Zapadał zmierzch. Gwieździste niebo było pokryte lekką mgłą. Pełnia księżyca przebijała się przez chmury i odbijała swój blask w zapłakanych oczach mężczyzny i kobiety w podeszłym wieku stojących przed marmurowym nagrobkiem. Wiatr targał ich rude, posiwiałe włosy, a wierzby uginały się ku im głową. Srebrzyste łzy pokryły ich blade, piegowate twarze. Cmentarz był opustoszały. Nikt prócz nich nie odwiedzał zmarłych. wszystkie groby były szare, obdarte i zaniedbane. Jedyne co się wyróżniało na tle cmentarzu były dwie, ścięte, czerwone róże leżące na grobowej płycie.
A jeszcze tak nie dawno życie wyglądało zupełnie inaczej. Łzy smutku zastępowały łzy szczęścia.
- Pirszoroczni do mnie! - krzyczał olbrzymi mężczyzna w dziwnym futrze z norek.
Dzieciaki wyskakiwały z pociągu jak oszalałe. Niektóre z nich były strasznie podekscytowane, po raz pierwszy przekroczą wrota zamku, a dla innych to powrót do najwspanialszego miejsca. Każdy czarodziej, który kiedykolwiek tu się uczył musi przyznać, że Hogwart stał się jego domem i choć ukończył szkołę tęsknił za tymi czasami, pomimo, że codziennie czekała na niego sterta zadań domowych.
- A ty to pewnie Hagrid - wypalił rudy chłopiec, dość wysoki jak na swój wiek. - Charlie mówił, że z ciebie fajny gość.
Zarośnięty mężczyzna, który był co najmniej dwa razy większy od normalnego człowieka uśmiechnął się patrząc w dół.
- Z Charliego to w porząsiu chłop. Przyłazi do mnie na herbatę, a Kieł ma uciechę. Jesteś jego bratem?
- A no tak. Tam gdzieś podział się George. Jesteśmy tu pierwszy raz. Percy... chyba go znasz, co? Taki rudy w okularach. Najgłupszy z Weasley'ów. Także on powiedział nam, że jeśli nie staniemy się prefektami to nie będzie się do nas przyznawał... Też coś, chyba o to chodzi, nie? Mi tam zależy, żeby grać w quidditcha. Percy nie dostał się do drużyny, więc gdybyśmy.... O George! Gdzie byłeś?!
Identyczny do niego chłopiec uśmiechał się od ucha do ucha. Był ubrudzony, a włosy okrył mu kurz. Brodaty mężczyzna - Hagrid, już od dawna nie słuchał chłopców, tylko pomknął w kierunku jeziora przez, które mieli przepłynąć pierwszoroczni.
- Co się stało? - zapytał brata Fred.
- Była niezła zadyma. Wystrzeliłem łajnobombę, trafiła w nauczyciela od eliksirów, mówię ci takich tłustych włosów jeszcze nigdy nie widziałem! Przydałby się szampon..Jak oberwał wyglądał jak zbzikowany nietoperz! Na szczęście nie dostałem szlabanu, bo pomyślał, że to Lee.
Chłopcy uśmiechnęli się do siebie i śmiejąc się pomknęli ku reszcie uczniów.
Wszystko nagle pokryła szara mgła, a gdy opadła przed oczami pojawiła się wielka sala. Były w niej cztery ogromne stoły, zajmujące całe pomieszczenie. Przed wszystkimi pojawiła się dziwna, stara, połatana tiara. Ku zdziwieniu wszystkim zaczęła śpiewać. Piosenka była dziwna... Fred i George w ogóle jej nie słuchali. Szeptali sobie do ucha jaki kawał zrobić woźnemu. Czarownica w spiczastej tiarze i w ciasnym koku wyczytywała nazwiska :
- Jordan Lee - zawołała.
Przyjaciel rozrabiaków niepewnym krokiem wyszedł na środek sali, zasiadł na krześle po czym założył tiarę. Po chwili milczenia rozległ się donośny krzyk : " Gryffindor! ". Przy stole Gryfonów rozległy się wiwaty i oklaski. A Lee wciąż nieprzytomnie myśląc pobiegł na nowe miejsce.
- Weasley George!
Na środku sali pojawiło się dwóch chłopców! Dlaczego dwóch? Obaj bliźniaki stanęli przed tiarą i czekali aż profesor wskaże im miejsce.
- Cholera, który to George ? - klęła pod nosem profesor McGonagall.
Po całej szali rozległy się szepty i ciche śmiechy. Zakłopotana profesor wpatrywała się w chłopców szukając jakichkolwiek różnic. Niestety nie udało się...
- No dobra ty po lewej - w końcu powiedziała zrezygnowana.
George uśmiechnął się do brata i ruszył ku wyznaczonym miejscu. Tiara była na niego za duża i opadła mu na oczy. Czuł się w niej dziwnie.
- Kolejny Weasley? Ile was jeszcze matka narodziła? - usłyszał szept.
Rozejrzał się dookoła, ale wszyscy milczeli w napięciu.
- Do Ravenclaw'u raczej nie pójdziesz... Jak widać nie jesteś inteligentny! Czekaj, czekaj poprzedni Weasley gdzie trafił? Ach tak.... GRYFFINDOR!
Gdy usłyszał ostatnie słowo sala wybuchła okrzykami radości, a on wciąż zastanawiając się kto do niego przemawiał ściągnął tiarę i udał się w głąb sali.
Nagle wszyscy pojawili się na korytarzach. Ale jak? Wszystko dziwnie znika i pojawia się całkiem inny obraz. Dwaj chłopcy wyróżniali się z tłumu. Po kryjomu wyszli z tego korytarza i biegli na drugie piętro. Za plecami coś chowali...
- A kto tu włazi bez zaproszenia? Irytkowi robi zmartwienia?
Chłopcy wzdrygnęli się. Przed nim w powietrzu unosił się dziwny człowieczek, trochę przypominający ducha.
- Pfff... takie coś jak ty niby ma nam w czymś przeszkodzić? Przecież ty nawet nóg nie masz! I choćbyś nas zatrzymywał i tak rozwalimy tego nędznego Flicha! - przerwał ciszę milczenia George.
- To zmienia postać rzeczy. Chcecie mnie wyręczyć? Dobre z was chłopaki - uśmiechnął się szczerze Irytek - Zapraszam, zapraszam. - ruchem ręki wskazał na spiralne schody - Znajdziecie go na trzecim piętrze. Ma tam swój kącik razem z tym opasłym kotem.
Chłopcy uśmiechnęli się i pomknęli po schodach. Korytarz ten był zupełnie opustoszały. Nie było w nim zupełnie nikogo. Szare ściany odbijały się w wypolerowanej posadzce, a przez okno wpadały promienie słoneczne.
- Rzucaj ! - krzyknął Fred.
Bomba rzucona w stronę drzwi nie poruszyła się.
- Co jest? Zepsuła się? - wyszeptał Fred.
Po chwili milczenia drzwi otworzyły się z donośnym hukiem a w nich stanął Filch - przypominający starego posiwiałego kota, któremu zaczęło wypadać futro. Miał już krzyknąć, lecz nagle usłyszał głośny wybuch, któremu towarzyszył okropny strut łajna! Klął pod nosem szukając źródła wybuchu. Ale łajnobomba wybuchła mu pod samy nosem, a dookoła pojawiła się mgła wybuchu.
Fred i George korzystając z okazji wbiegli do gabinetu woźnego i zamknęli za sobą drzwi na zamek. Odetchnęli z ulgą i wybuchli śmiechem. Gabinet był mały. Był zupełnie ciemny, bo małe okno nie dostarczało w ogóle światła. Na środku stało stare biurko, a za nim wysłużony fotel, w który już wystawały sprężyny. Za biurkiem znajdowały się ogromne szafki z szufladami. Chłopcy zaczęli szukać czegoś co mogłoby im się przydać. Ale w szufladach znaleźli same kartoteki uczniów.
- Weasley Fred - przeczytał głośno chłopiec widząc swe nazwisko - czarodziej szytej krwi... bla bla bla... Przewinienia... O zabrakło mi strony, już po pierwszym miesiącu nauki! Wystrzał łajnobomb w łazience prefektów, zamienienie Percy'ego Weasleya w żabę... Oj George to był piękny moment w moim życiu.
George nie słuchał go, patrzył się teraz w pergamin z mapą Hogwartu. Na korytarzu pierwszego piętra widać było napis " Severus Snape ", a w gabinecie Filcha " Fred Weasley " , a obok tego napisu widniało też imię George'a.
Gabinet znikł, a zamiast niego ukazała się wioska Hogsmeade. Dzieciaki biegały po sklepach. Największa kolejka oczywiście była u Zonka.
- Fred, myślę, że jeślibyśmy założyli sklep, wyglądałby dużo lepiej...
- Tez tak myślę. A kolejki były by dużo dłuższe. No zobacz na ten sklep. Niby ma klientów, niby sprzedaje fajne rzeczy, a jednak brakuje im młodej ręki, która by to wszystko ogarnęła.
Brat pokiwał głową. Była to ich pierwsza wyprawa do Hogsmeade, dopiero gdy znaleźli się na trzecim roku przysługiwały im takie przywileje.
- Co podać? - zapytał chudy mężczyzna uśmiechając się do chłopców.
- Szuka pan może wspólników? Pański sklep jest w porządku, no ale... jednym słowem : mamy dużo pomysłów i jesteśmy kreatywni. Dzięki nam zbije pan miliony!
Mężczyzna spojrzał na nich srogo, a uśmiech na jego twarzy powoli stał się wyrazem oburzenia.
- Pffu ! Zasrane bachory! Zachciało się pieniędzy co? Myślicie, że jak zdemolujecie mi sklep to jeszcze wam zapłacę?
- W takim razie prosimy czekoladowe żaby - wypalił szybko George.
Nagle znów pojawiła się szkoła. Dziwna, różowa kobieta o żabowatej urodzie kroczyła dumnie po schodach. W pulchnych dłoniach trzymała różdżkę, a wzrokiem wodziła po wszystkich uczniach. Za nią z lekkością motyli stąpali Fred i George, jednak wyżsi o głowę. Widać było, że nie pierwszy raz przedrzeźniali " Różową Landrynę ", bo ruchy były wyćwiczone perfekcyjnie.
- Hej! Podobno ta jędza wywaliła was z drużyny! - podbiegł do chłopców Lee Jordan.
- Tak, zamknęła nasze miotły, różowa, wredna, kociara o grubych łydkach...
- Panie Filch - przerwała im rozmowę. Szeptała mu coś do ucha, a on ucieszony pomknął po schodach pogwizdując. Pewnie pozwoliła mu torturować jakiegoś ucznia...
- Wiesz co Lee, ja temu babsku nie daruję! Nasze kochane zmiatacze, nasze cudne dzieciątka! Wiesz przez te siedem lat ta szkoła miała taryfę ulgową, ale teraz zacznie się prawdziwe piekło!
- Fred, to to była taryfa ulgowa? Oni się boją tej taryfy, a co dopiero tego co teraz zrobicie! - panikował Lee Jordan.
Bliźniacy go nie słuchali. Spojrzeli na różową ropuchę z nienawiścią i byli gotowi do działania.
- Dobrze się czujesz Freddie?
- Genialnie - uśmiechnął się chłopiec.
- Ja też.
I z chęcią zemsty stanęli na wprost otyłej kobiety. Spojrzeli na siebie z uśmiechem i skierowali w nią różdżki.
- Chłopcy co wam odbiło? - zapytała z przesadną słodyczą.
- Zamilcz tłuściochu! Twoja matka chyba była hipopotamem, bo niby po kim masz tą "smukłą" sylwetkę, co?
Kobieta poczerwieniała. Zacisnęła palce na swojej krótkiej różdżce i brutalnie spojrzała.
- Ty.... Avad...
- Epelliarmus - krzyknęli naraz chłopcy, a różdżka Dolores wypadła jej z ręki.
Kobieta oniemiała, wciąż stała i tylko wpatrywała się z nienawiścią. Ku jej zdziwieniu podszedł do niej jeden z chłopców - Fred. Z miną skruszonego grzesznika spojrzał na nią nieśmiało. Powoli skrucha na jego ustach zamieniła się w szaleńczy uśmiech i napełniwszy usta splunął na jej stopę!
- Jak śmiesz!!! - wykrzykiwała machając rękami.
Fred radośnie podbiegł do brata i razem wystrzelili fajerwerki. Cała szkoła pokryła się kolorami, a Filch i Umbridge ryczeli ze złości. Dzieci klaskały z radości i dziękowały chłopcom.
- Accio miotły ! - krzyknęli, a ku im wyciągniętym ręką wleciały dwa zmiatacze burząc ścianę.
- Widzimy się na Pokątnej! Właśnie założyliśmy sklep! Dla tych, którzy będą chcieli uprzykrzyć życie tej żabie dwadzieścia procent zniżki! - krzyczał George wsiadając na miotłę.
- Irytku, zrób jej piekło w naszym imieniu * - powiedział Fred kierując się do największego wroga Filcha, który walił krzesłem w kotkę - Noris.
Spojrzał na niego z oczami zdziwienia, bo chyba nikt nigdy nie wydał dla niego rozkazu. Jednak po chwili zasalutował ręką i zniknął w tłumie robiąc jeszcze większy chaos.
Obraz natychmiast się zmienił i zamiast fajerwerk pojawił się ogromny, niezwykły sklep -" Magiczne Dowcipy Weasleyów ". Na wystawie sklepowej były dziwne przedmioty : eliksiry miłosne, czapka-niewidka, kanarkowe kremówki, różne rodzaje cukierków i czekolad. Złoty szyld wyróżniał się z daleka, a nad nim widniała postać rudego mężczyzny w cylindrze i co jakiś czas podnosiła go pokazując królika.
- Stresujesz się przed otwarciem? - zapytał Fred stojąc przed sklepem.
- No co ty... Myślę, że wszystko pójdzie dobrze. No zobacz, wygląda dużo lepiej niż sklep u Zonka.
To była prawda, skromy sklep w Hogsmeade, nie wyglądał tak oryginalnie i nie zwracał aż tak uwagi przechodniów.
Wybiła godzina siódma. Właśnie teraz mieli się pojawić pierwsi goście. Sklep ślinił czystością i był przepełniony produktami po brzegi.
- To ja otworze drzwi - uśmiechnął się George do brata, który zasiadł za ladą.
Za wejściem stała dość duża gromadka ludzi, kiedy zobaczyli właściciela uśmiechnęli się radośnie.
- Zapraszam - powiedział beztrosko George, drapiąc się ze zdziwienia po głowie.
Po kilku minutach sklep był przepełniony. Dzieci błagały matki, aby zostać tu jeszcze chwile, a starsze panie opowiadały swoim wnuczkom, jak za ich czasów wyglądały sklepy.
- Większy ruch niż u tego Zonka - wykrzyczał szczęśliwy Fred licząc galeony.
- Kretyn pożałuje, że nas wywalił.
Wybijała godzina dziesiąta wieczorem, a klienci wciąż nie wychodzili. Fred i George byli już nieco zmęczeni, ale nie mogli tak po prostu wyprosić klientów. Nagle w drzwiach pojawił się chłopak z dredami. Wyglądający dziwnie znajomo...
- Lee! Co ty tu robisz? - zapytał uśmiechając się Fred.
Jordan spuścił głowę, wymusił uśmiech na swojej twarzy i powiedział :
- Dumbledore nie żyje. Snape go zabił... Powiedział mi o tym Dean. Matka się boi i wyjeżdża do Francji, myśli, że jak go zabili to teraz kolejną ofiarą może być każdy... Ja chciałem zostać w Anglii, więc pomyślałem gdzie może być bezpieczniej jak nie u was? Także mogę u was przenocować?
Chłopcy zamilkli. Być może chcieli uczcić profesora minutą ciszy, albo po prostu szukali właściwych słów.
- Jasne możesz. My właśnie zamykamy. Mam nadzieje, że śpiwór na poddaszu wystarczy - wypalił w końcu Fred.
Jordan pokiwał nieśmiało głową. Widać było, że dusił w sobie żal. Mało brakowało, a popłakałby się.
Sklep znikł... Teraz stali znów w Hogwarcie. Z kamiennymi twarzami patrzyli sobie prosto w oczy. Fred i George, razem... Nieśmiały uśmiech pojawił się na pobladłej twarzy chłopca...
- Zaczęło się! - wyszeptał Fred - Wiem wojna to zło, ale nigdy nie zastanawiałeś się jakie to uczucie zostać bohaterem?
George uśmiechnął się do brata. Po policzkach przeleciała mu łza. Fred chciał już odejść, ale brat złapał go za rękę zatrzymując.
- Powodzenia - uśmiechnął się.
- No przyda się, szczególnie na wojnie. Chyba chcesz mieć jeszcze brata, no nie? - to dziwne, dlaczego Fred zawsze wszystko traktował jak żart?
Przecież idzie na wojnę, przeciwko Temu Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i śmierciożercom. A on po prostu z uśmiechem na ustach odchodzi z nadzieją, że zostanie bohaterem.
- Witaj, hmmm.... pomożesz mi zostać bohaterem? - zapytał Fred podchodząc do jednego ze śmierciożerców.
Mężczyzna nieco zdziwiony przez chwilę podrapał się po głowie, ale po chwili wyciągnął różdżkę i krzyknął " Avada....". Nie zdążył wypowiedzieć całego zaklęcia, bo Fred był szybszy i go oszołomił. Po zwycięskiej walce chłopak ukłonił się i uśmiechając się pomknął w stronę brata. Nie zdążył... Tuż przed nogami George'a upadł... Zabiło go śmiertelne zaklęcie jednego ze śmierciożercy, który patrząc na swoje " dzieło " wybuchnął śmiechem.
- Ty wredny, śmierciożerco, zabójco niewinnych ludzi! Zgiń poczwaro, Avada Kedavra! - krzyknął zrozpaczony George.
Mężczyzna zachwiał się na nogach i spadł na ziemie. Chłopca nie obchodziło to, że właśnie zabił człowieka, to nie było ważne... Liczyło się tylko to, że jego brat nie żyje... Bo jakiś podły kretyn tego chciał! Podniósł martwe ciało brata. Oczy były wciąż otwarte, a usta zastygły w lekkim uśmiechu. Żył tak jak umarł... szczęśliwy. George nie zwracał uwagi na to co dzieje się dookoła. Nie widział tego, że na jego oczach giną dziesiątki jego przyjaciół. To nie ważne... Ważne jest to, że Fred nie żyje.. To tak jakby jego jedna część zginęła, jakby jego serce przestało bić. Całe szczęście z niego wyleciało, a Fred wciąż patrzył się na niego nieobecnym wzrokiem, jego oczy poryła mgła...
George nie wytrzymał... Zaniósł ciało brata do wielkiej sali, gdzie otoczyła go matka z ojcem. On sam nie mógł znieść tego widoku i wyszedł ... Zamknął za sobą drzwi do łazienki i opadł na podłogę. Z kieszeni wyciągnął różdżkę, tą samą, którą kupił u Olivandera razem z Fredem. Wtedy wysadzili w powietrze cały jego sklep... to były czasy...
- Expecto Patronum ! - krzyknął, ale z różdżki zamiast tygrysa* pojawiła się tylko kępka dymu.
Wszystkie swoje szczęśliwe wspomnienia dzielił z Fredem, a teraz kiedy nie żyje... a on jest zrozpaczony...
Nie myśląc za wiele zawiesił sznur nad sufitem i włożył głowę w pętle zaciskając na szyi. Nie może żyć bez Freda, musi się zabić.
Drzwi otworzyły się, a w nich pojawiła się pani Weasley widząc ten widok, aż krzyknęła i szybko, niezdarnie próbowała odwiązać węzeł z szyi syna.
- Co ci odbiło? - wyszeptała płacząc.
- Nie rozumiesz... Życie bez Freda, to jak życie bez słońca - uśmiechnął się na wspomnienie o bracie i znieruchomiał... I tak śmierć zabrała drugiego brata.
Pani Weasley stała tuż przed myślodsiewnią w gabinecie dyrektora. Po obejrzeniu wszystkich pomnień była w lekkim szoku.
- Wszystko w porządku? Przepraszam, że dopiero teraz przekazuję... ale jakoś nie miałem okazji... Była pani taka załamana zresztą nie dziwię się, po utracie bliskich...
- Dziękuje profesorze Longbottom za przekazanie mi tych wspomnień. Nie jestem zbyt inteligentną kobietą i nie zauważyłam wymykający się myśli.
Mężczyzna zaczerwienił się. Ten komplement świadczył o jego mądrości, bo w końcu on zebrał wspomnienia. Nie często dostawał takie komplementy...
- Będzie pan wspaniałym dyrektorem jak Albus Dumbledore.
- Dziękuję, proszę pani, ale wątpię, wie pani tak wspaniały człowiek jak on...
Pani Molly uśmiechnęła się i wyszła.
Wraz z mężem stoją nad grobem dzieci. Wspomnienie tego co zobaczyła tak niedawno wciąż sprawiało, że miała ochotę się rozpłakać. Pan Artur objął ją w ramionach i razem patrzyli w portrety na nagrobku. Chłopcy uśmiechali się... Pewnie znów się spotkali...
****************
* " Irytku, zrób jej piekło w naszym imieniu " - cytat pożyczony z książki.
* tygrys - w książce nie było określane jaki patronus posiadał George, więc dlaczego nie tygrys?
******************************
Proszę o wyrozumiałość, to moja pierwsza miniaturka. Będę wdzięczna jeśli napiszecie, co mam następnym razem poprawić itd. Błędy nie były jeszcze sprawdzane, ze względu na brak czasu.
Bardzo ciekawa miniaturka, świetny styl pisania. Pozdrawiam i życzę więcej pomysłow na takie teksty. Natalia A.
OdpowiedzUsuńCudowna miniaturka *_* Zazdroszczę talentu :) Nieźle się uśmiałam czytając tą notkę. Fred i George są na prawdę udani.
OdpowiedzUsuń" Była niezła zadyma. Wystrzeliłem łajnobombę, trafiła w nauczyciela od eliksirów, mówię ci takich tłustych włosów jeszcze nigdy nie widziałem! Przydałby się szampon..Jak oberwał wyglądał jak zbzikowany nietoperz"
Mój ulubiony fragment. Kocham ich z to porównanie :* <3
Czekam na kolejną notkę i mam nadzieję, że jak tylko się pojawi to mnie o niej poinformujesz :)
Pozdrawiam cieplutko i życzę duuużo weny
~ Rose ~
P.S. Zapraszam do mnie na nowy rozdział:
http://hogwart-naszymi-oczami.blogspot.com
ciekawy post zaglądam tu dosyć często =D http://thesandie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńŚwietne, chociaż wolę zwykłe opowiadania. "Wraz z mężem stoją nad grobem dzieci", najbardziej przygnębiające ;-;
OdpowiedzUsuńPs. ciekawie wybrałaś patronusa :)
Ty mi kurde mówisz, żebym oddała coś czego nie mam,a ty takie cudeńka piszesz *o* Oddaj trochę talentu, bo muszę opowiadanie o Troi na Polski napisać ;)
OdpowiedzUsuńMiniaturka śliczna :D
Wiesz naucz mnie pisać xD
całuski i życzę weny :*
Mionka ;*
Ps: Zapraszam do siebie http://nie-zapomnij-dramione-pamietaj.blogspot.com
:D
Cudowna miniaturka :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę talentu :D
Zapraszam do mnie na rozdział IV :)
Pozdrawiam i przepraszam za spam :D
czarnystroz.blogspot.com
Masz prawdziwy talent, a to opowiadanie na prawdę mnie wciągnęło :D http://fairytaledreamcloudeen.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńŚwietny blog, jestem wierną fanką HP :d Zaobserwowałam, odwdzięczysz się? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, unicorn-man-ship.blogspot.com
Jest na blogspocie kilka blogów, których nie potrafię komentować i ten właśnie do nich należy. Wkładasz tak wiele pracy w pisanie i robisz to serce i to sprawia, że czytanie tego co tworzysz jest dla mnie ogromną przyjemnością, a wręcz zaszczytem :). No coś świetnego <3
OdpowiedzUsuńPozdrawia Anka
Masz bardzo-bardzo oryginalne spojrzenie na HP. Na tyle już romansów wpadłam, że się w oku łezka kręci, sam wygląd u ciebie zaprasza do czytania. Nieszablonowość - to co nigdy nie przestanie mnie intrygować ^^
OdpowiedzUsuńJeżeli chcesz poczytać sobie na nieco inny temat, to zapraszam do siebie: http://wrozkowefanfiki.blogspot.com/ ;)
Nie wiem czy wgl zdajesz sb sprawę jak świetnie piszesz.
OdpowiedzUsuńTen blog jest cudowny. Dodaję do obserwowanych i nie mg doczekać się kolejnyh rozdziałów.
Przeczytałam go teraz od początku do końca. Bliźniacy to moi ulubieni bohaterowie HP, więc w blogu się zakochałam. Jest bardzo wzruszający, zabawny, i wgl mega. Świetnie jest poczytać jak wszystko wygląda z ich perspektywy. Oczywiście głupia mam łzy w oczach jak to czytam. Piękne opowiadanie. Oby tak dalej.
Zapraszam także do mnie:
http://itsmylife-dontyouforget.blogspot.com/
Dopiero zaczynam. Proszę o komentarze :*
xxx
Super blog, świetnie piszesz ;)
OdpowiedzUsuńCzytając śmiałam się tak, że moja siostra stwierdziła, że jestem nienormalna! Dochodząc do ostatniego rozdziału mialam łzy w oczach, a przy trzecim akapicie od końca ryczalam już jak głupia, dodając do tego jeszcze Nevila i portrety chłopaków na nagraniach i pomysł z myslodosiewnią ! Wyobraź sobie jak żałośnie wyglądałam ! Genialnie ! Sama coś tam skrobię w zeszycie, więc cieszę się, że mogę czytac takie wspaniałe teksty!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)