środa, 25 czerwca 2014

~Rozdział jedenasty~ BEZ FREDA NIE MA ŻYCIA

    Dumbledore stał bezlitośnie gapiąc się na zapłakanego George'a. Dlaczego to właśnie Fred? Czemu to akurat jego spotkało?
 W tak młodym wieku? Chłopak załamał się, rzucił się na zimne już ciało i potrząsnął nim, myśląc, że w ten sposób uda mu się uratować brata. Bezskutecznie. Oczy nie otworzyły się, ręka wisiała bezruchu, piegowata twarz zastygła w lekkim uśmiechu.
Złapał jego dłoń i wpatrywał się w nią z nadzieją, że stanie się cieplejsza, że palce choć spróbują się zgiąć.
- Niech mi pan pomorze! - wykrzyknął błagalnie.
Cisza. Zaszlochał ciągle głaszcząc zimną rękę. W tym momencie nic dla niego się nie liczyło. Stało się to co było jego najgorszym koszmarem.
Poczuł coś na plecach. To Dumbledore położył swoja rękę na jego ramieniu.
- Będzie dobrze - wyszeptał.
Chłopiec ze łzami w oczach nie potrafił okazać choć szczypty nadziei.
- Musimy wrócić do Hogwartu. Dobrze, że Hagrid jest w porządku. Pożyczając wam Hardodzioba dopiero po chwili zrozumiał co wam wpadło do głowy. Gdyby nie on to nie wiadomo co by się stało.
" Jak to przecież Fred nie żyje, a on po prostu cieszy się, że znalazł mnie i jego zwłoki? " - przeraził się George.
- Jednak ktoś tu był przede mną... Ale z resztą wszystko opowiecie mi w szkole, a teraz wracamy.

                                                                       *****
- Musisz zjeść tę czekoladę, jesteś jeszcze słaby, a ona dobrze działa na atak po dementorach  - błagała pani Pomfrey.
- Nie zjem niczego dopóki nie zobaczę George'a !
Pielęgniarka ze zrezygnowaniem położyła na stoliku słodycze, na wypadek gdyby chłopiec się rozmyślił. Chłopak odwrócił się do okna. Fred żył, ale nie pamiętał co się stało. Jedyne co mu utkwiło w pamięci to ogromna, gęsta mgła. Przypominało mu się coś dziwnego, nie przypominało to bólu, bo trudno określić bólem utratę czegoś z głębi. Czuł jakby uleciało z niego szczęście. Tak jakby kilka wspaniałych chwil z George'm znikło.
- Przyszli twoi rodzice.
" No super. Zaraz mnie wyleją, a jeszcze oni przyszli. Pfff... gorzej być nie może" - pomyślał.
- Coś ty narobił syneczku?! - podbiegła przerażona pani Weasley.
- Gdzie George?
- Musisz odpoczywać, nie zajmuj się nim. Co wam strzeliło do głowy? Właśnie Percy opowiadał nam...
- Tak, tak, tak. Percy jest idealnym prefektem, Percy zawsze jest świetny, taki elegancki. A my z George'm? Zawsze za uśmiechnięci, za szaleni, za  ładni...
- Fred przestań, wiesz, że wcale tak nie jest.
- A jak latało się na hipogryfie? - uśmiechnął się pan Weasley.
- Arthurze przestań ! - szturchnęła go łokciem Molly.
- Lepiej powiedz jak się czujesz?
- Jeśli dobrze to znaczy okropna pusta w żołądku i chęć zwymiotowania resztek wczorajszego obiadu to czuję się wspaniale. Aha i ta kobieta dała mi czekoladę, po co mi to?
- Nic dziwnego po pocałunku dementora powinieneś zjeść czekoladę. - powiedziała stanowczo Molly patrząc na leżącą obok, nawet nie nadgryzioną tabliczkę.
- Gdy dementor cmoknął cię weź słodycze i się śmiej. - zażartował Arthur.
- On mnie całował? Blee....- wzdrygnął się Fred.
- Myślę, że to już koniec odwiedzin. Chłopiec jest osłabiony i potrzebuje dużo wypoczynku. - powiedziała stanowczo Pomfrey.
   " On mnie całował? Ale ja nie chciałem! " - pomyślał Fred z obrzydzeniem zamykając oczy. Wtulił się do poduszki i od razu zasnął. Drzwi lekko zaskrzypiały, a zza nich wyzierała brodata twarz Dumbledore'a.
Uśmiechnął się i z wielką ostrożnością bezgłośnie zamknął drzwi.
- Profesorze...
Staruszek z przerażenia, aż podskoczył odwrócił się do tyłu, nieco już bardziej spokojny.
- A to ty Severusie. Przestraszyłeś mnie. Wiesz serce już zaczyna szwankować w takim wieku... he he he - uśmiechnął się dyrektor.
- Czy z chłopcem jest już w porządku?
- O tak. Właśnie teraz biedaczek zasnął. Dobrze, dobrze, a teraz powiedz mi czy to ty wyczarowałeś patronusa?
 Snape kiwnął stanowczo głową, tak, że jego włosy, aż powędrowały w górę. Dumbledore spojrzał na niego zagadkowo. Podrapał się po głowie i powiedział:
- Ale skąd tam się wziąłeś? Skąd wiedziałeś, że chłopak jest w potrzebie?
Niestety, nie zdążył odpowiedzieć na to pytanie, bo przez korytarz biegł przestraszony Hagrid wymachując ręką w stronę dyrektora.
- Panie psorze, panie psorze! Żyje? Jo nie chciałem...Cholibka, człowika bym ukatrupił!
- To nie twoja wina Hagridzie. Po prostu oni uciekli, ale to również nie ich wina, skąd mogli wiedzieć?

Podłoga mocno zaskrzypiała, a ze schodów upadł Neville. Potoczył się na sam dół, powstał, otrzepał się i zadyszany pobiegł wprost na Hagrida, Snape'a i Dumbledore'a. Podbiegając podknął się na kolana.
- Proszę pana ! George się zabił!
- Jak to się zabił? - przestraszył się dyrektor i pomógł wstać chłopcu.
- No zabił się ! Proszę iść za mną to ja wszystko wytłumaczę!
- Na brodę Merlia wszystko przez moją głupotę! - zaszlochał Hagrid.
- Idziemy! - wykrzyknął Dumbledore.
Biegli pośpiesznie korytarzem, Neville z przerażenia potykał się czasem nawet o swoją szatę.
- To było tak. - Zaczął zadyszany chłopak. - Wszedłem do dormirorium, po książkę na zielarstwo. Wchodzę i własnym oczom nie wierzę! W sypialni chłopców stoi George. Trzymał w ręku nóż i ...
- I cło ? - przestraszył się Hagrid.
- No chyba ciął sobie żyły, bo po jego ręce płynęło dużo krwi.Cała ręka była okrwawiona ! Ja aż zapiszczałem! A on gdy mnie zobaczył powiedział, że bez Freda nie ma życia i że nie ma sensu dalej żyć.A ja potem od razu wybiegłem do pana, on jeszcze krzyczał : " Fred nie żyje, Fred nie żyje! "
  Zatrzymali się przed portretem Grubej Damy. Neville z przerażeniem nie mógł sobie przypomnieć hasła. Zamykał oczy, marszczył oczy i pstrykał palcem, tak jakby to mu mogło pomóc.
- Świński ryj! - krzyknął Dumbledore.
Neville ze zdziwieniem otworzył usta. " Trzeba było tak od razu " - pomyślał.
Portret usunął się. Przerażeni wpadli do dormitorium. George leżał wyciągnięty w sypialni chłopców. Obok niego spływała duża ilość kwi. A w dłoni trzymał małą karteczkę z napisem :
                                           
Mamo, tato nie martwcie się o mnie. Tam będzie mi lepiej, z resztą wszędzie będzie mi lepiej byle z Fredem.

Neville zasłonił sobie twarz dłoni, nie mógł patrzyć na tak drastyczny widok. Hagrid wziął na ręce chłopca i zaniósł go do skrzydła szpitalnego. Po jego twarzy spływały duże słone łzy opadające wprost na gęstą brodę.

Mgła... rozmazany kontury.... czegoś, czegoś....rudego?
- Cześć mamo. - wydyszał osłabiony George.
- Coś ty narobił - mówiła przez łzy Molly. - Pierwsze Fred, teraz ty.
- Co miałem zrobić? Bez Freda nie potrafię żyć. - biedak rozpłakał się, ale nie dał tego po sobie poznać, bo chował się za poduszką.
- Co ty takiego wygadujesz? - zmarszczyła nos pani Weasley.
- Przecież Fred nie żyje.
- Co ty bredzisz? To przez to piwo kremowe, czy krew ci już mózg zalała? Przecież Fred żyje i się na ciebie patrzy.
    Odwrócił głowę, a obok niego na łóżku szpitalny leżał Fred, co prawda blady, obolały i słaby, ale uśmiechnięty. Śmiał się do George'a, który aż oniemiał ze szczęścia. Chłopcy szybko wstali z łóżek i rzucili się sobie na szyję. trzeba przyznać, że polały się łzy szczęścia, łzy, ale jakże męskie.

- Ty idioto! Chciałeś się zabić! - krzyknął wciąż ściskając brata Fred.
- A ty? Ty niedojdo udawałeś, że nie żyjesz! Jednak muszę ci przyznać, że ten trik z zimnymi rękami wyszedł ci genialnie. Musisz mnie go nauczyć. Wiesz zawsze się przyda, kiedy mama poprosi mnie o sprzątanie w domu.
      Molly przeszyła go mrocznym spojrzeniem, więc ten zamilkł na chwilę.
- O dostalismy czekoladowe żaby ! - ucieszył się Fred.
Gdy tylko otwierali pudełko żabka znajdująca się w środku od razu uciekła.
- A niech to szlag! - przeklął George.
Wyciągnęli kartę. George przyjrzał się jej dobrze i zaskoczony pokazał ją bratu.
- Ale to jesteśmy my ! - podrapał się po głowie Fred.
- Zawsze wiedziałem, że jesteśmy niezwykłymi czarodziejami. Dowód na to oboje uciekliśmy przed śmiercią. Ach... świat teraz będzie nasz. Proponuję ci spółkę ! Założymy sklep !
- Ale my to planujemy już od dobrych kilku lat. Matka miała rację, chyba piwo kremowe ma sporo promili.

- Małe czary mary, a dzieciaki się cieszą. Nie ma to jak sprawiać przyjemność,. prawda Severusie?
  Snape jakoś nie okazywał takiego entuzjazmu. Stojąc zza drzwiami i obserwując całą tą sytuacje coraz bardziej rozumiał dlaczego pomysł z zaczarowaniem kart wydawał mu się idiotyczny. Ale jak tu się sprzeciwić dyrektorowi?
- Byłeś świetny z tym patronusem ! Ja w sumie też na coś się przydałem. - uśmiechał się Dumbledore.
Po czym wystawił pięść mówiąc:
 - " Żółwik?".
 Snape przeszył dyrektora zdziwionym spojrzeniem. Cóż miał zrobić, nie chętnie przybił "żółwika". Wszystko wydawało mu się bardzo dziecinę. I pomyśleć, że wszystko to robił przez dwóch smarkaczy, którzy omal nie zginęli, a co gorsza prawie wylecieli ze szkoły.

Przepraszam, że ostatnio rozdziały nie są zabawne, tylko poruszają tematykę śmierci. Obiecuję, że to zmienię. Ale skoro zaczęłam musiałam skończyć ten wątek. Dziękuje tym nielicznym osobą, którzy to czytają, dzięki wam mam nikłą inspirację . 

piątek, 20 czerwca 2014

~Rozdział dziesiąty~ UCIECZKA Z HOGWARTU

   Była ciemna noc. Za ciemno żeby spać, za ciemno żeby rozmyślać, za ciemno żeby cokolwiek robić. Fred i George nie potrafili zasnąć. Wciąż dręczyły ich myśli czy nie zostali przez nikogo zauważeni. Nawet nie chcieli sobie tego wyobrażać co by się stało gdyby Flich chociażby ujrzał ich z daleka w nocy i to w dodatku na trzecim piętrze.
- A jak nas wyleją ? - zapytał w końcu zrezygnowany Fred.
George nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Też wciąż go dręczyło, ale starał się o nim nie myśleć. Jedno jest pewne pochwały by za to nie dostali. Ich myśli nagle zatrzymały się... usłyszeli ciężkie odgłosy stóp zbliżające się do dormitorium. Po chwili do ich uszu doleciał dźwięk skrzypienia w drzwiach. Podnieśli głowy do góry by upewnić się czy nikogo nie ma w sypialni, ale zaraz wzdrygnęli się gdyż przed ich oczami ukazał się.... Flich !
- O matko ! - krzyknął George chowając twarz w poduszkę.
- Koniec żartów ! Głupoty się skończyły, już mi wstawać !
   Chłopcy usłużnie powstali. Popatrzyli się na niego niedowierzającym wzrokiem. " Ehe... zobaczył nas, wiadomo. Głupia kocica!  " - pomyśleli.
- Idziemy do Dumbledora ! Wyleje was, a potem czas na małe tortury. - i w tym momencie potarł zadowolony ręce, a w jego oczach pojawiła się iskra szczęścia.
- Każdy wie, że pan lubi czasem te swoje małe torturki,  czyż nie? - zapytał Fred.
Flich najwidoczniej nie dosłyszał pytania, ale szczęśliwy, że w końcu kogoś wyleją kroczył dumnie korytarzem. Nie spodziewał się tylko jednej rzeczy, jego szczęście mogła zepsuć tylko jedna osoba. Stanęli. Flich wsłuchał się w ciszę, aż nagle... TRACH!! W prost na jego głowę spadło wiadro z czerwoną farbą.
Bliźniacy popatrzyli w górę, a nad sufitem dostrzegli rozbawionego Irytka.
- Dzięki kochany Iryśu ! Nie zapomnimy ci tego do końca życia ! - wykrzyknęli uradowali i pomknęli prosto przez pusty korytarz.
Flich klną na Irytka, a on śmiejąc się pokazał mu język.
    Fred i George zatrzymali się przy łazience prefektów. Zmęczeni gonitwą opadli na drzwi, szybko oddychając. Nagle opadli na podłogę, bo zza drzwi wyszedł Percy.
- Co wy zrobiliście?! Matka z ojcem jadą tu do szkoły!!! Pewnie was wyleją ! Czy wy jesteście mądrzy?
- Długa historia, teraz wybacz musimy... yyy.... - zająknął się George
- Odwiedzić łazienkę, no wiesz sprawy fizjologiczne. - dokończył Fred.
- Razem? - zdziwił się Percy.
- A no razem, przecież jest kilka kabin. No chodź Fred, bo się znów zlejesz. - pociągnął brata za ramię i weszli do łazienki.
Fred zamknął szybko drzwi. Upewnił się czy nikogo nie ma ( zaglądając do kabin ) i usiadł na wannie.
- No to pięknie jesteśmy zrujnowani! - zaszlochał cicho.
- Mam ostateczną broń - wyszeptał George wyciągając rękę z niebieskimi cukierkami.
- Chcesz żebyśmy byli starzy? - zdziwił się Fred.
- To jedyny sposób, żeby uciec z Hogwartu niedostrzeżeni.
 Fred przełknął ślinę podniósł do góry cukierka.
- Bez ryzyka nie ma zabawy - uśmiechnął się do złej gry i połknął.
Po chwili George poszedł w jego ślady. Poczuli się jakoś dziwnie, mieli lekkie mdłości, aż nagle... urosły im brody ! Nie mogli powstrzymać się od śmiechu.
- Jeśli tak mamy wyglądać za osiemdziesiąt lat to nie jest tak źle - powiedział ciągle się śmiejąc Fred.
   Czasu nie było wiele, a warunków tym bardziej. Chcieli uciec przez okno, ale to nie miało by sensu, no bo za wysoko, a poza tym potem będą biec na nogach? Nie, to by się nie udało. Nagle usłyszeli spuszczenie sedesu. Wzdrygnęli się. Przecież dokładnie sprawdzali i nikogo w toalecie nie było. Z kabiny wyszła dziewczyna, a dokładnie duch dziewczyny. Miała okrągłe okulary i dwa kucyki. Otworzyła szeroko usta ze zdziwienia
- Przecież to toaleta dla prefektów, w dodatku uczniów, nie jesteście za starzy ? - zapiszczała okropnym głosem.
Fred i George popatrzyli na siebie. Trudno było odpowiedzieć na to pytanie. Przecież prawdy nie mogą powiedzieć.
- No właśnie to toaleta dla prefektów i w dodatku dla chłopców, a ty nie jesteś czasem kobietą? -zapytał w końcu Fred.
 Dziewczyna zaczerwieniła się. Chwilę jeszcze przyglądała się bliźniakom, aż w końcu spuściła się w sedesie krzycząc : ( Chcecie uciec? Weście hipogryfa! ) a przy tym opryskała wszystko dookoła.
- Ale jędza, podsłuchiwała. - wyszeptał George.
- Dobra szybko nie mamy czasu, zaraz to przestanie działać, gdzie możemy znaleźć hipogryfa?
- Bo ja wiem? W zakazanym lesie? Albo u Hagrida?
 Trochę to wszystko nie miało sensu. Żeby aż tak trzeba było się starać, aby uciec ze szkoły? Do czego to doszło?
- No dobra, rozdzielmy się. Ty tu poczekasz i pomyślisz gdzie uciekniemy, a ja polecę do Hagrida po hipogryfa. - powiedział Fred.
George pomógł wyjść przez okno bratu i pomachał mu na pożegnanie. Właśnie teraz zorientowali się, że cukierki przestały działać.
- Niestety nie mam już więcej. - wykrzyknął z góry George.
- Obejdzie się. A teraz błagam, żeby nas nikt nie zauważył.
   Mijały sekundy, minuty. Wszystko wydawało się takie długie, bez końca. " Chyba minęła już godzina" - pomyślał George. Nagle dostrzegł w oknie swojego brata.
- Przepraszam, chwilę to trwało.
Razem na niego wskoczyli. Lecieli prosto, bez sensu, byle daleko.
- Hagrid uczył mnie jak z nim postępować. No wiesz, jak bezpiecznie go głaskać i takie bzdety.
- Myślisz, że starzy się załamią?
Fred zamilkł na chwilę. Wszystko mieli obmyślone, ale nie pomyśleli jaki ból sprawią rodzicom znikając bez słowa.
Nad nimi unosiła się potężna mgła, ledwo cokolwiek dostrzegali. Nagle hipogryf  pociągnął gwałtownie w dół. Tak mocno, że chłopcy poczuli skręcenie w żołądku. Po chwili upadli na ziemię. Rozglądnęli się wokół, lecz nigdzie nie mogli dostrzec hipogryfa. Mgła robiła się coraz gęstsza, a oni nie mieli pojęcia gdzie się znajdują. Z oddali dobiegały dziwne, wręcz przerażające dźwięki.
- Co to ? - przestraszył się Fred.
- To coś co wydaje te dźwięki jest okropne, ma kościste palce, rozwlekłe jakimś okropnym śluzem. - odparł George marszcząc nos.
- A ty skąd to wiesz?
- To nie mógł być przypadek ! To było zbyt realistyczne ! - wykrzyknął.
- Odbiło ci? Nie wiadomo gdzie jesteśmy, śmierdzi tu moczem, nic nie widać, jakieś maskarady się drą,  a ty...
- Śniło mi się to, rozumiesz? To coś chciało mnie udusić. Boję się, że zrobi to i teraz !
Fred oniemiały spojrzał z niedowierzaniem na brata. Czyżby tak miałby wyglądać ich koniec? Weasleye, którzy marzyli tylko o małym sklepie w mieście, którzy mają tak małe wymagania od życia mają umrzeć w wieku trzynastu lat? Tak nie może się to skończyć.
Z mgły wydobyła się zakapturzona postać. Wyciągnęła rękę. ( Tak była to ręka obślizgła i chuda ) . Aż nagle... po lewej stronie George dostrzegł niebieską postać. To było zwierze. Było to tak piękne i niezwykłe, że przez chwilę zapomniał o tym co dzieje się dookoła niego. Zwierze to, a była to dostojna łania kroczyło prosto na zakapturzonego potwora. Chłopak spojrzał za siebie i aż krzyknął ze strachu. Okropna, czarna postać stała nad opadłym na ziemi Fredem i trudno określić co robiła. Wysysała wszystko z wnętrza jego duszy. Łania podbiegła do niego i przepędziła okropnego potwora.  George nie myśląc ani chwili uklęknął przed bratem.
- Nie jesteś moim bratem. Do brata ma zawszę się pretensje i nie potrafi tak zrozumieć. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. - wydyszał Fred, a jego powieki zamknęły się.
- Nieeeeeeeeee !!!! - wykrzyknął George płacząc na jego ramię.
- Co się stało chłopcze? - powiedział jakiś głos z tyłu.
Chłopak odwrócił się i zobaczył Dumbledore'a.
- Profesorze on .... nie żyje !!!! - wykrzyknął zapłakany.


 

wtorek, 10 czerwca 2014

~Rozdział dziewiąty~ SZALEŃSTWO TO NIE ZŁO

Rozdział ten dedykuję mojej najlepszej przyjaciółce - Natalii <33

        Stała się ciemność. Z oddali zabłysło tylko maluteńkie światełko, które co jakiś czas znikało. Z tej pustki dobiegały przeraźliwe, stłumione odgłosy. Odgłosy, które powodowały ciarki na ciele. Lekki powiew wiatru muskał lekko policzek, aż nagle z ciemności wynurzyła się zakapturzona postać, czarna, okropna i przerażająca. Nie dało się dostrzec jej twarzy, a z rękawa wystawała obślizgła ręka, która zmierzała prosto do przodu, powoli zaciskała palce, tak jakby chciała kogoś udusić, odsłoniła kaptur i....
      - George wstawaj ! Ty tu sobie leniuchujesz, a ja śmierdzę sowim łajnem !
Chłopak zerwał się na równe nogi, miał całe spocone ręce i czoło mokre od gorączki. "To mi się śniło?" - pomyślał marszcząc brwi. Wstał z łóżka, wsunął kapcie i razem z Fredem poszedł na śniadanie. Wielka sala była już prawie pełna. Fred i George usiedli obok Jordana.
- No jak tam stary? - zapytał Fred.
- A jakoś leci. Ej wiecie, afera jest ! Snape lata po nocach na trzecie piętro, no wiecie, Dumbledore zabronił wszystkim tam wchodzić, a on... Podobno Alicja widziała, że ma okropnie rozwaloną nogę. Kto wie co on tam wyprawia...  A tak z innej beczki, to prawda, że wasz brat zamknął was w sowiarni?
- Nie pytaj o szczegóły, ale tak, a Georga wsadził do Trelawney - skrzywił się z obrzydzeniem Fred.
- Nie gadaj! I jak żyjesz jeszcze? - przeraził się Lee.
- Nie wiesz umarłem... Jesteś tak głupi czy tylko udajesz? - zapytał z uśmiechem George.
- Słuchajcie mamy teraz godzinę wolną przed wróżbiarstwem, ja idę do Hagrida, mam do załatwienia z nim jedna sprawę, idziecie ze mną?
- Dobra, pewnie, zawsze to lepsze niż lekcje ze Snape, albo z  Trelawney.
     Na chwilę umilkli, bo wszyscy obserwowali jak Neville męczy się ze swoją zapominajką.
- O czym to ja zapomniałem? - myślał zmartwiony, a kula wypełniła się czerwony dymem.
Wokół niego siedzieli uczniowie, którzy pokazywali sobie jego różdżkę leżącą na podłodze. W końcu zrezygnowany upuścił kulę, która potoczyła się po podłodze prosto ku różdżce. 
- Aha! To o niej zapomniałem, a już myślałem, że znów zgubiłem Teodorę. 

  Po śniadaniu chłopcy ruszyli prosto do chatki Hagrida. Dzień był słoneczny, ale słońce, aż tak złośliwie nie przygrzewało. Kiedy zapłukali do ogromnych drzwi przywitało ich szczekanie Kła.
- Idę, no, zara otworze - odezwał się krocząc ku drzwiom Hagrid.
Gdy otworzył drzwi ogromnie się zdziwił, bo zazwyczaj nikt z uczniów go nie odwiedzał, nie licząc oczywiście Harry'ego, Rona i Hermiony.
- A co wy tu do Merlina robicie? - zmarszczył czoło i podrapał się po długiej brodzie.
- Możemy wejść? - zapytał uprzejmie Fred.
Hagrid wskazał ręką, że jego dom stoi dla gości otworem, a więc weszli. Chatka składała się z jednej izby, na środku stał ogromny stół z krzesłami, a obok biegał śliniący się Kieł .
- A wy to pewnie Weasleye, co nie? - zapytał.
- No tak, łatwo poznać, każdy z nas rudy...- uśmiechnął się Fred.
- Herbaty?
- Nie dziękujemy - powiedział George patrząc na wielkość kubka.
-  A wy cosik chłopcy chcieliście, czy ino tak w odwiedziny?
- Proszę pana... - zaczął Lee.
- Żadne proszę pana, jestem tu tylko gajowym, a nie jakimś psorem, Hagrid jestem. No to macie co do mnie?
- No jest taka sprawa. Myślę, że pan...to znaczy ty...yyy... no kurczę!
     Hagrid spojrzał na Jordana podejrzanym wzrokiem, a głowa Kła na chwile zawisłą w powietrzu.
-Powiem prosto z mostu... Nie wiesz co znajduję się na trzecim piętrze? - lekko przyciszył głos.
      Nastała cisza. Można było nawet usłyszeć jak spadają krople śliny wielkiego psa spadają na kolana Hagrida. Po pewnym czasie gajowy spojrzał w okno i powiedział:
- Chyba już czas na lekcję. Odwiedźcie mnie jeszcze kiedyś. Miło se tak posiedzieć.
   Chłopcy odeszli bez słowa. Lee był strasznie zawiedziony, a bliźniakom to nie robiło większej różnicy.
- No kurde, a twojemu bratu by wszystko powiedział. Tak mi zależało! No, bo po co Snape tam szedł? A jak tam uprawia jakąś czarną magię, albo nie wiem wskrzesza swoją babkę.
- On ma za długi jęzor, jakbyś lepiej spróbował to na pewno by ci wypaplał. Na stówę.
- Ej ale skoro ci tak zależy to możemy przecież trochę  go po szpiegować, od czego mamy naszą kochaną mapę?
- No i braciszku ty to masz łeb - pochwalił Freda George.
 Zadowolony Jordan aż skakał z radości. Wyznaczyli godzinę jedenastą. Powinna być odpowiednia, szaleńcy zawsze przed północą knują niecne plany, albo próbują się włamać na trzecie piętro.

Mijały godziny na "nauce", wykonywaniu nowych genialnych łakoci i testach doświadczalnych.
- Idę się położyć, za parę godzin wyruszamy za Snape. - uśmiechnął się zaspany Lee.
-Idź, idź my tu trochę posiedzimy.
Mijały godziny, a wraz z nimi ubywały osoby w dormtorium. Aż w końcu zostali tylko bliźniacy.
- Ej jedenasta ! - krzyknął Fred.
Szybkim krokiem ruszyli do sypialni chłopców. Jordan spał w najlepsze i pomimo mocnego szturchania w ramię i krzyczenie do ucha nic nie pomogło.
- Co za piękny strzał! Gryffindor wygrywa dziewięćdziesiąt do trzydziestu! - mówił przez sen.
Zrezygnowani chcąc czy nie chcąc musieli ruszyć sami. Przeleźli przez portret Grubej Damy i ostrożnie na paluszkach pomknęli przez korytarz. Po chwili zatrzymali się i wyciągali mapę z kieszeni.
- Uroczyście przysięgam, ze knuję coś niedobrego! - wykrzyczeli prawie chórem.
Gdy tylko dotknęli końcówką różdżki i wypowiedzieli te słowa na mapie pojawił się napis:
                                                 
                                     PAN LUNATYK, GLIZDOGON, ŁAPA I ROGACZ 
                                                MAJĄ ZASZCZYT PRZEDSTAWIĆ
                                                          MAPĘ HUNCWOTÓW


- Co byśmy zrobili bez tej wspaniałej czwórki? -  wzruszył się George.
 Otworzyli ją i podskoczyli  z radości. Cały korytarz był pusty, nie szlajał się po nim nawet Flich. Jednak napis "Snape" mknął teraz po drugim piętrze, z pewnością miał w planach znaleźć się już na trzecim.
- Oby tylko nie natrafić na Irytka ! - wyszeptał Fred.
Kroczyli powoli na palcach, ciągle zaglądając do tyłu. Pot spływał im z czoła, nagle...BUCH ! Fred leżał wyciągnięty na ziemi.
- Potknąłem się o sznurówkę. - wyszeptał przestraszony, gdy George
Usłyszeli czyjś głos ( " Co to za łajdaki, nie popuszczę po nocach się włóczą !!!! ).
- Filch ! - wykrzyknęli naraz bracia i szybko pomknęli przez korytarz.
Mijali schody nie oglądając się za siebie. Z dala nadal było słychać stłumione głosy. Nagle zobaczyli Panią Norris ! Opadli an drzwi.
- Miauuuuu ! - zamruczała kotka Flicha, tak jakby ogłaszała, że znalazła morderców i zbrodniarzy.
Zdenerwowany, a za razem przerażony Fred kopnął z całej siły kocisko. Wirowało lekko w powietrzu, tak jakby próbowało latać i opadła na schody. Uradowani bliźniaki przybili sobie piątki i otworzyli tajemnicze drzwi. Odsapnęli, mieli nadzieje, że najgorsze za nimi, jednakże mylili się. Podnieśli wysoko głowy i ku ich zdziwieniu przed nimi stał ogromny pies o trzech głowach. Miał ogromne paszczę z wielkimi kłami, a z pyska ciekła ślina ( jeszcze gorsza niż u Kła ), ogromne łapska z pazurami i złowieszcze ślepia.
- Aaaaaaaaaa! - krzyknął Fred.
Pies kłapnął szczęką tak jakby chciał ich rozszarpać na strzępy. George nie myśląc wcale wyciągnął cukierki z kieszeni. Były zielone. Nie pamiętał do czego służyły, energicznie przesunął je w palcach i rzucił w prost do pysków ogromnego potwora. Pies zatrzymał się na moment, przeżuł cukierki, a po chwili beknął  głośno. Za jakieś dziesięć sekund głowy spojrzały na siebie i.... zasnęły.
- Dobra robota George - Fred klepnął go w ramię .
Wyszli po cichu zamykając za sobą drzwi. " No to teraz na dół " - pomyśleli. Rozejrzeli się dookoła i spojrzeli na mapę. Nie było nikogo nawet Pani Norris. Pomknęli korytarzem na dół, pragnąc nikogo nie napotkać. Nagle napotkali się na Irytka, który śpiewał coś w rodzaju : " Marta brzydka panna, ryczy jak stara wanna, nóg nie myje i od mydła gnije, ma pryszcze a ja na jej widok piszczę ! " Dobrze, ze śpiewając nie zwrócił uwagi na bliźniaków. Bezpiecznie dotarli do Grubej Damy.
- Hasło !
- Świński Ryj! - wydyszeli zmęczeni.
Portret usunął się, a zaraz w dormitorium ukazał się Jordan. 
- To wy już byliście, dlaczego mnie nie obudziliście ? - zapytał.
 Bliźniacy popatrzyli po sobie i  zmęczeni opadli na fotel. Lee chwile się im przyglądał, ale zrozumiał, że cała ta wyprawa ich wykończyła i potrzebują wypoczynku.

Dziękuję moim nowym sponsorom " Harry Potter zawsze i na zawsze " i " Wiemy ze nazywamy sie Gred i Feorge :3 " oraz " To był żart, jestem Fred " i  " Jaram się tym jak Bellatrix Voldemortem "  Lajkujcie ich ! To świetne strony. ( link po prawej stronie ) .