czwartek, 24 kwietnia 2014

~Rozdział szósty~ MIŁOŚĆ TO BZDURA

  "Skoro matka mówiła prawdę to będziemy mieli przechlapane"- pomyślał George. W sumie jeśli tak bardziej się nad tym zastanowić cała ta historia może skończyć się zabawnie. Przecież robienie magicznych żartów mugolom jest bezcennym przeżyciem. Jest jeden problem: ZAKAZ UŻYWANIA CZARÓW! Na szczęście chłopaki są bardzo kreatywni. Od czego ma się rozum? Zawsze magię można zastąpić cukierkami własnego wyrobu.
- Harry opowiadał mi, że Dursleyowie są okropni. - powiedział Ron opychając się jedzeniem podczas śniadania.
- No to prawda. Ledwo wytrzymałem z nimi, ale nie każdy taki jest. Niektórzy mugole są całkiem normalni.
- Harry ma racje. Moi rodzice są dentystami. I co? przecież nie ugotowali mnie na obiad, pomimo, że są mugolami.
    W sumie to była prawda, ale jednak mieli wątpliwości. Bo jeśli trafią na takiego mugola jak Dursleyowie.... no ale zawsze jest pocieszenie, że może być zabawnie.
Przez te ich rozmyślania całkowicie zapomnieli, że umówili się z Lee Jordanem na dyskusję na temat nowego wynalazku - cukierków łajnobombowych. Wywoływały taki sam efekt jak bomby łajnobombowe, tylko, że w ustach.
Kiedy się zorientowali byli już spóźnieni.  Biegli przez cały korytarz potykając się o własne szaty. Po drodze spotkali Nevilla, który na ich widok potknął się razem ze swoją książka o zielarstwie. W końcu Fred i George zatrzymali się obok łazienki prefektów.
- Co to? Nie ma Lee? - zdziwił się Fred
Było to dziwne dlatego, że Jordan nigdy się nie spóźniał. Szczególnie jeśli chodziło o tak ważne sprawy jak np. rozmowa o cukierkach.
- A może był tu wcześniej, zobaczył, że nas nie ma i poszedł nas szukać w dormitorium.
- W sumie masz racje. No to co, szybko do pokoju wspólnego.
Pobiegli tak szybko jak mogli. Po raz drugi spotkali Nevilla tym razem na schodach.Nim zdążył się zorientować został przez przypadek popchnięty przez Freda.
- Cześć Neville ! - krzyknęli razem nie odwracając się.
- Hej! - odpowiedział chłopiec, który właśnie stoczył się po schodach na sam dół. Najwidoczniej przerażony tą sytuacją czuł tylko mocny ból pośladków.
W końcu bliźniaki znaleźli się przy portrecie Grubej Damy.
- Świński Ryj - wykrzyknęli hasło.
Portret natychmiast odsunął się. Co zobaczyli w środku było zupełnym dla nic zaskoczeniem.
- Lee ! Co ty robisz? Po co ci zdjęcie jakiejś paskudnej dziewczyny?
   Jordan obraził się na te słowa. Nadął się i spojrzał w twarz dziewczyny ze zdjęcia. Ona odwzajemniła jego spojrzenie i pomachała mu radośnie. Po chwili powiedział:
- To jest Marrietta. Ona jest bardzo ładna, a wy jesteście okropni !
   Fred popatrzył zdziwiony na brata. Pierwszy raz widział  Lee Jordana w takim stanie.
- Ta cała Mrrkieta, czy Marsretta, to kto to jest? Bo chyba nie jest w Gryffindorze - stwierdził sucho George.
- To chyba Marrietta Edgecombe. No wiesz młodsza o rok. Z Ravenclawu. Tak Lee?
   Jordan pokiwał twierdząco głową i prawie pocałował zdjęcie dziewczyny.
- Bleee...Jeszcze tu będą się ślinić.
- George a może tak poradzimy się Dumbledore. To mądry gość, no wiesz to nie jest normalne tak się szybko...yyy... zmienić. - szepnął do ucha bratu.
 George pokiwał głową. To był dobry pomysł. On na pewno coś zaradzi. Trzeba pomóc koledze w potrzebie.
- Lee idziemy ! - krzyknął.
- Nigdzie nie idę ! Jeszcze Marrietta ode mnie ucieknie i co w tedy?
George energicznie uderzył ręką w czoło.
- To tylko zdjęcie ! Jak ucieknie to przyjdzie znowu. A jakby nie przyjdzie to będzie jeszcze lepiej. Co tu taka brzydula  będzie w obrazie siedzieć.
   Fred szturchnął brata łokciem. "Przecież to pogorszy całą sytuację ! " - pomyślał.
- Chodź Lee idziemy do Marrietty. - powiedział
Na te słowa uradowany chłopiec stanął szybko przy drzwiach.
- No to chodźcie szybko idziemy !
      Fred popatrzył na Georga tryumfalnym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć - " Ha to dzięki mnie, on się ruszył ".
Mieli ogromne szczęście, bo gdy wyszli z dormitorium od razu spotkali profesor McGonagall.
- Na brodę Merlina co tu się wyrabia? - wykrzyknęła przerażona.
- Nasz kolega jest w lekkiej niedyspozycji. Gdyby pani profesor widziała pana profesora Dumbledora to mogłaby pani o tym nam powiedzieć? Bo my właśnie szukamy pana profesora, pani profesor. A może pani profesor już widziała pana profesora? Jeśli pani profesor widziała pana  profesora, to czy pani profesor nie wie gdzie jest teraz pan profesor?
   McGonagall popatrzyła na nich z niedowierzaniem. Albo zwariowała, albo nic z tego nie zrozumiała. Na szczęście nie musiała nic odpowiadać, bo za jej plecami usłyszeli znajomy głos:
- Czy ktoś mnie szuka? - zapytał Dumbledore schodząc po schodach.
- Cześć staruszku ! - wykrzyknął Fred, ale po chwili zatkał sobie usta rękami. Najwidoczniej zdał sobie sprawę z tego co powiedział.
- Jak ty się wyrażasz do pana dyrektora?! Gryffindor traci trzydzieści punktów ! - oburzyła się profesor McGonagall.
- Nigdy nie mów głośno to co  myślisz. - szepnął mu do ucha George.
- Nic się nie stało pani profesor. Czuję się zaszczycony kiedy uczniowie traktują mnie jak swojego rodzonego dziadka. Na prawdę to bardzo miłe. Ale zdaje mi się, że szukaliście mnie nie tylko, żeby mnie przywitać, czyż nie ?
- Ależ oczywiście panie profesorze. Ja i George ratujemy życie naszemu przyjacielowi....
- Nie musicie mnie ratować ja chcę tylko do Marrietty !! Przecież mi obiecaliście !!
- Cicho bądź !! Bredzisz - ciągnął dalej Fred - No widzi pan profesor. Musimy z panem profesorem porozmawiać, ale wolelibyśmy na osobności.
Dumbledore popatrzył na McGonagall i powiedział:
- W takim razie zapraszam do mojego gabinetu.
Poszli szybkim ruchem. Po drodze spotkali Nevilla. Tym razem gdy ich zobaczył złapał się barierki, żeby nie upaść po raz kolejny. George tylko uśmiechnął się do niego. " Czas pomyśleć nad cukierkami, które powodują upadki " - powiedział sam do siebie. W końcu znaleźli się w gabinecie Dumbledora.  Dyrektor zasiadł za biurkiem i pokazał gestem, aby usiedli na wyznaczonym miejscu.
- Mówicie, że was przyjaciel zachowuje się tak od dziś. Nigdy nie był  w nikim zakochany i zazwyczaj jest zupełnie inny?
- No dokładnie tak proszę pana profesora.
- No to mamy przyczynę. Wasz kolega wypił amortencję - napój, który powoduję zauroczenie.  Przyjdzie tu jutro. Poproszę profesora Snape, aby przygotował antidotum. I oczywiście porozmawiam sobie z tą panną Edgecombe. No a teraz zmykajcie.
       Wieczorem Fred przygotował pergamin, pióro, atrament i coś ostrego, coś co trudno określić.
- Siadaj - powiedział do brata.- Co to jest? - zdziwił się George.

- Chcesz być taki głupi jak Lee teraz? Myślę, że nie i to pismo na wypadek tego. Przeczytaj, podpisz się i no musi być kropla twojej krwi.
   George podniósł kartkę i zaczął czytać. A na kartce było napisane :

                            UMOWA POMIĘDZY FREDEM A GEORGIEM WEASLEYEM
Ja George Weasley uroczyście przysięgam, że dopóki żyje mój brat Fred Weasley nigdy się nie zakocham, nie zauroczę, nie będę  działał pod wpływem amortencji, ani nie będę jej używał.
                                                UROCZYŚCIE PRZYSIĘGA
                                             ..........................................................
- W miejsce kropek musisz się podpisać. Ja już to zrobiłem, no bo widzisz miałem taką sama umowę.
     Mówiąc to pokazał mu swoja kartkę.
 Nazajutrz rano chłopcy od razu pobiegli do Dumbledora. Uznali, że lepiej będzie jak zrobią to przed śniadaniem.
- O to wy chłopcy. - przywitał ich dyrektor. - Już wszystko jasne. Macie tą buteleczkę. Pij śmiało chłopcze.
 Ledwo włożyli mu tą butelkę do ust, bo cały czas mówił, że musi napisać wiersz, a nie ma rymu do słowa miłości.
- Znormalniałeś? - zapytał w końcu George.
Najwidoczniej było już wszystko w porządku. Lee widząc, ze trzyma zdjęcie jakiejś dziewczyny od razu upuścił je z odrazą. Na ten widok Dumbledore uśmiechnął się bardzo rozbawiony.
- Jest jeszcze jedna sprawa chłopcy  czy wy kiedyś się zakochaliście? - powiedział w końcu zmieszany.
- Nie proszę pana profesora i nigdy nie zamierzamy. Niektórzy podejrzewają, że my razem z Georgiem jesteśmy parą, ale to oczywiście bzdura. No jak to tak? Brat z bratem? A tak w ogóle dlaczego pan pyta?
- Bo rozmawiałem z Marrietą Edgecombe i ona wyznała mi, że  nie zamierzała aby Jordan się w niej zakochał, ale któryś z was.
- Że co ? - zakrztusił się Fred
Portret natychmiast odsunął się. Co zobaczyli w środku było zupełnym dla nic zaskoczeniem.
- Lee ! Co ty robisz? Po co ci zdjęcie jakiejś paskudnej dziewczyny?
   Jordan obraził się na te słowa. Nadął się i spojrzał w twarz dziewczyny ze zdjęcia. Ona odwzajemniła jego spojrzenie i pomachała mu radośnie. Po chwili powiedział:
- To jest Marrietta. Ona jest bardzo ładna, a wy jesteście okropni !
   Fred popatrzył zdziwiony na brata. Pierwszy raz widział  Lee Jordana w takim stanie.
- Ta cała Mrrkieta, czy Marsretta, to kto to jest? Bo chyba nie jest w Gryffindorze - stwierdził sucho George.
- To chyba Marrietta Edgecombe. No wiesz młodsza o rok. Z Ravenclawu. Tak Lee?
   Jordan pokiwał twierdząco głową i prawie pocałował zdjęcie dziewczyny.
- Bleee...Jeszcze tu będą się ślinić.
- George a może tak poradzimy się Dumbledore. To mądry gość, no wiesz to nie jest normalne tak się szybko...yyy... zmienić. - szepnął do ucha bratu.
 George pokiwał głową. To był dobry pomysł. On na pewno coś zaradzi. Trzeba pomóc koledze w potrzebie.
- Lee idziemy ! - krzyknął.
- Nigdzie nie idę ! Jeszcze Marrietta ode mnie ucieknie i co w tedy?
George energicznie uderzył ręką w czoło.
- To tylko zdjęcie ! Jak ucieknie to przyjdzie znowu. A jakby nie przyjdzie to będzie jeszcze lepiej. Co tu taka brzydula  będzie w obrazie siedzieć.
   Fred szturchnął brata łokciem. "Przecież to pogorszy całą sytuację ! " - pomyślał.
- Chodź Lee idziemy do Marrietty. - powiedział
Na te słowa uradowany chłopiec stanął szybko przy drzwiach.
- No to chodźcie szybko idziemy !
      Fred popatrzył na Georga tryumfalnym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć - " Ha to dzięki mnie, on się ruszył ".
Mieli ogromne szczęście, bo gdy wyszli z dormitorium od razu spotkali profesor McGonagall.
- Na brodę Merlina co tu się wyrabia? - wykrzyknęła przerażona.
- Nasz kolega jest w lekkiej niedyspozycji. Gdyby pani profesor widziała pana profesora Dumbledora to mogłaby pani o tym nam powiedzieć? Bo my właśnie szukamy pana profesora, pani profesor. A może pani profesor już widziała pana profesora? Jeśli pani profesor widziała pana  profesora, to czy pani profesor nie wie gdzie jest teraz pan profesor?
   McGonagall popatrzyła na nich z niedowierzaniem. Albo zwariowała, albo nic z tego nie zrozumiała. Na szczęście nie musiała nic odpowiadać, bo za jej plecami usłyszeli znajomy głos:
- Czy ktoś mnie szuka? - zapytał Dumbledore schodząc po schodach.
- Cześć staruszku ! - wykrzyknął Fred, ale po chwili zatkał sobie usta rękami. Najwidoczniej zdał sobie sprawę z tego co powiedział.
- Jak ty się wyrażasz do pana dyrektora?! Gryffindor traci trzydzieści punktów ! - oburzyła się profesor McGonagall.
- Nigdy nie mów głośno to co  myślisz. - szepnął mu do ucha George.
- Nic się nie stało pani profesor. Czuję się zaszczycony kiedy uczniowie traktują mnie jak swojego rodzonego dziadka. Na prawdę to bardzo miłe. Ale zdaje mi się, że szukaliście mnie nie tylko, żeby mnie przywitać, czyż nie ?
- Ależ oczywiście panie profesorze. Ja i George ratujemy życie naszemu przyjacielowi....
- Nie musicie mnie ratować ja chcę tylko do Marrietty !! Przecież mi obiecaliście !!
- Cicho bądź !! Bredzisz - ciągnął dalej Fred - No widzi pan profesor. Musimy z panem profesorem porozmawiać, ale wolelibyśmy na osobności.
Dumbledore popatrzył na McGonagall i powiedział:
- W takim razie zapraszam do mojego gabinetu.
Poszli szybkim ruchem. Po drodze spotkali Nevilla. Tym razem gdy ich zobaczył złapał się barierki, żeby nie upaść po raz kolejny. George tylko uśmiechnął się do niego. " Czas pomyśleć nad cukierkami, które powodują upadki " - powiedział sam do siebie. W końcu znaleźli się w gabinecie Dumbledora.  Dyrektor zasiadł za biurkiem i pokazał gestem, aby usiedli na wyznaczonym miejscu.
- Mówicie, że was przyjaciel zachowuje się tak od dziś. Nigdy nie był  w nikim zakochany i zazwyczaj jest zupełnie inny?
- No dokładnie tak proszę pana profesora.
- No to mamy przyczynę. Wasz kolega wypił amortencję - napój, który powoduję zauroczenie.  Przyjdzie tu jutro. Poproszę profesora Snape, aby przygotował antidotum. I oczywiście porozmawiam sobie z tą panną Edgecombe. No a teraz zmykajcie.
       Wieczorem Fred przygotował pergamin, pióro, atrament i coś ostrego, coś co trudno określić.
- Siadaj - powiedział do brata.- Co to jest? - zdziwił się George.

- Chcesz być taki głupi jak Lee teraz? Myślę, że nie i to pismo na wypadek tego. Przeczytaj, podpisz się i no musi być kropla twojej krwi.
   George podniósł kartkę i zaczął czytać. A na kartce było napisane :

                            UMOWA POMIĘDZY FREDEM A GEORGIEM WEASLEYEM
Ja George Weasley uroczyście przysięgam, że dopóki żyje mój brat Fred Weasley nigdy się nie zakocham, nie zauroczę, nie będę  działał pod wpływem amortencji, ani nie będę jej używał.
                                                UROCZYŚCIE PRZYSIĘGA
                                             ..........................................................
- W miejsce kropek musisz się podpisać. Ja już to zrobiłem, no bo widzisz miałem taką sama umowę.
     Mówiąc to pokazał mu swoja kartkę.
 Nazajutrz rano chłopcy od razu pobiegli do Dumbledora. Uznali, że lepiej będzie jak zrobią to przed śniadaniem.
- O to wy chłopcy. - przywitał ich dyrektor. - Już wszystko jasne. Macie tą buteleczkę. Pij śmiało chłopcze.
 Ledwo włożyli mu tą butelkę do ust, bo cały czas mówił, że musi napisać wiersz, a nie ma rymu do słowa miłości.
- Znormalniałeś? - zapytał w końcu George.
Najwidoczniej było już wszystko w porządku. Lee widząc, ze trzyma zdjęcie jakiejś dziewczyny od razu upuścił je z odrazą. Na ten widok Dumbledore uśmiechnął się bardzo rozbawiony.
- Jest jeszcze jedna sprawa chłopcy  czy wy kiedyś się zakochaliście? - powiedział w końcu zmieszany.
- Nie proszę pana profesora i nigdy nie zamierzamy. Niektórzy podejrzewają, że my razem z Georgiem jesteśmy parą, ale to oczywiście bzdura. No jak to tak? Brat z bratem? A tak w ogóle dlaczego pan pyta?
- Bo rozmawiałem z Marrietą Edgecombe i ona wyznała mi, że  nie zamierzała aby Jordan się w niej zakochał, ale któryś z was.
- Że co ? - zakrztusił się Fred

środa, 16 kwietnia 2014

~Rozdział piąty~ TRAGICZNA DECYZJA PANI WEASLEY-

         Nie ma sensu opisywać całego meczu. Był zbyt agresywny, a jednym słowem warunki były tragicznie. Na trybunach słychać było masę krzyków. Najgłośniej krzyczeli Ślizgoni, ale Gryffoni nie poddawali się.
"To nie ma sensu"- pomyślał zrezygnowany Fred kiedy wynik był znacząco korzystny dla Ślizgonów.
Zdenerwowany Neville słysząc po raz setny śpiew Malfoya postanowił zmienić trochę jego piosenkę.
Krzyczał tak głośno, że Hermiona siedząca obok przestraszyła się, że zaraz wypluje migdałki.

                                   My Gryffoni wiemy jak Quidditch na nas działa
                                   Lubimy jak Ślizgon z miotłą krzyczy "Aua" !
                                  To jest ta szlachetna krew! A tamten to ślimaków jęk!

Ron natomiast był zachwycony postawą Nevilla. Sam postanowił dokończyć jego piosenkę, ale jemu nie szło tak łatwo. Po około godzinie Harry zobaczył znicz. " Hmmm... my mamy 120, a oni 260 ! Muszę go złapać wygramy dziesięcioma punktami " - pomyślał.
Już był tak blisko, słyszał wiatr we włosach. Coś mu mówiło: "Szybciej, szybciej" Nagle ZŁAPAŁ!!!
Cały w pocie, ale szczęśliwy wylądował delikatnie na ziemi. Fred i George szybko podbiegli do niego.
- Złapałeś? Złapałeś? Nie gadaj, że złapałeś - wydyszał przerażony Fred
- No złapałem, ale to chyba dobrze, no nie? Wygraliśmy !
- LUDZIE, GRYFFONI CO ZA NIESZCZĘŚCIE W OSTATNIEJ SEKUNDZIE ŚLIZGONI ZDOBYLI DZIESIĘĆ PUNKTÓW I JEST REMIS !!!! LUDZIE CO ZA NIESZCZĘŚCIE! Dobrze, że napisałeś testament Fred- mrugnął do brata znacząco.
- No, ale w sumie to nie przegraliśmy. REMIS JEST NO! - wtrąciła się Alicja
Ale dla Gryffonów ( szczególnie dla Wooda ) remis ze Ślizgonami to jak przegrana. Na ten mecz czekali jak na zbawienie.
- A trudno- powiedział Fred i tryumfalnie wyszedł z boiska prosto do szatni.
- Ja też tak uważam! Nie ten to inny. Pff... w końcu jeszcze nic się nie stało, a w każdym razie gdyby Fred umarł z rozpaczy, a to mu raczej nie grozi mam spory spadek. - zatarł ucieszony ręce.- Oczywiście nie chcę żeby ktokolwiek umierał... co ja gadam? Zaczęłam o Quidditchu a teraz o spadku mówię. W każdym razie Wood będzie miał mały dramat w swoim życiu. I yy...przydałaby mu się mała terapia.
      To mówiąc pobiegł szybko za bratem. Istotnie George miał rację. Oliver leżał  na ziemi waląc pieśćmy w ziemię. "Przesada"- pomyślał George oglądając się za siebie.
Harry pobiegł zaraz za bliźniakami. Publiczność siedziała nie zdając sobie sprawy kto wygrał. Zdenerwowana McGonagall wyszła na środek i powiedziała
- JEST REMIS !
Na te słowa wybuchły oklaski i wiwaty uczniów ze Slytherinu i Gryffindory. Ucieszony Malfoy pokazał Ronowi język. "Parszywa świnia"- pomyślał Weasley.

- Fred, George! -usłyszeli za sobą chłopcy.
Był to Harry przez całą szkołę biegł za braćmi. Zadyszany przystanął. Fred popatrzył na niego przesadnio mądrą miną.Czuł się zaszczycony, że to własnie jego szukano po całym Hogwarcie. George popatrzył głupkowato.
- To znaczy, że przeze mnie przegraliśmy? Za szybko złapałem znicz tak?
Chłopaki popatrzyli głupio na siebie.
- Nie to nie twoja wina. raczej twoja zasługa, no wiesz gdyby nie ty no to by była totalna klęska. Dzięki tobie remis, a remis to dobry wynik, no nie Fred?
 Harry uśmiechnął się prawie przez łzy. No w sumie mówili prawdę, ale jak sobie przypomniał widok Wooda rzucającego się po ziemi.
- No my chyba będziemy spadać. Jeszcze trzy zamówienia do zrobienia !!
Ruszyli szybko co jakiś czas potykając się o szatę. Gdy weszli do dormitorium od razu wpadła przez okno sowa puszczając przesyłkę na kolana Georg.
- Wyjec ! - krzyknął
- Co robimy? Wrzucamy do kominka? A jak wybuchnie? Aaaaaaaa!!!
George bezmyślnie wrzucił do kominka wyjca, ale to nie podziałało. Oboje usłyszeli donośny głos pani Weasley.
 Ja wam dam! Wstyd i hańba dla naszej rodziny! Jeszcze żaden z waszych braci ans tak nie upokorzył! No żeby z transmutacji, eliksirów, obrony przed czarną magią, wróżbiarstwa, z zaklęć, astronomii i nawet nie wiadomo z czego tam jeszcze same "O" dostawać! Tacy jesteście Okropni? A więc tak? No niech będzie! Jak tylko przyjedziecie na wakacje od razu do mugolskiej rodziny was poślemy i zobaczymy jak tam sobie dacie radę! Macie szczęście, że wasz ojciec zaprzyjaźnił się z rodziną poza magiczną !!! Ja nie żartuję!!

- Koniec? - zapytał przerażony Fred. 
- Dobrze, że nie wie o trollu z zielarstwa. Wtedy to by nam chyba zamieszkać pod mostem kazała.

                                 
                                   

wtorek, 8 kwietnia 2014

~Rozdział czwarty~ QUIDDITCHOWE SZALEŃSTWO

             Sprawa lustra ucichła. Codziennie podczas śniadania Fred i George widzieli Rona i Harry'ego już nieco bardziej wyspanych. "Pewnie ten staruszek im coś nagadał" - myśleli. Nie mieli czasu nad rozmyślaniem nad tą całą sytuacją. Nadszedł sezon quidditha.
           Powoli mieli już dość narzekań Wooda. Jego taktyka może i była niezła, ale i tak nie sadzę, że ktoś zadał sobie tyle trudu, aby wysłuchać chociaż fragment tej fascynującej przemowy. Dopiero gdy Oliver  mówił "No to by było na tyle" całą drużyna budziła się ze snu. Jednak treningi wyglądały zupełnie inaczej. Każdy wiedział co ma robić i za co jest odpowiedzialny.
Zbliżał się powoli mecz ze Ślizgonami. Oczywiście dla Gryffonów było to ważne wydarzenie. Muszą być lepsi od nich! Na żadnym innym meczu nie ma takich emocji. Gdy grają z drużyną Krukonów, czy Puchonów też muszą się przyłożyć, ale nie tak bardzo jak podczas gry ze Ślizgonami. Jak wiadomo oni nie zawsze grają fair.
W dormitorium tego dnia było okropne zamieszanie. Fred i Georgie biegali z wielkim prześcieradłem.
- Ej Fred, czemu latacie tak z tą szmatą? - zapytał zdziwiony Ron.
- Żeby zawinąć cię w nią i namaścić olejkami. Wtedy będziesz wyglądał jak prawdziwa mumia, a nie jak teraz... bo teraz to bardziej jesteś jak...hmmm... mały rudy króliczek, co nie George?
Harry przeglądał książkę "Quidditch przez wieki", którą dostał od Hermiony. Miał nadzieję, że dzięki niej lepiej sprawdzi się w roli szukającego. Neville malował twarz w barwach Gryffindoru, a Oliver przypominał jeszcze raz taktykę. W takich warunkach trudno było wytrzymać.
Godzinę przed rozpoczęciem meczu drużyna udała się do szatni, aby przebrać się i ostatni raz przypomnieć sobie taktykę.
- Mamy dobrą drużynę, jak przegramy to się chyba zabiję - powiedział przerażony Wood.
- Mogę ci pomóc! ja i Fred możemy wymyślić takie cukierki, które powodują natychmiastową śmierć. Oczywiście bezbolesne.
  Oliver tylko zmierzył go dziwnym spojrzeniem i ciągnął dalej swą mowę.
- W każdym razie mamy wspaniałych pałkarzów...
- Co jak co, ale jak rąbniemy z Georgiem w łeb temu Flintowi  to zapamięta, że jesteśmy dobrymi pałkarzami, nie tylko dla tłuczków!
- Katie, Angelina i Alicja. Bądźcie tak dobre jak zawsze, to pewnie wygramy.
 Dziewczęta gdy tylko usłyszały swe imiona strasznie się zarumieniły.
-Harry pamiętaj jak nie złapiesz znicza, to wszyscy zginiemy!
- Tu powinna być jakaś dramatyczna pauza czy coś, no bo wiecie (tu zrobił gest zginając palce) ZGINIEMY!
-Nie wydurniaj się Fred! Wiesz, że to ważne.
I w tym momencie wyszli z szatni. Pierwsza rzecz która rzuciła się w oczy Harry'emu był wielki transporter z napisem "POTTER NA PREZYDENTA" a zaraz obok blisko komentatora Lee Jordana zobaczył ogromny napis (co najmniej trzy razy większy od tego, który przeczytał wcześniej). Było tam napisane:

                                                        ZAPRASZAMY 
                              CODZIENNIE 24 GODZINY NA DOBĘ !!! 
CHCESZ ZROBIĆ NIESPODZIANKĘ SWOIM BLISKIM, LUB PRZEŻYĆ COŚ NADZWYCZAJNEGO? NIE WIESZ GDZIE ZNALEŹĆ COŚ EKSTRA? WPADNIJ DO FREDA I GEORGA WEASLEYÓW !!! < POKÓJ WSPÓLNY GRYFFINDORU > MIODOKLEJKI, CUKSY NA POROST WŁOSÓW, WYMIOCINKI, A TAKŻE RĘCZNIE ROBIONE ŁAJNOBOMBY !!! TE LUB INNE PRZEDMIOTY I SŁODYCZE MOŻESZ ZAKUPIĆ W SKLEPIE " WEASLEY & WEASLEY "
                                     CODZIENNIE NISKIE CENNY !!!


Obok na wielkim transparencie widniała ogromna podobizna bliźniaków. Była bardzo podobna do ich rzeczywistego wyglądu.
- Dean nas namalował. Genialne no nie?
- No jesteście bardzo podobni. - uśmiechnął się Harry.
Na trybunach okazało się, że kibice byli gotowi do walki.
- Gryffindor do boju! Ślizgoni do gnoju ! - krzyczał uradowany Neville.
- Nie drzyj się tak Longbotton! I tak nie zmądrzejesz ! - spojrzał z pogardy Malfoy.
- Za to ty szczurze możesz ryczeć jak....
- Ron uspokój się ! - uciszyła go Hermiona.
Draco tylko uśmiechnął się pogardliwie i razem z Crabbem i Goylem zaczęli śpiewać wymyśloną przez nich piosenkę.
                                    My Gryffoni wiemy, jak Ślizgon na nas działa.
                                   Lubimy jak drużyna przeciwna nas dogania. 
                            To jest ta Gryffońska krew! To jest nasz ryczący śmiech!
                                  My Weasleye wiemy jak być najgorsi!
                                Na szmatę i łopatę nie jesteśmy godni!
                                  To jest ta niegodziwców krew!

- Teraz ta małpa przesadziła ! Zbieraj zęby z podłogi, szczurze !
        I już zaczęła się bitka dziesięć minut przed rozpoczęciem meczu. Hermiona była przerażona, ale Neville najwidoczniej się rozkręcił, bo rzucił się na Crabba. Dziewczyna bała się myśleć co będzie się działo podczas meczu.
                                               

piątek, 4 kwietnia 2014

~Rozdział trzeci~ IRYTEK I PROPOZYCJA DUMBLEDORE

   Stali tak przez chwilę. Żaden z nich nie miał odwagi nic powiedzieć. Była już północ, w każdej chwili mógł pojawić się tu Filch. Kiedy Fred już otwierał usta usłyszeli głośne dudnienie, przypominające głośne rzucenie krzesłem.
   Bez zwątpienia musiał to być Irytek. Chłopcy nie zastanawiając się ani chwili dłużej wybiegli z pokoju. Próbowali być jak najciszej, ale okazało się to niemożliwe. Na końcu schodów, po których biegali dostrzegli śmiejącego się Irytka.
- Łobuziaki, rozrabiaki i wyrosły dwa łajdaki.
- Ciszej Irysiu, w każdej chwili może tu pojawić się Flich. - powiedział wystraszony George.
- Iryś, Iryś, Iryciątko i kruszynka, witaminka i jest prawie ta rodzinka !
- Bardzo śmieszne, ale może będziesz odrobinę ciszej, co?
 Fred po chwili pożałował tego pytania. W tej chwili Irytek zaczął tak głośno krzyczeć, że po chwili usłyszeli miauczenie Norris.
- Zmywamy się stąd !- krzyknął George
Biegli prosto przed siebie, mieli nadzieję, że uda im się ominąć Filcha. Odwrócili się, żeby zobaczyć, czy nikt za nimi nie biegnie, i nagle...BUM. Wpadli prosto w profesora Dumbledore.
- No chłopaki zapraszam was do mojego gabinetu!
- Ale my, hmmm...byliśmy e toalecie i no tego Irytek nas dopadł... i no wtedy...
- Jasne, jasne Zapraszam.
 Chłopcy popatrzyli po sobie. Czuli, że zbliżają się kłopoty. No, ale co mogli zrobić?
- No, ale co mogą nam zrobić? Wywalić ze szkoły? Gorzej by było gdyby obrzucili nas łajnobombami, dali nam do zjedzenia szczurowiznę, albo nakarmili nas cuksami naszej roboty. No wiesz tymi, które tak postarzają skórę, no nie wymyśliliśmy antidotum i z tym byłby problem. - pocieszył Fred.
Kiedy byli już na miejscu dyrektor zaprosił ich do swego gabinetu, pokazał gdzie maja osiąść i sam spoczął obok nich.
- My panie profesorze nie chcieliśmy. Niech nas pan nie wywala! Matka nas zabiję! Wstyd jej przyniesiemy! No wie pan profesor: Charlie -dobry chłopak, Bill - dobry chłopak, Percy - o jaki dobry chłopak, a my? Łajzę jakieś wywalone ze szkoły! Niech się pan ulituję!
- Fredzie, dobrze mówię? Nie pomyliłem z bratem? - uśmiechając upewnił się
Fred kiwnął znacząco, że to nie on się wypowiadał.
- Oj przepraszam George Ale tu chodzi o całkiem inną sprawę.
- A o jaką?
Ku zdziwieniu Freda i Georga dyrektor postawił na biurku czekoladowe żaby.
- Jeśli powiecie mi, czy Harry i Ron byli w pomieszczeniu gdzie znajduję się lustro Ain Eingarp dostaniecie te właśnie czekoladowe żaby.
- Zwariował pan? Na własnego brata mamy donosić?
W tym momencie Dubledore dołożył na stół fasolki wszystkich smaków.
- To zmienia postać rzeczy, co nie George? No więc był. Dziś ich widzieliśmy.
- A nie wiecie co widział w lustrze Harry?
- Może wiemy, może nie wiemy... - odparł lekceważąco George
Dyrektor już zdenerwowany dołożył musy-świstusy.
- Według nas to lustro jest zepsute, bo gdy do niego zaglądałem widziałem nas, w sensie mnie i Georga.
- Nie pomyśleliście, że największym waszym pragnieniem jest, żeby was nigdy nie rozdzielono, aby zawsze byliście razem.
- Mówiłem, że chyba chodzi o to, że jest dla mnie fajnym bratem, no nie? - powiedział George.
- A wracając do tematu Harry'ego i Rona, to nie wiecie?
- Podejrzewam, że Ron marzy, żeby być różowym króliczkiem, a Harry to ja nie wiem
- Mi wydaje się coś .zupełnie innego. Myślałem, że się upewnię, że wasz brat wam opowiedział, ale no cóż...
- A myśli pan, ze Ron jest na tyle mądry, żeby nam o takich rzeczach mówić?
- Dobrze to już wszystko, zabierajcie słodycze i marsz do łóżek! Ja jutro osobiście się upewnię, czy wasz brat z Harrym nie szwenda się w pobliżu lustra Ono jest bardzo niebezpieczne, można żyć w ciągłych marzeniach i cały czas patrzyć na to lustro!
- Nam to nie grozi, możemy po prostu popatrzeć na siebie. No to, możemy już iść? - uśmiechnął się Fred.
   Zmęczeni szybko biegli przez korytarz. " Byle nie spotkać Filcha " - myśleli.




środa, 2 kwietnia 2014

~Rozdział drugi~ TAJEMNICA LUSTRA

    Następnego ranka chłopcy wcześniej usiedli przy stole Gryffindoru. Powoli nakładali sobie kanapki z dżemem. Ron wyglądał na nie bardzo wyspanego, z resztą tak samo jak Harry. Wydawało się to bardzo podejrzane. Bliźniaki sądzili, że musieli się włóczyć po nocy. O dziwo chyba Filch ich nie zauważył, bo Gryffindor nie stracił żadnych punktów, oczywiście nie licząc tych, które zostały utracone przez ogromną dziurę w ścianie.
- A co tu się robi po nocach? - zapytał w końcu zaciekawiony Fred.
- My po nocach? Od kiedy?... No chłopaki dajcie spokój...
- Od kiedy? Od tond kiedy poznaliście Hogwart, od kond otworzyłeś oczy, od kont otworzyłes oczy i ujrzałeś piękno tego świata....
   Nagle przerwał, bo zauważył zbliżającego się ku nim Nevilla.
- Patrzcie nauczyłem Teodorę skakać przez talerze !!!!
- Co jak co, ale żeby być głupszym od żaby, to tylko Longbotton potrafi. - krzyknął Draco, przechodząc obok stołu Gryffindoru.
- A ty się lepiej zamknij jaszczurze. Wstyd! Żeby się do ciebie ojciec nie przyznawał przy Sam-Wiesz-kim. - wtrącił rozzłoszczony George.
- Weasley ty lepiej się martw swoim ojcem, bo znowu nie przyniesie do...hmm... niby domu, marnego grosza. Albo jeszcze lepiej wyleją go z pracy. O ile to można nazwać pracą.
  Fred z Georgem wsnaneli mieli mu już przyłożyć, ale musieli się powstrzymać, bo właśnie obok nich przechodziła McGonagall. A Malfoy wybiegł z Wielkiej Sali razem z grupką rozwrzeszczanych Ślizgonów, śmiejąc się szyderczo.
 Wieczorem zaraz po kolacji bliźniaki obserwowali co wyprawia Ron z Harrym. Weszli do dormitorium. Udali, że muszą się już położyć, a tymczasem ich obserwowali. W pewnej chwili zniknęli...
- Ej co jest ? - zapytał Fred
- Według moich przemyśleń Weasleyowskich...
- Co ty gadasz ? - parsknął śmiechem.
- Co tak tu mokro?
- Chyba popuściłem.... ha ha ha ha ha ha.... no ze śmiechu.
- Na serio? Dobra nie ważne musimy ich znaleźć.
Szli bez celu, nie wiedząc gdzie. Nie było widać nikogo. Ale może to i lepiej, nie ma Filcha, Pani Norris.  
Co jakiś czas zatrzymywali się, aby móc powstrzymać się śmiechu, gdyż ciągle opowiadali sobie kawały.
- Ej patrz!!! - wyszeptał George            
Były uchylone drzwi, a przez nie  było widać jak Ron i Harry ściągają ...
- Peleryna niewidka ! - tryumfalnie krzyknął George.
- Ciiiicho ! jeszcze nas usłyszą !
 Chyba usłyszeli, gdyż popatrzyli się za siebie. Możliwe, że sprawdzali czy teren jest czysty. Harry skinął głową jakby miał powiedzieć " No teraz twoja kolej". Ron wstał zobaczył do lustra i nie uwierzył co widzi ! A dokładnie w lustrze spostrzegł samego siebie....tylko innego. Miał Puchar Domu, był cały w medalach i oczywiście na jego piersi wisiała odznaka Prefekta.
- Jestem najlepszy ! - krzyknął.
Nikt oprócz niego tego nie dostrzegł. Bliźniaki czekali spokojnie, aż ich brat i jego przyjaciel opuszczą to pomieszczenie. Gdy tylko to zrobili wślizgnęli się do środka. Stanęli przy lustrze i się zastanawiali, dlaczego ono jest takie niezwykłe?
- Czekaj, czekaj tu piszę  Ain Eingarp.
- To wiele oznacza wiesz...
- No przestań, ej czekaj....PATRZ!!!! Odbija się w lustrze to nie Ain Eingarp, tylko Pragnienia !
- A ja myślałem, że ja jestem inteligentniejszy od ciebie. - powiedział Fred.
- No to wiem odejdź, a ja zobaczę jakie są me pragnienia czy coś tam.
- To sam nie wiesz o czym marzysz? Zmieniam zdanie jestem bardziej inteligentny.
- No, ale Ron zobaczył siebie pewnie jako różowego króliczka, ja też chcę sprawdzić, czy widzę to.. no o czym marze.
Fredowi te argumenty wystarczyły odsunął.
- Co widzisz? - zapytał po chwili.
- Chyba to lustro jest zepsute, bo widzę ciebie i mnie.
- No chyba się nie zacięło....
- A może po prostu jestem szczęśliwy, że mam takiego brata.
   Po tych słowach Fredowi popłynęła duża łza po policzku. Usłyszeć coś takiego od brata- bezcenne.


wtorek, 1 kwietnia 2014

~Rozdział pierwszy~ TESTAMENT FREDA

     Nie ma to jak wiosna. A szczególnie to pierwszy kwietnia. Och tak do dzień dla szaleńców. W Hogwarcie było tego dnia bardzo spokojnie ( nie licząc wielkiej napaści Snape, ale to normalne).
  Fred i George nie marnowali tego dnia na jakieś bzdety. Wykorzystali ten czas ambitnie na próbie swojego pierwszego "wynalazku". Planowali założyć sklep, ale zanim to zrobią powinni przecież testować produkty.
- Fred zjedz ten cukierek, prawdopodobnie nie umrzesz. - powiedział George
- A to prawdopodobnie jest powiedziane z ironią? Nie chcę marnować swojej nowej szaty, nie włożysz mi chyba jej do grobu, no nie?
- Oj chyba nic się nie stanie...ale może lepiej napisz testament.
- Tak uważasz?
  George kiwnął energicznie głową. Natomiast Fred wyciągnął szybko pergamin, zamoczył pióro w atramencie i energicznie zaczął pisać. Jego brat nie mógł nic z tego odczytać, ponieważ zakrywał kartkę rękoma. Szybko skrobał, aż w końcu zamachnął tak energicznie ręką, że o mało nie strącił dzbanka ze stołu.
To prawdopodobnie oznaczało, że podpisał się swoim charakterystycznym pismem.
- Mogę przeczytać? - zapytał George
- A testament nie czyta się czasem po śmierci?
- Jedna minuta przed śmiercią, czy jedna minuta po, co za różnica?
 Wyrwał kartkę bratu, rozwinął i zobaczył :
                                                    TESTAMENT FREDA WEASLEYA,
                                    CZŁOWIEKA, KTÓRY ZMIENIŁ ŚWIAT NA LEPSZE

 Ja Fred Weasley jestem w pełni świadom tego co tu piszę. ( Nie piłem piwa kremowego, przez ostatnie jakieś hmm... trzy dni ) Chciałem przekazać swój majątek swej rodzinie. Nić, którą wyrwał mi George Weasley ( ty durniu podarłeś mi szatę ! ) przekazuję Percemu Weasleyowi ( a zaszaleje, tobie też coś należy od życia). Trzy galeony, które wygrałem w zakładzie z Lee Jordanem (wiedziałem, że George zje żabie łódko, wiedziałem, wiedziałem!!) przekazuję swojemu ojcu, Arturowi Weasleyowi .Wykorzystaj je dobrze. Ej Charlie, ej Bill chcecie moje spodnie na spółkę? Dzisiaj jestem hojny, bo i tak umrę. Droga mamo oddaje ci moje kremówki kanarkowe. Po nich odlecisz, są tak dobre. Przyrzekam na swoje życie. A nie, bo ja nie żyję!!! George Weasley tobie zawdzięczam swoje wspaniałe dzieciństwo, dlatego otrzymujesz ode mnie moją kolekcję łajnobomb, moją szatę, wiesz tą nową, na co mi się niby przyda? Możesz zabrać moją piżamę, niech służy dobrze tobie, twojej żonie i dzieciom. A tak przy okazji widziałem jak na ciebie się Alicja patrzy, czy to coś poważnego. Oj szykuję się weselisko. No dobra streszczę się. Wszystko co posiadam, wyżej nie wymienione przekazuję tobie, wszystko oprócz zepsutej łajnobomby, bo to przekazuję małemu Ronusiowi. 
No to chyba tyle, nie musicie po mnie płakać, zaszalejcie! Aha i Ginny ! Jak mogłem zapomnieć tobie przekazuję swoją różdżkę. Niech służy ci dobrze, tak jak mi służyła. 
                                                                                                                POZDRAWIAM  
                                                                                                                            Fred Weasley

- Hmmm... ciekawa riposta. A teraz jedz!
  Fred powoli włożył do ust cukierka, o barwie podejrzano różowej. Był gotowy na wszystko, nawet na śmierć, w końcu testament już ma. Po chwili...
- Ej, ale to niezłe nawet, co to robi?
  Nie zdążył usłyszeć odpowiedzi jak nagle z jego ust wyskoczyły płomienie ! Wyglądało to dość komicznie, a zarazem było to przerażające. Chłopak, który zachowuję się jak smok...
Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie fakt, że wypalił ogromną dziurę w ścianie. I w dodatku na wprost niego stała profesor McGonagall.
- Gryffindor traci dwadzieścia punktów.
- Proszę pani to można naprawić. Co prawdy nie będzie wyglądać tak samo, no ale... glina chyba załatwi sprawę.- powiedział George
- Zapomniałeś ...yyy ( tu nie wiedziała który z bliźniaków do niej przemówił), zapomniałeś WEASLEY, od czego są czary?
- A no tak! Zapomniałem, że jesteśmy czarodziejami!
      I w tej właśnie chwili do dormitorium wpadła sowa. Bliźniaki podbiegli do niej, rozwinęli list i...
                                                      DRODZY CHŁOPCY !
Z OKAZJI WASZYCH URODZIN, ŻYCZYMY WAM SZCZĘŚCIA, ZDROWIA SAMYCH "P" I NIE SPRAWIAJCIE KŁOPOTÓW !!! 
                                                                                                 MAMA I TATA
P.S. DO SOWY DOŁĄCZYLIŚMY CZEKOLADOWE ŻABY

-To my dziś mamy urodziny? - zdziwił się Fred
- Jak mogliśmy zapomnieć.