sobota, 31 maja 2014

~Rozdział ósmy~ ŚMIERTELNY KONIEC

    Szli korytarzem, omijając uczniów i Irytka. Za nimi unosił się lekki, stłumiony nieprzyjemny zamach łajna. Małe uderzenie łąjnobombą spowodowało duży efekt, ale nie dało się nie wyczuć sprawców tego wydarzenia. Niektórzy nawet zatykali nosy, lecz bliźniaki nie zwracając na to uwagi. Mknęli prosto do dormitorium. Zatrzymali się przed portretem Grubej Damy.
- Hasło! - krzyknęła.
- Świński ryj!
Portret odsunął się. Chłopcy przeszli przez otwór i zobaczyli.... Percego siedzącego na podłodze z stertą książek. Najwidoczniej nie był zachwycony. " O kurde mieliśmy trenować z nim zaklęcia " - pomyślał Fred. Percy wyczuł, że o tym zapomnieli, nie trudno było się tego domyślić, przecież to w stylu Freda i Georga.
- Siadajcie - wskazał na krzesła tuż przy kominku. Nie miał już do nich siły. - To co zrobiliście to przechodzi ludzkie pojęcie....- ciągnął dalej.
- Co myśmy znów takiego zrobili?
- Czy uważacie za normalne rzucanie łajnobombą w Snape i ucieczkę, której towarzyszy psychiczny śmiech  i krzyki? Bo według mnie to takie normalne do końca nie jest.
- Skąd ty to wiesz?  - zdziwił się George drapiąc się po głowie.
- Nie trudno się domyślić kiedy Irytek lata po całym zamku krzycząc, że dwa debile rzucają bombami w Snape i rżą jak konie. A po za tym śmierdzicie, tak, że nie da się tego ukryć... ( w tym momencie zatkał nos  i próbował pozbyć się niechcianego zapachu machając ręką ).
- No dobra było tak, ale to nie znaczy, że jesteśmy bandą małpo-debili, czy jakoś tak... Ja po  prostu chroniłem Georga. To mój brat, musiałem coś zrobić, bo inaczej straszny smok o tłustych włosach zeżarłby go i już po nim.
- Powinniście stracić punkty! - krzyknął i odwrócił się od nich.
Oni wzruszyli ramionami. " Co tam pięć punktów więcej czy mniej " - pomyśleli. Już mieli się oddalić, zachwyceni, że ominie ich nudna lekcja brata, lecz nagle...
- Skoro tak bronisz brata i nie możesz się bez niego obejść czeka cię inna kara.
- Co masz na myśli? Odebrać nam obojgu punkty? Kazać nam czyścić sedes bez użycia magii?
- Nie, do końca dzisiejszego dnia nie będziecie mogli się widzieć,  nie będziecie mogli ze sobą rozmawiać, nie będziecie mogli ze sobą rzucać te wstrętne łąjnobomby !
- Ja bez Freda godziny nie wytrzymam! Jesteśmy jednością, jeśli ja nie wiem, to on wie, jeśli ja wiem, to on nie wie. Jak nas rozłączysz  to tak jakbyś rozdzielił jabłko na pół. Zawsze ta druga połówka potrzebuje drugiej. I inaczej na śmierć musi być gotowa...
- Mi tu z poezją nie wyjeżdżaj. Uczyliście się po jednym rozdziale na eliksiry, jak było trzeba nauczyć się dwóch. Gdy jeden nie potrafił, zawsze drugi może udawać drugiego. Dzisiaj z tym koniec!
- Bez niego nie wytrzymam godziny, a z tobą nie mogę wytrzymać nawet dziesięciu minut ! Jakbym mógł to bym wydziedziczył cię z majątku ojca! - rozzłościł się Fred.
    Najwidoczniej to go okropnie rozzłościło wziął Freda za ucho i zaprowadził do Sowiarni.
- Dziś śpisz z sowami ! - krzyknął z odrazą Percy.
George zdążył tylko pomachać bratu. Czuł się jakby wyruszał na wojnę i nigdy już nie zobaczy swojego brata. Fred zaś śpiewał pod nosem Marsz Żałobny. Percy nie zwracał na to uwagi i bezlitośnie pociągnął Georga za sobą. Szli po schodach. Minęli portret Ser Nicolasa, który przeskakiwał z obrazu na obraz krzycząc na swojego rumaka. Zatrzymali się przy klasie profesor Trelawney.
- Tu cię zostawiam. - powiedział lekceważącym tonem Percy - idź do profesor Trelawney.
- A co jam tam robić? - przeraził się George, który uważał profesor wróżbiarstwa za starą wariatkę.
- Nie wiem, może zobaczysz swoją przyszłość.
George wystawił Percemu język i wszedł do klasy. Było tam jak zwykle gorąco, wręcz duszno, nie dało się wytrzymać. Okna były zasłonięte firankami, a przy kuli siedziała profesor Trelawney. Wyglądała jak świerszcz. Była to szczupła kobieta, o wytrzeszczonych oczach. Nadawało jej to wygląd stale zdziwionej.
- Chciałeś poznać swoją przyszłość kochaneczku? - uśmiechnęła się do niego, a jej oczy jeszcze bardziej się powiększyły.
- Nie, jakoś nigdy mnie nie przekonują wróżby, myślę, że to strata czasu...bez urazy, no, ale pomimo, że jesteśmy czarodziejami nie możemy wiedzieć co się wydarzy, nie sądzi pani? To byłoby za proste. Wiem, że zaraz pójdę do łazienki, wiem, że Fred wygląda jak ja, po co mi to?
- Wydaje mi się młodzieńcze, że wiesz jak wygląda twój brat i wiesz kiedy czujesz potrzebę fizjologiczną.
   George skrzywił się. W takich momentach jego brat zawsze rzuciłby jakąś dobrą uwagę, no ale...
I w tym momencie stała się rzecz dziwna. Trelawney stała się inna kobietą. i jakby jakiś głos ze środka, bo raczej to nie był jej głos ( przypominał raczej gruby głos męski ) powiedział :
- Zajrzyj w do kuli a dostrzeżesz to czego najbardziej się obawiasz.
   George oniemiał. Nie wiedząc co robi spojrzał w głąb kuli. Powoli odpływały obłoki dymu znajdujące się w niej. W końcu dostrzegł siebie. Był on wysokim, przystojnym mężczyzną, wyglądał na około dwadzieścia  lat. Jedyne co mu brakowało to lewe ucho. Jego twarz była zmartwiona, po policzkach spływały łzy. Na jego ramieniu spoczywała dłoń innego mężczyzny - Percego. Nachylona ku dołu była jego matka z bratem, już wydoroślałym Ronem. Wszyscy mocno płakali. Nagle dostrzegł, że matka dłońmi głaszczę zimne i blade już ciało...Freda. Nagle cały widok znikł. On spojrzał przestraszony na profesor wróżbiarstwa. Rozpłakał się i krzyknął :
- To nie prawda! To nie może być prawda!
Wybiegł nadal płacząc. Jego brat ma umrzeć w tak młodym wieku? To nie może być prawda! Po prostu mu się przywidziało! Próbował sobie wmawiać, ale na próżno. "Czy można zmienić przyszłość? " - zadawał sobie cały czas to pytanie. Nagle upadł. Podniósł głowę i przez łzy dostrzegł Dumbledora.
- Co się stało? - zapytał zmartwiony.
- Profesorze czy można zmienić przyszłość? Czy da się zmienić nasz przeznaczony los? - wycedził przez łzy.
Dumbledore wyciągnął różdżkę i powiedział:
- Los jest nam jeszcze nie do końca znany, czasem można coś przewidzieć, ale sądzę, że o tym powinieneś zapomnieć.
         Mówiąc to wyciągnął mu tą myśl.
                                                     
                                                       ****************  
                                                        OGŁOSZENIE
ZAPRASZAM DO ROZWIĄZYWANIA TESTU ! NIEDŁUGO ZROBIĘ ANKIETY I PUZZLE I INNE ATRAKCJE JAK WIDZICIE STWORZYŁAM MENU U GÓRY < JESZCZE NIE JEST GOTOWE >


środa, 14 maja 2014

~Rozdział siódmy~ JAK ZOSTAĆ PREFEKTEM - KROK PO KROKU

  Słowa Dumbledore przez dłużą chwilę nie docierały do Freda i Georga. Niby jakaś krukonka, chciała otruć jakimś świństwem  któregoś z bliźniaków?
- Nie no to szczyt wszystkiego ! Co ty facet bredzisz? Obojętnie którego? Już by się ta głupia baba zdecydowała! Nie no ja wychodzę ! - oburzył się Fred trzasnął drzwiami i wyszedł.
George ukłonił się przesadnie Dumbledorowi, popatrzył na niego niedowierzającym wzrokiem i wyszedł za bratem trzaskając drzwiami. Jordan opadł na krzesło i spojrzał przerażony na dyrektora.
Na śniadaniu nie można było się skupić. Fred klną cały czas, a George przytakiwał mu równie oburzony.
- Co wy wyprawiacie? Wyrażajcie się, bo napisze do matki !
- To ty Percy?
Nie wiadomo dlaczego, ale Percy zawsze zjawiał się w nieodpowiedniej chwili i czasie. A może po prostu na jego towarzystwo nie było nigdy odpowiedniego czasu.
- Nigdy bym do was nie przychodził gdyby mi matka nie kazała.
- A matka ci kazała?
- No tak. W związku z tym, że jestem prefektem i potrafię się normalnie zachowywać i co najważniejsze jestem prawie prawą ręką profesor McGonagall.
- Prawie - zaznaczył szorstko George.
- W przeciwieństwie do niektórych - ciągnął dalej Percy - potrafię być lojalnym i ambitnym czarodziejem
 ( w tym momencie spojrzał prawie z obrzydzeniem na swoich braci.) A tak w skrócie, to mam z was zrobić porządnych, no dobra nie przesadzajmy, w miarę porządnych uczniów. Jeśli to w ogóle możliwe. I od razu mówię, że nie obchodzi mnie to czy się na to zgadzacie.
- No to znaczy, za jakieś dwa lata zostaniemy prefektami? - zapytał George z przesadna miłością do brata.
- No... nie sądzę. Najwidoczniej nie jest dane każdemu z naszej rodziny otrzymać taki zaszczyt.
Matka mi kazała, żebym spróbował z wami coś zrobić, no to spróbuję. Wieczorem jak skończycie odrabiać lekcję spotkamy się w dormitorium i trochę poćwiczymy.
  Odszedł szybkim krokiem, poprawił odznakę i nawet nie zorientował się, że Fred zmienił na niej napis
 z "Prefekt" na "Efekt".
- No kurczę, nie zdążyłem dorobić "jojo".
 
          Nie ma to jak w gorące popołudnie lekcja eliksirów ze Snapem. A w dodatku zrobić jakiś nierealny eliksir. A żeby się jeszcze bardziej załamać mądrzy nauczyciele dodali do uczniów Gryffindoru jeszcze Ślizgonów. I w dodatku fakt, że za chwilę będzie się widziało Percy'ego i słuchało jego głupich komentarzy sprawiało, że można było zwrócić obiad.
- No to kto mi powie jak zrobić eliksir ? Może, może, może....Weasley !
  Na te słowa Snapea Fred i George naglę się wzdrygnęli. Tuż obok ich Lee wypuścił z rąk swoje wypociny, nad którymi tak długo pracował  zawarte w słoiczku.
- A którego pan profesor Weasleya pyta? - zapytał głupkowato George.
- Fred, czy George, co za różnica? Możesz być ty.
- Aha, czyli wybiera pan Georga.
- Bez głupot Weasley ! Chcesz aby twój dom stracił punkty?
     George popatrzył tylko głupawo na profesora. Snape uznał, ze oznacza to, że zrozumiał.
- W takim razie powiedz mi jak zrobić Felix Felicis?
      Weasley popatrzył błagalnym tonem na brata. Trzeba było coś zrobić, ale co?
- Zrób coś, żeby było koniec lekcji. -  wyszeptał do Freda.
- No chłopcze, czyżby twój mózg nie był wystarczająco yyyy... pojemny, aby uzyskać te wiadomości?
      George już otwierał usta, już miał powiedzieć, że ten materiał chyba nie jest przeznaczony na trzecią klasę, czuł jak mu się ręce pocą, czuł mroczne spojrzenie, aż tu nagle.... BUUM !
- Łajnobombą go ! - krzyknął roześmiany Fred.
Po całych lochach unosił się okropny dym o zapachu łajna. Fred pociągnął Georga za rękę i razem wybiegli z lochów, a za nimi wszyscy Gryffoni. Snape klął na wszystkich uczniów, machając rękami, aby pozbyć się niechcianego zapachu.
- Dzięki Fred. - powiedział George kiedy tylko wybiegli z lochów.
- A tam ubaw po pachy. Zawsze będę miał przy sobie tą tajną broń.
 Na te słowa chuchnął w bombę ( tak jak się chucha w pistolet, bo dobrym strzale  ) i włożył ją do kieszeni.
Ich radość nie trwała długo, bo przed nimi stała szalenie zakochana w nich Marrietta.
- Cześć chłopcy. - pomachała do nich ironicznie.
 Bliźniaki popatrzyli na nią tajemniczym , gangsterskim wzrokiem. Tak jakby napili się bardzo dużej ilości piwa kremowego ( jeśli zawierałby alkohol ).
- Fred śliczny krawat. - powiedziała błyszcząc do nich oczami.
   George podniósł krawat popatrzył na niego ze zdziwieniem i spojrzał na nią sennym wzrokiem.
- Jestem George. I ty kobieto uważasz się, za naszą żonę?
Na te słowa obaj odwrócili się na pięcie i poszli przed siebie. Z tyłu za sobą usłyszeli jeszcze jej głos:
- Jesteście tak do siebie podobni, że trudno was odróżnić, ahh i obaj tak przystojni...
- Pfff... Kobieto mamy po trzynaście lat, a tobie już jakieś romansidła w głowie? - prychnął przez ramię Fred.