred zawsze wszystko traktował jak żart? 
Przecież idzie na wojnę, przeciwko Temu Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i śmierciożercom. A on po prostu z uśmiechem na ustach odchodzi z nadzieją, że zostanie bohaterem. 
- Witaj, hmmm.... pomożesz mi zostać bohaterem? - zapytał Fred podchodząc do jednego ze śmierciożerców.
Mężczyzna nieco zdziwiony przez chwilę podrapał się po głowie, ale po chwili wyciągnął różdżkę i krzyknął " Avada....". Nie zdążył wypowiedzieć całego zaklęcia, bo Fred był szybszy i go oszołomił. Po zwycięskiej walce chłopak ukłonił się i uśmiechając się pomknął w stronę brata. Nie zdążył... Tuż przed nogami George'a upadł... Zabiło go śmiertelne zaklęcie jednego ze śmierciożercy, który patrząc na swoje " dzieło " wybuchnął śmiechem.  
- Ty wredny, śmierciożerco, zabójco niewinnych ludzi! Zgiń poczwaro, Avada Kedavra! - krzyknął zrozpaczony George.
Mężczyzna zachwiał się na nogach i spadł na ziemie. Chłopca nie obchodziło to, że właśnie zabił człowieka, to nie było ważne... Liczyło się tylko to, że jego brat nie żyje... Bo jakiś podły kretyn tego chciał! Podniósł martwe ciało brata. Oczy były wciąż otwarte, a usta zastygły w lekkim uśmiechu. Żył tak jak umarł... szczęśliwy. George nie zwracał uwagi na to co dzieje się dookoła. Nie widział tego, że na jego oczach giną dziesiątki jego przyjaciół. To nie ważne... Ważne jest to, że Fred nie żyje.. To tak jakby jego jedna część zginęła, jakby jego serce przestało bić. Całe szczęście z niego wyleciało, a Fred wciąż patrzył się na niego nieobecnym wzrokiem, jego oczy poryła mgła... 
George nie wytrzymał... Zaniósł ciało brata do wielkiej sali, gdzie otoczyła go matka z ojcem. On sam nie mógł znieść tego widoku i wyszedł ... Zamknął za sobą drzwi do łazienki i opadł na podłogę. Z kieszeni wyciągnął różdżkę, tą samą, którą kupił u Olivandera razem z Fredem. Wtedy wysadzili w powietrze cały jego sklep... to były czasy... 
- Expecto Patronum ! - krzyknął, ale z różdżki zamiast tygrysa* pojawiła się tylko kępka dymu. 
Wszystkie swoje szczęśliwe wspomnienia dzielił z Fredem, a teraz kiedy nie żyje... a on jest zrozpaczony...
Nie myśląc za wiele zawiesił sznur nad sufitem i włożył głowę w pętle zaciskając na szyi. Nie może żyć bez Freda, musi się zabić. 
Drzwi otworzyły się, a w nich pojawiła się pani Weasley widząc ten widok, aż krzyknęła i szybko, niezdarnie próbowała odwiązać węzeł z szyi syna. 
- Co ci odbiło? - wyszeptała płacząc.
-  Nie rozumiesz... Życie bez Freda, to jak życie bez słońca - uśmiechnął się na wspomnienie o bracie i znieruchomiał... I tak śmierć zabrała drugiego brata. 

 Pani Weasley stała tuż przed myślodsiewnią w gabinecie dyrektora. Po obejrzeniu wszystkich pomnień była w lekkim szoku. 
- Wszystko w porządku? Przepraszam, że dopiero teraz przekazuję... ale jakoś nie miałem okazji... Była pani taka załamana zresztą nie dziwię się, po utracie bliskich...
- Dziękuje profesorze Longbottom za przekazanie mi tych wspomnień. Nie jestem zbyt inteligentną kobietą i nie zauważyłam wymykający się myśli. 
Mężczyzna zaczerwienił się. Ten komplement świadczył o jego mądrości, bo w końcu on zebrał wspomnienia. Nie często dostawał takie komplementy...
- Będzie pan wspaniałym dyrektorem jak Albus Dumbledore. 
- Dziękuję, proszę pani, ale wątpię, wie pani tak wspaniały człowiek jak on...
Pani Molly uśmiechnęła się i wyszła. 

Wraz z mężem stoją nad grobem dzieci. Wspomnienie tego co zobaczyła tak niedawno wciąż sprawiało, że miała ochotę się rozpłakać. Pan Artur objął ją w ramionach i razem patrzyli w portrety na nagrobku. Chłopcy uśmiechali się... Pewnie znów się spotkali... 

****************
* " Irytku, zrób jej piekło w naszym imieniu " - cytat pożyczony z książki. 
* tygrys - w książce nie było określane jaki patronus posiadał George, więc dlaczego nie tygrys? 

******************************

Proszę o wyrozumiałość, to moja pierwsza miniaturka. Będę wdzięczna jeśli napiszecie, co mam następnym razem poprawić itd. Błędy nie były jeszcze sprawdzane, ze względu na brak czasu. 

sobota, 30 sierpnia 2014

~Rozdział osiemnasty~ MAGICZNE DOWCIPY WEASLEYÓW

Fakt, że bliźniacy są czarodziejami wstrząsnął panią Williams. Często wyobrażała sobie czarne scenariusze, w których jej dzieci zamieniają się w obślizgłe ropuchy. Przed zaśnięciem kiedy jej mąż wracał po całym dniu w pracy zamęczała go swoimi hipotezami. Nie da się ukryć, że pan Tim miał po dziurki w nosie niedorzecznych historii z udziałem jego oraz małżonki. 
Pewnego dnia pani Williams błagała swojego męża, żeby zabrał gdzieś dzieciaki na cały dzień, bo umówiła się z przyjaciółką na szarlotkę. 
- Czy tak trudno zabrać chłopców na mecz bejsbola, albo golfa? - pytała już zmęczona wszystkim Holly. 
- Na golfa umówiłem się z Jackiem na czwartek... Ale mecz... No nie wiem czy chłopcy o takich zdolnościach...
- Zdolnościach?! Ty to nazywasz zdolnościami?! - z szoku pani Williams aż wylała lakier do paznokci - Ach tak! Może jeszcze chcesz, żeby nasze dzieciaki od nich uczyły się tych ich " zdolności " ? Po tobie, Tim tego bym się nie spodziewała !!!
  Pan Williams nie odważył  wyrazić żadnego sprzeciwu. W głębi duszy zaskoczony był faktem, że istnieją osoby, które dysponują magia, ale jak tu narazić się małżonce? Przez ostatnie kilka dni polubił chłopców, w końcu sprzedali mu spory zapas fajerwerk i teraz wygraną miał już w kieszeni. Zrezygnowany odszedł z pola walki.  
- Chłopcy idziemy dziś na mecz bejsbola - powiedział pan Williams wchodząc do salonu, w którym Toby i Luis podziwiali jak bliźniacy wymiotują na skutek cukierków.
- Hura!!! - uśmiechnęli się, lecz nie odrywając oczu. 
- Coś się stało? Zatruliście się? - zapytał pan Tim kucając. 
- Wszyst - ttko www pożzżąddku - wyjąkał George przez wymiociny - Móóó-gg-łbbby pan pppoodać te-eeen cuukkiierrek - i wskazał na zielone pudelku, w którym znajdowały się żółte słodycze. 
Mężczyzna spojrzał na niego dziwnie. Kto normalny podczas wymiotowania je cukierki? Jedak podał je bez wahania. Chłopcy wepchnęli je sobie do ust. Wymiociny ustały... Po chwil otarli chusteczką twarze i stanęli przed nim całkiem zdrowi, tak jakby wydarzenie, które działo się zaledwie dziesięć sekund temu nigdy się nie zdarzyło. 
- Co to jest bejsbol? - zapytał zdziwiony George - To jakaś wredna choroba?
- Nie to chyba nie może być choroba, no wiesz ten facet powiedział MECZ BEJSBOLA - wtrącił Fred. 
- Tak masz rację... To taka dyscyplina sportowa...
- Zawsze wiedziałem, że jestem mądrzejszy - uśmiechnął się Fred. 
- A wy w niego nie gracie? Macie jakieś sporty w waszym świecie? 
- No jasne! My gramy w quidditcha. Nawet jesteśmy w szkolnej drużynie - George uderzył łokciem brata - Jesteśmy  pałkarzami. 

Przez następne dziesięć minut chłopcy tłumaczyli reguły gry. Pan Tim wydawał się oczarowany i zaciekawiony. Bliźniakom przypomniał się ojciec, który zachowywał się tak samo kiedy dowiadywał się nowości o nieznanym mu bez magicznym świecie. Gdyby oni się spotkali...  Zapewne ich rozmowa trwałaby godzinami, może nawet dniami...  I pomyśleć, że oni się przyjaźnią, a tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. 
- Teresa będzie tu lada chwila! No już uciekajcie! - wrzasnęła pani Williams wchodząc do salonu. 
Na szczęście nie zauważyła miski z wymionami, bo cały podstęp chłopców byłby nie wypałem. George pod pretekstem potrzeby fizjologicznej wymknął się z pokoju, ale zamiast wejść do łazienki skręcił lewo w stronę kuchni zostawiając w lodówce misę. " Będą pyszne kanapki z rzygami " - pomyślał. 

- Wie pan co jest pan całkiem fajny, ale pana żona... bez urazy wredna jędza - powiedział Fred, kiedy kobieta zatrzasnęła zza nimi drzwi. 
Mężczyzna roześmiał się i powiedział : 
- Wiesz co... Chyba masz rację. 

Po drodze Fred i George "poczęstowali" kremówką Toby'ego. Po upływie kilku sekund siedmioletni chłopak leciał już nad drzewami nie jako człowiek, lecz jako kanarek. A pan Willams za wszelką cenę próbował go złapać. Natomiast młodszy brat "Kanarka" dziękował chłopcom i powtarzał, że dzięki nim każdy dzień w którym Toby przez nich cierpi jest dla niego najszczęśliwszym dniem w życiu. 
Nie upłynęło dużo czasu od momentu kiedy chłopiec stracił pióra, kiedy  młodszy brat nagle zniknął...
- Kurczę, gdzie podział się Luis?! - przeraził się pan Tim. 
Rozpoczęły się poszukiwania. Chłopiec był szukany w każdym krzaczku, na każdej ławce, w każdej kafejce, w każdym przydrożnym WC, w każdym sklepie z zabawkami, w każdym parku... Jednym słowem pan Tim wydzierał sobie włosy z głowy, żeby odnaleźć synka...
Tymczasem Fred i George siedzieli sobie spokojnie pod parasolem w pubie jedząc lody czekoladowe niczym się nie przejmując. Uśmiechali się do siebie i spokojnie gapili się na przerażonego pana Williamsa. Obok nich pojawiła się roześmiana głowa Luis'a. A po chwili wynurzył się cały chłopiec. W ręku trzymał kapelusz, który nałożyli mu na głowę bliźniacy. Ach te ich wynalazki... Zanim pan Tim odnalazł syna minęła dobra godzina. Nie mieli szans, żeby zdążyć na mecz. No i dobrze... I tak bracia Weasley uważali ten sport za nudy, żałosny i bezsensowny...

- Tato, chodźmy do wesołego miasteczka - Toby ciągnął ojca za koszulę. 
- No dobrze, ale tylko na chwilę, zmarnowaliśmy już dużo czasu... 
Wesołe miasteczko wcale nie wydawało się jakimś szczęśliwym miejscem, wręcz przeciwnie było okropne... Ogólnie było zaniedbane, a poza tym nie za wiele osób chciało tam wchodzić. Nic dziwnego, wyglądało jak nawiedzone... Przydałby się tu dorosły  czarodziej, żeby naprawić to miejsce...
- Pięć biletów proszę - powiedział pan Tim. 
Toby i Luis od razu pomknęli na koło młyńskie, które wyglądało jak brudne i obdarte kółko do zabawy dla chomika. Fred i George wolnym krokiem zmierzali ku nim zastanawiając się jak tu "umilić" pobyt rodzinie.
Chłopcy zapieli pasy i z radością oczekiwali kiedy ta stara, zardzewiała maszyna w końcu zechce się ruszyć. 
- Fred? George? Jak tu się znaleźliście? - zdziwił się Luis, gdyż dopiero co widział jak bracia stoją bezsensu wpatrując się w tunel strachu. 
- Czy ty nigdy Fred nie zastanawiałeś się dlaczego nikt nigdy nie wypowiedział pierwsze mojego imienia? Czy każdy musi mówić " Fred i George " moim marzeniem jest to żeby ktokolwiek, choćby to był charłak, mugol, skrzat, centaur, nawet ta wstrętna baba z ministerstwa powiedział " George i Fred ". 
- Wiesz co, dużo lepiej brzmi " Fred i George ", wiec niech tak zostanie - uśmiechnął się jego brat bliźniak. 
 Machina ruszyła... Nie było to zabawne, ani przyjemne. Uczucie było takie jakby się schodziło z dziesiątego piętra w dół, a potem w górę. Zażenowania bliźniaków nie dało się ukryć. Znudzony George wstał z siedzenia i krzyczał :
- Jeśli to uważacie za ekstremalne, to chyba nie znacie uczucia kiedy Hagrid was nosi na ramionach!
Fred zresztą też nie czuł się komfortowo. Ławeczka, do której był przypięty pasem była stara, a korniki w niej uwiły sobie przytulne gniazdko. Deski pod nim trzeszczały, a jedna z nich była naderwana, więc próbował się utrzymać łapiąc George'a za ramię. 
A dzieciakom Williamsów bardzo się to podobało... Z resztą mugolom  zawsze wszystko się podoba. 
- Czujesz się niedobrze? - zapytał Fred Luis'a prawie spadając z ławeczki. 
Chłopiec pokiwał głową. " Ci mugole... Im zawsze jest niedobrze. Jak można czuć się źle jak jest się na takim czymś.... No dobra tu jest twardo, ale bez przesady! Mięczaki! " - pomyślał Fred. 
- Masz to takie lekarstwo na zawroty głowy - powiedział podając mu "tabletkę". 
Chłopiec bez wahania połknął rzekome lekarstwo więżąc bezgranicznie Fredowi. Po chwili jednak uświadomił sobie, że to był tylko dowcip. 
- Chce zejść!!! Auuuuu!!! Tato!!! - zapłakał. 
Ojciec szybko pobiegł błagając łysego mężczyznę, żeby zatrzymał te piekielne koło. 
- Coś ci się stało?! - zapytał przerażony pan Williams - Jest ci niedobrze? Masz zawroty głowy? Migrenę? 
- Nic mu nie jest. Ma tylko kilka czyraków. No może będzie go trochę bolało przy siedzeniu - powiedział Fred szczerząc zęby. 
- A ty to skąd wiesz? - zdziwił się mężczyzna - Powiedział ci? Przecież on nigdy nie miał... Czyraki? Nie, to niemożliwe... 
- A jednak. Chyba powinien go pan zabrać do uzdrowiciela, bo jeszcze nie wymyśliliśmy z George'm antidotum. 


***************************************

- Gdzie wy tak długo byliście! Mieliście tylko iść na mecz na jakieś dwie godzinki, a nie było was cały dzień! - krzyczała pani Williams kiedy w drzwiach zobaczyła zmęczonego męża z synem na rękach i śmiejącymi się wciąż bliźniakami.
- A gdzie jest Toby? - rozglądnął się pan Tim.
- Ma biegunkę. Pewnie siedzi w kiblu. Och, to okropna sprawa. Kiedy Fred miał biegunkę, nasza łazienka była cała...
- Możesz oszczędzić nam szczegółów - skarciła go pani Holly i wszystkich wpuściła do środka. 
Po długiej historii opowiedzianą przez pana Williamsa i ciekawostkach dodanych przez bliźniaków pani Holly miała już wyrobione zdanie o swoich gościach. Według niej Fred i George to zbzikowane bachory, które narażają jej dzieci na niebezpieczeństwo. Uważa, że albo ich matka jest równie nienormalna, albo ma anielską cierpliwość. Jednak ta pierwsza hipoteza wydawała się jej bardziej wiarygodna. Jest zdruzgotana, że kiedyś ich ojciec zaprzyjaźnił się z jej mężem! Według niej Fred i George powinni znaleźć się w psychiatryku. 

- Możemy my dziś zrobić kolacje? Bardzo chcemy panią wyręczyć. Jest pani tak zapracowana, więc należą się pani od czasu do czasu przyjemności związane z nierobieniem posiłku - zaproponował George. 
- No chłopcy widzę, że się staracie. Oczywiście zrobicie nam wszystkim przyjemność. Będzie cudownie jak zaprezentujecie swoje kulinarne zdolności. Prawda kochanie?
  Niechętnie pani Williams pokiwała głową. Chociaż w głębi duszy obawiała się, że po zjedzeniu "kolacji" mogą się zatruć. Jednak jak miała się sprzeciwić. " No chłopcy widzę, że się staracie " - mhm... ta jasne, prędzej nas pozabijają w biały dzień niż będą się starać... Czy on na serio tego  nie widzi ? " - pomyślała. 

Bliźniacy wszystkich wyprosili z kuchni i zaczęli wcielać w życie swój okropny plan. Otworzyli lodówkę wyjęli z niej : pomidory, ogórki, sałatę, koperek, ser i miskę, która była ofoliowana. 
- No to jaki jest przepis na sałatkę Weasleyów ? - zapytał Fred śmiejąc się szyderczo. 
- Pokrój trzy pomidory i cztery ogórki w kostkę. Następnie posiekaj koperek i zetrzyj ser na tarce. Włóż to wszystko do miski i wymieszaj. Zapamiętałeś? 
- No chyba... A gdzie jest nóż?
Po znalezieniu noża chłopcy zabrali się do pracy. Sałatka była banalnie prosta, ale okropnie podstępna. Po wymieszaniu wszystkich składników zrobili też cztery tosty, które posmarowali masłem orzechowym. Zrobili też herbatę, którą pierwszy raz w życiu widzieli. Żeby ją wykonać posłużyli się instrukcją zamieszczoną z tyłu opakowania, a przy tym bardzo się poparzyli.   

- Kolacja gotowa! - krzyknął Fred kładąc sałatkę na stole. 
Wszyscy członkowie rodziny zasiedli przy okrągłym stole. Lucy, Emilly i Katie, który właśnie wróciły z koleżanką - Betty z długiego spaceru patrzyły z podziwem na chłopców, którzy właśnie zasiadali zza stołem. 
- Miałaś rację, Katie. Są bardzo przystojni - wyszeptała do ucha Betty. 
Każdy nałożył sobie na talerzyk sałatki, jedynie pani Holly patrzyła podejrzliwie. 
- Dlaczego wy nie jecie? - zapytała przyglądając się czterem tostom. 
- Uznaliśmy, że nam nie wystarczy. A poza tym George ma uczulenie na pomidory. 
- Ale ty. Ty mógłbyś spróbować. Skoro to nie jest trucizna...
- Holly! Opanuj się chłopcy przygotowali nam wspaniałą kolację, a ty ich ciągle obrażasz! Mi akurat to bardzo smakuję, zresztą chyba wszystkim. Musicie mi dać przepis na ten sos! A to jest kurczak? 
- To są nasze rzygi - roześmiał się George wstając od stołu. 
Wszyscy zamarli. A ci, którzy właśnie przeżuwali sałatę wypluli ją po kryjomu na talerz. Jedli wymiociny? To nie możliwe! A jednak potwierdziło się przeczucie pani Holly. 
- A teraz wybaczcie czas na nas. Miło było was poznać. Gdybyście chcieli nas odwiedzić to szukajcie nas na Pokątnej, bo tam chyba założymy swój sklep. A teraz do widzenia - ukłonił się George wchodząc do kominka. 
- Wiesz co George, a co powiesz gdybyśmy nasz sklep nazwali " Magiczne dowcipy Weasleyów", prawda, że to brzmi genialnie? 
Chłopak z entuzjazmem kiwnął głową. Wyciągnęli z kieszeni odrobinę proszku Fiuu, który zwędzili przed wyjazdem i rzucili w podłoże kominka. Pod nimi wybuchnął ogień, a niektórzy z mieszkańców ze strachu zatkali sobie oczy myśląc, że za chwilę chłopcy zostaną spaleni. 
- Do Nory! - krzyknęli i po raz ostatni pomachali rodzinie Willamsów. 
Zapadło milczenie. Wszyscy oniemieli po tym co dopiero się wydarzyło. 
- A nie mówiłam?! Ha! Ja zawsze mam rację!! - krzyczała radosna pani Holly. 
Chyba te całe odwiedziny przez bliźniaków mocno zniszczyły jej psychikę. 
- Będę za nimi tęsknił - wyszeptał Luis ocierając łzę. 
- Będziesz tęsknił za facetami, którzy narzygali ci do talerza? - zdziwił się Toby, ale w głębi duszy czuł pustkę. Przez ostatnie kilka dni polubił Freda i George'a. 
I pomyśleć, że dwoje chłopców potrafią dodać urok nudnemu dzieciństwu mugoli. 


*************************


Przepraszam, że dopiero dodałam post, ale miałam problemy z internetem. Tak to jest... Spróbuje wam to wynagrodzić, bo ten rozdział nie był jakiś szczególny... Co powiecie na miniaturkę? Jeszcze nigdy żadnej nie pisałam, ale myślę, że po napisaniu podpowiecie mi co należy poprawić, żeby następne były lepsze. 


wtorek, 5 sierpnia 2014

~Rozdział siedemnasty~ ŚWIAT WEDŁUG RODZINY WILLAMS'ÓW

     W samochodzie było gorąco. Pan Weasley " śpiewał " za kierownicą mugolskie piosenki. Nie wychodziło mu to najlepiej, jednak nie poddawał się i z jeszcze większym zapałem nucił refren razem z brytyjską wokalistką. Fred i George ciągle zastanawiali się nad  tajemnicą dziennika leżącego na biurku ich siostry. Kto to jest ten cały Tom Riddle? Skąd dziennik tego faceta znalazł się u Ginny? I po jaką cholerę pokazywał im swoje dzieciństwo?
- Już prawie jesteśmy na miejscu - zwrócił się do nich ojciec, kiedy właśnie skończyła się piosenka w audycji radiowej. 
W sumie nie zdawali sobie sprawy z tego, że już niedługo chyba po raz pierwszy w życiu staną u progu mugolskich drzwi i zostaną przywitani przez ludzi, którzy nigdy nie wiedzieli co to jest magia. Pan Weasley z obawy na brak zaufania i odrzucenie jego osoby postanowił ukryć fakt, że jest czarodziejem. Kiedy chłopcy usłyszeli wiadomość, że mają udawać zwykłe mugolskie dzieciaki wpadli w szał. Przecież to nie przystoi na czarodzieja! I w dodatku czystej krwi! Może nigdy nie zwracali uwagi na swój status, ale teraz stało się to dla nich ogromnie ważne, prawie jak dla rodziny Malfoyów. 
- Jak my czarodziej czystej krwi możemy udawać zwykłe mugolskie bachory? Przecież to jest niedorzeczne! 
- I w dodatku sprzeczne z naszą naturą! - wtrącił Fred.
Ojciec  spojrzał na nich przez ramię i zmierzył ich spojrzeniem. Po chwili powiedział :
- Od kiedy status krwi stał się ważny? Czy bycie mugolem jest czymś haniebnym i gorszym? 
Chłopcy spojrzeli wymownie po sobie " Oho zaczyna się " - pomyślał George. " Skoro oni go tak fascynują niech wyrzeknie się czarów i zostanie jednym z nic..." -westchnął Fred. 
- Zachowujecie się jak ci ZDRAJCY Malfoyowie - ciągnął dalej pan Artur - Ja nie wiem, czy jesteście moim dziećmi, w końcu ja na pewno tak was nie wychowałem... Wszystkiemu wina jest matka!
- Tato ty prowadzisz! - przypomniał ojcu Fred, widząc, że zaraz mogą wpadną w Big Ben. 
Mężczyzna w ostanie chwili złapał kierownicę i szybko skręcił w bok, tak, że chłopcy poczuli, jakby wnętrzności przewróciły im się w brzuchu. 

" Przerywamy audycję, żeby nadać komunikat specjalny... właśnie wybraliśmy nowego prezydenta, który na okres pięciu lat zajmie się naszym państwem, miejmy nadzieje, że godnie..."

- A tata znów słucha mugolskich wiadomości? - wyszeptał Fred, ale na szczęście powiedział to cicho, tak, że pan Weasley tego nie dosłyszał. 

**************************

- Chyba czas na herbatę ! - usłyszeli głos zza drzwi kiedy stali na progu małego domku w centrum Londynu. 
Pan Weasley z ciekawością przyjrzał się dzwonku na drzwiach, a kiedy go nacisnął on wydał dziwny dźwięk w rodzaju " Ding dong ". Zachwycony mężczyzna spojrzał w ten genialny wynalazek z oczami pełnymi podziwu. "Niesamowite, niesamowite.." -szeptał pod nosem. 
W drzwiach ukazała się szczupła blondynka. W sumie to całkowite przeciwieństwo pani Weasley. Oczy miała groźne i wyłupiaste, dokładnie zaczesane blond włosy, kościste policzki i długie chude palce z szmaragdowym pierścieniem. Ubrana była w czarną suknie w białe kropki. Była bardzo wysoka. Chłopcy zmierzyli ją z dołu do góry, co wyglądało dość komicznie. 
- Witaj Holly! - uśmiechnął się pan Weasley, a kobieta tylko kiwnęła do niego głową. 
- Przywiozłem ci tu moich rozrabiaków, tak jak obiecałem. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnią z twoimi dzieciakami i nie będą sprawiać kłopotów...
 Wtedy chłopcy popatrzyli na siebie znacząco, tak jakby chcieli powiedzieć " Nie będą sprawiać kłopotów? Nie, w cale... Zrobimy jedną wielką ruiny z tej chaty ". 
- To jest Fred, a to George - wskazał chłopaków, a kobieta wciąż bacznie im się przyglądała. 
- Ojciec, ja nie jestem Fred! Własne dziecko nie poznajesz?
- Chyba to co mówiłeś w samochodzie to była prawda... Nie możesz być naszym ojcem... - wtrącił Fred. 
I dopiero wtedy pani Holly wybuchnęła śmiechem. Zgięła się wpół  i uderzała ręką w kolano. Pan Weasley zaczerwienił się. Kobieta dotychczas sztywna śmiała się tak głośno, że chłopcy zastanawiali się, co było aż tak śmiesznego w ich wypowiedzi. Ciekawe jaka byłaby jej reakcja jakby w kapciach znalazłaby łajnobomby, które natychmiast by wybuchły. 
Kiedy tak stali dłużą chwilę, trzeba było przyznać, że lekko się speszyli. To było naprawdę dziwne... W końcu śmiech ucichł, a na twarzy kobiety znalazło się zakłopotanie. George rozejrzał się zdziwiony nagłą zmianą. Chciał dowiedzieć się co się stało lecz przestraszył się tego co zobaczył...
Na ziemi leżała sztuczna szczęka, która prawdopodobnie wypadła jej, kiedy się śmiała...
- Chyba pani coś zgubiła... Proteza pani wypadła? - zapytał George podając zgubę. 
Kobieta szybko złapała szczękę, a pan Weasley udawał, że tego nie zauważył. 

 - Nie dotykaj mnie! Łee... ty dotknąłeś to... - wyszeptał Fred kiedy wchodzili do środka domu. 
Chłopak wzruszył ramionami, a ręce wytarł w spodnie. 

Dom nie był może pałacem, ale wydawał się przytulny. W salonie znajdował się kominek i duża kanapa, a w kącie pokoju stał ogromny telewizor. Pan Weasley był tym podekscytowany, lecz próbował się opamiętać przypominając sobie, że jest " mugolem ", a taki telewizor dla mugola jest rzeczą normalną, tak jak dla czarodzieja miotła, lub różdżka. Z długich, spiralnych schodów zbiegły trzy córki.W ogóle nie przypominały matki. Jedna z nich miała długie, falowane i lśniące kasztanowe włosy i niebieskie oczy. Holly powiedziała, że ta dziewczyna ma na imię Lucy. Lucy wyglądała na około piętnaście lat, lecz nikt nie odważył się zapytać o dokładna datę urodzin. Na lewo od niej kucała dziewczynka o krótkich blond włosach. Pomimo, że fryzurę miała podobną do matki, całkowicie się od niej różniła, a to zasługa promienistego uśmiechu. Chłopcy usłyszeli, że ta dziewczynka to Katie. A Emilly, bo tak miała na imię opierała się o obręcz schodów i spoglądała przestraszona na całe to zbiegowisko. I ona była blondynką, lecz miała długie i idealnie proste włosy. 
Dziewczynki gdy tylko zorientowały się, że są obserwowane uciekły zawstydzone. 
" Dziwne jak matka " - pomyślał Fred. 
- Zaprowadzę was do swoich pokoi, a potem poznacie Toby'ego i Luis'a. 
Nie da się ukryć, że rodzina Williams'ów wiodła bardzo nudne życie. Z resztą pewnie jak większość mugoli. 

Ich pokój przypominał może nie tyle co hurtownie, ale domowe składowisko niepotrzebnych rzeczy. Były w nim dwa łóżka, ogromne pudła i w sumie chyba tyle. 
Zapowiadają się ciekawe dwa tygodnie... 

********************************

- Wiesz co, ci chłopcy wydają mi się jacyś dziwni... - powiedziała pani Willams do swojego męża. 
 - Dlaczego? Chłopaki jak chłopaki... -przerwał jej chudy mężczyzna, o brązowych włosach - Są tak samo normalni jak Toby czy Luis...
- No właśnie nie są tacy jak oni! Cholera... a jak oni są no wiesz...
- Czym no? - zdziwił się mąż, który był zajęty robieniem sobie kanapki z masłem orzechowym.
- No wiesz Tim, koleżanka mojej siostry opowiadała, że znajoma jej narzeczonego, miała takiego kolegę, którego dziewczyna była inna... No wiesz... była czarodziejką!
- Co ty wygadujesz! - oburzył się pan Willams - przecież nie ma czegoś takiego jak czarodziej. Gdyby nimi byli to dlaczego weszli do nas w tradycyjne sposób, a nie dzięki jakiejś magii? To niedorzeczne! To niby dlaczego my nie czarujemy?! Słuchaj swojej głupiej siostry to  znajdziesz się w psychiatryku. 
- Tim jak możesz?! Ona jest bardzo porządną kobietą, a poza tym jesteś naiwny! Po co mieli by się ujawniać, a może to u nich karane, czy coś! I w ogóle, nie pomyślałeś, że nie każdy człowiek jest takim dziwolągiem? My i nasze dzieci jesteśmy normalnie, ale oni...

BUM!!
Coś przerwało ich rozmowę i poczuli dziwny zapach spalenizny. A potem usłyszeli pisk dzieci. 
Kobieta zerwała się na równe nogi i wybiegła na korytarz. To co zobaczyła wstrząsało nią tak bardzo, że mało brakowało, a dostałaby zawał. Cały dom mienił się kolorowymi fajerwerkami! Złote, zielone, niebieskie! Nie było widać nic poza tym! Latały i z wielkim hukiem eksplodowały! Po chwili z fajerwerków utworzył się ogromny smok, który zaczął gonić małego, przerażonego chłopca - Toby'ego. 
Za nim biegł blondynek o imieniu Luis i krzyczał :
- Bierz go, zeżryj go! Bardziej, bardziej ! O właśnie!!....
Pan Tim uśmiechnął się ukradkiem. Jeszcze nigdy nie widział tak cudownych fajerwerk, gdyby odkryłby je wcześniej na pewno wygrałby konkurs na najpiękniejsze sztuczne ognie podczas Nowego Roku. A tak to musiał się pogodzić z porażka, bo pan Brown musiał ukraść jego wymarzoną nagrodę. A w cale jego pokaz nie był aż tak zachwycający...
Wśród pisków i krzyków oraz pięknych eksplodujących fajerwerk pojawili się Fred i George lecąc tuż pod sufitem.
- Dobrze, że wzięliśmy zmiatacze! - krzyknął roześmiany Fred. 
George tylko kiwnął głową i próbował postraszyć panią Holly wlatując w nią. 
- Teraz bez wątpienia miałam rację! - krzyknęła wstając i otrzepując popiół z sukienki. 
Pan Tim stał w milczeniu, ale widać było, że cały ten harmider mu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie podziwiał chłopców, którzy teraz śmiejąc się przepijali sobie piątki. 

*********************************************

Dziękuję za miłe słowa pod ostatnim postem. A teraz czas na wielkie wyzwanie! Kolejny rozdział zostanie opublikowany dopiero wtedy gdy pod tym postem znajdzie się aż 10 komentarzy. Wiem, że to będzie trudne i chwilę potrwa, dlatego będę miała czas na odpoczynek. 



niedziela, 27 lipca 2014

~Rozdział szesnasty~ ŻYCIE TOMA RIDDLEA

  Było to okropne miejsce. Obdarte ściany, zakurzone meble, stare skrzypionce schody i w dodatku brudna podłoga. A całe to pomieszczenie było przesiąknięte zapachem spalenizny. Chłopcy dostrzegli chłopca siedzącego na samym skraju stołu. Był wychudzony, oczy miał podpuchnięte, a usta mocno ściśnięte. 
- Kolacja! - krzyknęła jakaś kobieta w poplamionym fartuchu trzymając brudny ganek.
Wokół stołu zgromadziło się mnóstwo wygłodniałych dzieciaków. 
Na ich talerze wylądowała ohydna "papka,,. Jednak dzieciaki były zachwycone, oprócz jednego... chłopiec siedzący na samym brzegu stołu patrzył na to "jedzenie,,  z odrazą. 
Po chwili odsunął talerz i wykrzyknął :
- Nie będę jeść tego świństwa! 
Kobieta upuściła garnek, spojrzała mściwie na chłopca.
- Ty podły łazęgo! Żryj jak ci dałam! Ciesz się, że to masz, bo twój ojciec...
- Wredna babo jak śmiesz obrażać mojego ojca !!!
- Licz się ze słowami głupi bachorze! Gdyby twój ojciec naprawdę cię kochał nie zostawiłby cie tutaj!
Widać było, że chłopiec okropnie się zdenerwował, jego policzki poczerwieniały, zacisnął mocno oczy i mówił jakby teatralnym szeptem : 
- Żeby ją bolało, żeby ją bolało, żeby ją bolało...
Kobieta nie wytrzymała, rzuciła z nerwów ściereczkę, którą gniotła w palcach i właśnie miała uderzyć mocno w głowę chłopca, lecz nagle....
- Auuuuu - jęknęła z bólu i zgięła się wpół. 
Wiła się z bólu tak jakby została ugodzona zaklęciem Cruciatus. 
- Dobrze jej tak w końcu powiedziała, że jego ojciec jest idiotą, no nie? - wyszeptał George, do brata.
- Taaa.... 
- Sądzisz, że nasz ojciec jest wariatem? 
- Nie, skądże - bez przekonania powiedział Fred. 
George obserwował bacznie brata, lecz po chwili przestał, bo chłopiec, który był nadal czerwony wybiegł z kuchni kopiąc garnek leżący wciąż na podłodze. Inne dzieci tylko patrzyły wystraszone, ale żadne z nich nie miało odwagi chociażby się ruszyć. 
Chłopcy pobiegli za nim. Zamknął drzwi w jakimś pokoju, a bliźniacy ledwo zdążyli wejść do środka. 
Chłopak usiadł na krześle otworzył jakąś książkę i zapalczywie zaczął pisać. Niczym nieskrępowany Fred zajrzał rzez ramię na strony książki. 

Nie wiem jak to zrobiłem, ale udało się. Pragnąłem, żeby odczuła mocny ból, chciałem tego z całego serca... Udało się! Czuję się kimś wyjątkowym. Tak... w przyszłości zostanę kimś wielkim, ja to wiem... Będę dożył do tego chociażbym miał ...

Przerwał pisać, bo do pokoju wszedł jakiś mały, rozczochrany blondyn w zszarzałej koszuli i za długich spodniach. 
- Jak to zrobiłeś, Tom? - wyszeptał przerażony. 
Chłopak odwrócił się, spojrzał na blondyna z lekką odrazą. 
- Daj mi twoją maskotkę ! - powiedział to tak jakby wydawał rozkaz. 
Dopiero teraz George zauważył, że przez cały czas za plecami chował pluszowego węża. 
Młodzieniec bez wahania podał mu zabawkę. 
Brunet zmrużył oczy, patrzył na węża nie odrywając od niego oczu. 
- Ajs de ssss ni....
- Co on tam gada? - zdziwił się George.
Mały chłopiec patrzył przez co przechodzi jego zabawka otworzył usta, a po chwili uciekł krzycząc na cały budynek :
- Riddle jest nawiedzony! Riddle jest nawiedzony!
Tom uśmiechnął się szyderczo, spojrzał jeszcze raz chłodno na pluszaka i włożył do pudełka, w którym znajdowała się sterta zabawek. 
- On jest wężousty! - przeraził się Fred. 

Gdy tylko to powiedział obaj chłopcy poczuli jakby dostali mocno w twarz. I nagle zdali sobie sprawę, że znajdują się w pokoju Ginny. 
- Co wy tu robicie? - krzyknęła dziewczynka stojąca w drzwiach.
Była mocno zdenerwowana, nieproszeni goście wtargnęli do jej pokoju i bez pytania grzebią w jej rzeczach! Włosy zrobiły się bardziej marchewkowe, a policzki poczerwieniały. 
- Co wy tu robicie?! - powtórzyła, ale tym razem jeszcze bardziej zdenerwowana. 
- Co to jest? - zapytał Fred, tak jakby nie dosłyszał Ginny. 
- A co cię to obchodzi?
- A obchodzi, bo jesteś moja siostrą, a to jest przesiąknięte czarną magią...
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to znalazłam to między książkami... 
- Czekaj, czekaj - przerwał jej George - jeśli się nie mylę to wtedy zaczepił nas Lucjusz Malfoy... Pewnie wepchnął ci to do kociołka, kiedy rozmawialiśmy.
- Aha! I pewnie wtedy matka Malfoya płakała, nie chciała, żeby to nam dawać... - wtrącił triumfalnie Fred. 
- Myślisz, że jest tak normalna... no wiesz, myślę, ze jest taka sama jak ten jej mężulek...

- Fred, George chodźcie do samochodu!
"Jak zwykle matka w takich momentach potrafi zepsuć wszystko... i jeszcze te mugole..." - pomyślał George.
Zbiegli po schodach i wyszli na zewnątrz. Na podwórku stał już Ford Anglia. Szybko spakowali walizki i zasiedli na miejsca. 
- No to co będziecie tęsknić za domem? - uśmiechnął się pan Weasley 
- A ty byś nie tęsknił gdybyś maił opuścić Norę na durne dwa tygodnie spędzając czas z ludźmi nie zdrowymi na umyśle... przepraszam, ciebie by to fascynowało...

Ciągle myśleli o tym Riddlu. Ciekawe kto to mógł być? A co będzie jak Ginny wpadnie w jakieś kłopoty? 
- Tylko na siebie uważajcie - krzyknęła machając pani Weasley.
- Będę bardzo tęsknił - powiedział ironicznie Percy z szyderczym uśmiechem godnym Malfoya. 

- Wiesz co George, dopiero teraz sobie uświadomiłem, że jesteśmy czarodziejami....
- Wow, co za odkrycie.
- To znaczy, że ci mugole pożałują dnia, w którym nas poznali...


***************************************************************

Dziękuję wszystkim, którzy to czytają. Bez was nie miałoby to sensu. Jeśli tu jesteś zostaw po sobie komentarz. Jak będzie co najmniej siedem zacznę pisać kolejny rozdział.