niedziela, 27 lipca 2014

~Rozdział szesnasty~ ŻYCIE TOMA RIDDLEA

  Było to okropne miejsce. Obdarte ściany, zakurzone meble, stare skrzypionce schody i w dodatku brudna podłoga. A całe to pomieszczenie było przesiąknięte zapachem spalenizny. Chłopcy dostrzegli chłopca siedzącego na samym skraju stołu. Był wychudzony, oczy miał podpuchnięte, a usta mocno ściśnięte. 
- Kolacja! - krzyknęła jakaś kobieta w poplamionym fartuchu trzymając brudny ganek.
Wokół stołu zgromadziło się mnóstwo wygłodniałych dzieciaków. 
Na ich talerze wylądowała ohydna "papka,,. Jednak dzieciaki były zachwycone, oprócz jednego... chłopiec siedzący na samym brzegu stołu patrzył na to "jedzenie,,  z odrazą. 
Po chwili odsunął talerz i wykrzyknął :
- Nie będę jeść tego świństwa! 
Kobieta upuściła garnek, spojrzała mściwie na chłopca.
- Ty podły łazęgo! Żryj jak ci dałam! Ciesz się, że to masz, bo twój ojciec...
- Wredna babo jak śmiesz obrażać mojego ojca !!!
- Licz się ze słowami głupi bachorze! Gdyby twój ojciec naprawdę cię kochał nie zostawiłby cie tutaj!
Widać było, że chłopiec okropnie się zdenerwował, jego policzki poczerwieniały, zacisnął mocno oczy i mówił jakby teatralnym szeptem : 
- Żeby ją bolało, żeby ją bolało, żeby ją bolało...
Kobieta nie wytrzymała, rzuciła z nerwów ściereczkę, którą gniotła w palcach i właśnie miała uderzyć mocno w głowę chłopca, lecz nagle....
- Auuuuu - jęknęła z bólu i zgięła się wpół. 
Wiła się z bólu tak jakby została ugodzona zaklęciem Cruciatus. 
- Dobrze jej tak w końcu powiedziała, że jego ojciec jest idiotą, no nie? - wyszeptał George, do brata.
- Taaa.... 
- Sądzisz, że nasz ojciec jest wariatem? 
- Nie, skądże - bez przekonania powiedział Fred. 
George obserwował bacznie brata, lecz po chwili przestał, bo chłopiec, który był nadal czerwony wybiegł z kuchni kopiąc garnek leżący wciąż na podłodze. Inne dzieci tylko patrzyły wystraszone, ale żadne z nich nie miało odwagi chociażby się ruszyć. 
Chłopcy pobiegli za nim. Zamknął drzwi w jakimś pokoju, a bliźniacy ledwo zdążyli wejść do środka. 
Chłopak usiadł na krześle otworzył jakąś książkę i zapalczywie zaczął pisać. Niczym nieskrępowany Fred zajrzał rzez ramię na strony książki. 

Nie wiem jak to zrobiłem, ale udało się. Pragnąłem, żeby odczuła mocny ból, chciałem tego z całego serca... Udało się! Czuję się kimś wyjątkowym. Tak... w przyszłości zostanę kimś wielkim, ja to wiem... Będę dożył do tego chociażbym miał ...

Przerwał pisać, bo do pokoju wszedł jakiś mały, rozczochrany blondyn w zszarzałej koszuli i za długich spodniach. 
- Jak to zrobiłeś, Tom? - wyszeptał przerażony. 
Chłopak odwrócił się, spojrzał na blondyna z lekką odrazą. 
- Daj mi twoją maskotkę ! - powiedział to tak jakby wydawał rozkaz. 
Dopiero teraz George zauważył, że przez cały czas za plecami chował pluszowego węża. 
Młodzieniec bez wahania podał mu zabawkę. 
Brunet zmrużył oczy, patrzył na węża nie odrywając od niego oczu. 
- Ajs de ssss ni....
- Co on tam gada? - zdziwił się George.
Mały chłopiec patrzył przez co przechodzi jego zabawka otworzył usta, a po chwili uciekł krzycząc na cały budynek :
- Riddle jest nawiedzony! Riddle jest nawiedzony!
Tom uśmiechnął się szyderczo, spojrzał jeszcze raz chłodno na pluszaka i włożył do pudełka, w którym znajdowała się sterta zabawek. 
- On jest wężousty! - przeraził się Fred. 

Gdy tylko to powiedział obaj chłopcy poczuli jakby dostali mocno w twarz. I nagle zdali sobie sprawę, że znajdują się w pokoju Ginny. 
- Co wy tu robicie? - krzyknęła dziewczynka stojąca w drzwiach.
Była mocno zdenerwowana, nieproszeni goście wtargnęli do jej pokoju i bez pytania grzebią w jej rzeczach! Włosy zrobiły się bardziej marchewkowe, a policzki poczerwieniały. 
- Co wy tu robicie?! - powtórzyła, ale tym razem jeszcze bardziej zdenerwowana. 
- Co to jest? - zapytał Fred, tak jakby nie dosłyszał Ginny. 
- A co cię to obchodzi?
- A obchodzi, bo jesteś moja siostrą, a to jest przesiąknięte czarną magią...
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to znalazłam to między książkami... 
- Czekaj, czekaj - przerwał jej George - jeśli się nie mylę to wtedy zaczepił nas Lucjusz Malfoy... Pewnie wepchnął ci to do kociołka, kiedy rozmawialiśmy.
- Aha! I pewnie wtedy matka Malfoya płakała, nie chciała, żeby to nam dawać... - wtrącił triumfalnie Fred. 
- Myślisz, że jest tak normalna... no wiesz, myślę, ze jest taka sama jak ten jej mężulek...

- Fred, George chodźcie do samochodu!
"Jak zwykle matka w takich momentach potrafi zepsuć wszystko... i jeszcze te mugole..." - pomyślał George.
Zbiegli po schodach i wyszli na zewnątrz. Na podwórku stał już Ford Anglia. Szybko spakowali walizki i zasiedli na miejsca. 
- No to co będziecie tęsknić za domem? - uśmiechnął się pan Weasley 
- A ty byś nie tęsknił gdybyś maił opuścić Norę na durne dwa tygodnie spędzając czas z ludźmi nie zdrowymi na umyśle... przepraszam, ciebie by to fascynowało...

Ciągle myśleli o tym Riddlu. Ciekawe kto to mógł być? A co będzie jak Ginny wpadnie w jakieś kłopoty? 
- Tylko na siebie uważajcie - krzyknęła machając pani Weasley.
- Będę bardzo tęsknił - powiedział ironicznie Percy z szyderczym uśmiechem godnym Malfoya. 

- Wiesz co George, dopiero teraz sobie uświadomiłem, że jesteśmy czarodziejami....
- Wow, co za odkrycie.
- To znaczy, że ci mugole pożałują dnia, w którym nas poznali...


***************************************************************

Dziękuję wszystkim, którzy to czytają. Bez was nie miałoby to sensu. Jeśli tu jesteś zostaw po sobie komentarz. Jak będzie co najmniej siedem zacznę pisać kolejny rozdział.  


poniedziałek, 21 lipca 2014

~Rozdział piętnasty~ NIE DOTYKAJ PAMIĘTNIKA

  Sędzia w składzie pani Weasley wydała wyrok bliźniakom pozbawienia wolności na okres dwóch tygodni w zawieszeniu, a Percy oczywiście został uniewinniony.
Kara chłopców, chociaż obiecana już od dawna bardzo przerażała. To było okropnie niesprawiedliwe. Niby czemu oni mieli spędzić całe dwa tygodnie u zaprzyjaźnionych mugoli, a Percy i Ginny nie? 
No dobra może nie mieli tak uroczych twarzyczek jak ich siostrzyczka, no ale, żeby to świadczyło o każe, to znaczyło o braku kultury ich własnej, rodzonej matki. Według ich taty rodzina Williams'ów była całkiem miła, ale to nie zmienia w ogóle faktu, że znaleźli się w koszmarnej sytuacji. 
- Williams'owie mają dwóch synów - Toby'ego i Luis'a i trzy córki Lucy, Katie oraz Emilly. - powiedział kiedyś pan Weasley podczas kolacji. 
" Bardzo fajnie wiesz... jakoś my jesteśmy na tyle normalni, żeby nie myśleć o mugolach jak o bardzo ciekawych eksponatach z muzeum " - pomyślał Fred gryząc tost. 
Pani Molly krzątała się po kuchni, a wskazówka w zegarze z jej podobizną wskazywała na CZYTANIE. 
- Mamo ty znów czytasz tego palanta Lockharta? - zapytał George patrząc na zegar. 
- Oj nie mów tak o nim! Gilderoy jest zdolnym człowiekiem, a przede wszystkim nie naraziłby swojego rodzeństwa na takie niebezpieczeństwo - spojrzała surowo na chłopca.
   George miał właśnie powiedzieć, że cały ten jej idol jest jedną ściemą i wątpi czy taki ktoś jak on mógł pokonać wilkołaka, bo niby jak szczerząc tymi swoimi lśniącymi zębami? Chyba nie wiele by to mogło. Jednak chłopiec wolał te uwagi zachować dla siebie, kto wie gdyby wyraził swoją opinie na głos pewnie razem z Fredem musieliby spędzić jeszcze jeden tydzień z tymi mugolami. 
- Idźcie się spakować jutro wyjeżdżacie - wtrąciła pani Weasley kiedy odchodzili od stołu. 
- Że co?! - zdumiał się  Fred. 
- Tak, tak Chyba zapomnieliśmy wam powiedzieć, co? Ale przyznajcie to będzie coś! Dwa tygodnie w całkiem innym świecie ! Sam bym chciał mieć taką karę - zachwycił się pan Weasley. 
" No to możemy się wymienić, chcesz " - pomyślał George idąc po schodach prosto do pokoju. Pani Weasley zmierzyła męża ostrym spojrzeniem i wyszeptała coś w rodzaju " Arthurze, jeszcze pomyślą, że to nagroda, a w tedy... no wiesz, będą się powtarzać takie sytuacje ". 

   Chłopcy byle jak powrzucali do walizki swoje ubrania. Nie zapomnieli też o różdżkach ( na wszelki wypadek ) oraz o sporym zapasie słodyczy własnego wyrobu. Spojrzeli na swój pokój po raz ostatni. Trudno było go opuścić na głupie, długie dwa tygodnie. Niepościelone łóżka, rozsypane cukierki, niedopite piwo kremowe, uszy dalekiego zasięgu, podarte szaty, dziurowe spodnie, wiszące na żyrandolu miotły i stare książki - za tym wszystkim będą okropnie tęsknić. Pociągnęli za sobą walizki i zeszli na dół. Fred zatrzymał się na chwilę i pobiegł z powrotem do pokoju. George przyglądał mu się z ciekawością, a po chwili zobaczył chłopca biegnącego po schodach z dwoma zmiataczami i uszami dalekiego zasięgu. 

- To tak, żeby zrobić im małe psikusy - uśmiechnął się Fred pakując miotły do walizek. 
- Dobra, niech mają z nami piekło - uśmiechnął się złowieszczo George. 
- Może pożegnamy się z Ginny i pomścimy jej urok osobisty? No wiesz, to własnie przez to ona nie dostała kary - zaproponował Fred. 

 Uchylili lekko drzwi, w małym pokoiku nikogo nie było. Bez zastanowienia weszli do środka. Rozejrzeli się po pokoju. Był bardzo przytulny i widać było, że mieszka w nim dziewczynka. Różowe firanki   dodawały uroku temu pomieszczeniu, a dzięki okrągłemu dywanu pokój wydawał się większy. Jednak w oczy rzucił się chłopcom pamiętnik leżący na biurku. 
- Ooo ciekawe co o nas pisze, sprawdzamy? - zapytał George. 
Nie czekając na odpowiedź podniósł dziennik i obejrzał wszystkie kartki.
- Pusty... - zdziwił się. 
Nagle zamoczył pióro w atramencie i wyskrobał napis na pierwszej stronie : 
                          
         Kocham Harry'ego, ale to nic złego. 
         Jestem Ginny lubię mini.  
                       Mam grube nogi i pryszcze jak u stonogi. 



Chłopak pokazał to swojemu bratu, a on tylko się uśmiechnął. Po chwili chciał dopisać coś jeszcze, ale zamiast swojego pisma zobaczył staranne litery układające się w napis. 

                                             Wiem przedstawiałaś już się.  

Chłopcy oniemiali, jednak Fred wyrwał George'owi pióra i zaczął pisać. 
                            
  Jestem Fred, a przed chwilą pisał George, on tylko żartował,  wcale  nie ma grubych nóg, a Harry'ego nie kocha. A ty kim jesteś?

                                                      Tom Riddle

Bliźniacy zamarli. Nie mieli pojęcia kto to jest, ale jednak sam fakt, że rozmawiają z pamiętnikiem wydaje się się dziwny. George spojrzał na oładkę a na niej widniał napis Dziennik Toma Riddle'a. Niby skąd Ginny wytrzasnęła takie coś?

Dlaczego nasza siostra - Ginny ma twój pamiętnik, możesz nam powiedzieć? 

Napisał Fred i czekał na odpowiedź, która pojawiła się dopiero po dwudziestu sekundach.                                                                          Nie

Wychodziło na to, że ich siostra miała przed nimi jakieś tajemnice. A może ten cały Tom to jej chłopak? Albo ten dziennik kupił jej Percy w sklepie u Zonka. Ta ostatnia sugestia była najmniej prawdopodobna. 

                   Kochasz naszą siostrę ? 

George szybko napisał i z niecierpliwością czekał na odpowiedź. 
                                                 
                                                              Nie

To staranne pismo powoli doprowadzało ich do szału... Czy na każde pytanie musiał odpowiadać "Nie,, ? Zdenerwowany już George wybazgrał koślawe litery :
  
Skoro nie kochasz Ginny, to po jakie licho leży tu twój dziennik? Kim ty w ogóle jesteś? 

Nie musieli długo czekać, bo po dwóch sekundach pojawił się napis : 

                                                      Jestem Tom Riddle

Nie wytrzymał zdenerwowany już Fred prawie złamał pióro ściskając je w ręku. 

Super, mówiłeś to już. Normalnie ta wiadomość odmieniła moje życie, ale kto to taki ten cały Tom Riddle? 

                                                               Pokaże wam.

Właśnie wtedy, gdy oto ten napis pojawił się w dzienniku, bliźniacy poczuli jakby zostali wciągnięci w jedną ze stron.
- Kurczę gdzie my jesteśmy? - zaklną Fred. 

piątek, 18 lipca 2014

~Rozdział czternasty~ SER ZGREDEK, NA RATUNEK

   To bardzo okropne uczucie kiedy leży się na polanie tuż przy dworze swojego wroga i marznie się z nikłą nadzieją przybycia kogokolwiek na pomoc. Można było nawet zacząć rozmyślać o śmierci... Dla Freda i Georg'a to już chyba trzecia sytuacja kiedy mogą zginąć, lecz nie brali tego tak do siebie. Tłumaczyli sobie, że jeśli wytrzymali atak dementorów i uniknęli rozdarcia na strzępy przez trójgłowego psa, to śmierć z głodu  przy tamtych zdarzeniach to pestka.
Ginny w końcu zasnęła przykryta koszulą Percy'ego. Jednak przez sen płakała, a łzy powoli spływały po czerwonej, piegowatej twarzyczce. Chłopcom było jej bardzo szkoda, taka mała, a musi tyle przeżywać. Bliźniacy próbowali unikać wzroku zmarzniętego brata, który pozbawiony koszuli dygotał z zimna, a na jego rękach pojawiła się gęsia skórka.
- Mamo jestem głodna! - wykrzyknęła Ginny nie otwierając oczu. Jednak gdy je otworzyła z twarzy spełzł jej uśmiech, bo zdała sobie sprawę, gdzie tak naprawdę się znajdują.
- To może coś pośpiewany? - zaproponował Fred chcąc jakoś rozluźnić towarzystwo.
Percy zmierzył go spojrzeniem, ale wzruszył ramionami zrezygnowany i zaczął ubierać koszulę, którą własnie oddała mu Ginny.
- Jak to było, George? Ron, Ron, Ron...To postrach wszystkich wron... - przerwał, bo właśnie jego siostrzyczka zachichotała.
Fred widząc, że jej to się podoba próbował wymyślać dalej.
- Ron, Ron, Ron... ma włosy niby tron...
- Ron, Ron, Ron... nie kocha żadnej z żon... - wtrącił George.
- Ron, Ron, Ron... jest głupi jak stary koń...
- Natychmiast przestańcie! Mam już dość waszych głupstw! - zdenerwował się Percy.
Wszyscy ucichli. Bliźniacy rozumieli, że ta sytuacja nie jest zbyt komfortowa, no, ale żeby zachować się jak za przeproszeniem stary burak... George zaczął grzebać w kieszeniach. Po chwili wyciągnął coś w rodzaju  pióra.
- O, Ginny cukrowe pióro na pewno poprawi ci nastrój ! - mówiąc to podał jej ostatnie słodycze, która zakupił u Zonka, podczas czerwcowego wypadu na Hogsemade.
Dziewczynka pospiesznie włożyła ją do ust i zaczęła łakomie ssać. George uśmiechnął się do niej. Sam odczuwał głód, lecz objął brzuch rękami i ściskał, tak, żeby nie odczuwać chęci na zjedzenie czegokolwiek.
- Jak będziemy strasznie głodni, zawsze możemy zjeść Percy'ego - zażartował Fred, lecz tylko jego brat bliźniak się uśmiechnął.
Patrzyli prosto bezsensu w malowniczy dwór widziany z oddali. Nagle zobaczyli, że ogromne drzwi się otwierają. Z nich zajrzała mała główka z ogromnymi uszami i z błyskającymi, zielonymi oczami. Wyskoczył pośpiesznie, tak jakby ktoś go śledził, albo próbował złapać. Miał na sobie dziwne ubranie przypominające brudną poszewkę na poduszkę. Fred rozpoznał w nim skrzata domowego rodziny Malfoyów. Pamiętał, że kiedy stał się przez przypadek członkiem tej szlachetnej rodziny owy skrzat nazwał go Paniczem i odsunął krzesło. Mama zawsze marzła o takim skrzacie, pomyślał Fred.
 Skrzat rozejrzał się przestraszony i pobiegł prosto na nich, rozglądając się ciągle za siebie.
- Na brodę Merlina, on leci prosto na nas! - przeraził się Percy.
I rzeczywiście nie zdążyli się  ruszyć z miejsca a skrzat stał już przy nich.
- Nie bójcie się. Ser, jest tak dobry - i ukląkł przed George'm i zaczął całować stopy chłopca, co mu się nie do końca spodobało - Ser, pomógł tej dziewczynie i oddał jej swoje ostatnie jedzenie, pomimo, że pan też był głodny...
- To moja siostra, co miałem zrobić? - zdziwił się George i próbował odsunąć skrzata od swoich stóp.
- Zgredek widział jak Panicz jest szlachetny...
- Yyyy... Ser Zgredku, tak? Nie rozumem, o co ci chodzi, przecież mówiłem, że ona jest moją... Co ci się dzieje?
- Jeszcze nikt tak nigdy do mnie nie powiedział - skrzatowi aż pojaśniały oczy, uśmiechnął się, tak jakby właśnie dostał całą stertę prezentów na urodziny.
- Mógłbyś nam pomóc wydostać się stąd? - zapytał już zdenerwowany Percy.
Skrzat wciąż wpatrywał się w Georga, a chłopca zaczęło to irytować.
- Tak, tak, ser. Pomimo, że uciekłem od rodziny dla której służę... - przerwał, bo zaczął mocno uderzać głową w wychudłe kolana - głupi Zgredek, głupi, głupi !!!
Ginny spojrzała na niego nie pewnie. Pomyślała, że może ma coś z głową, jest jakiś chory psychicznie, lub ma jakiś ciężki uraz. Kiedy Fred złapał go za głowę i podniósł do góry, usiłując w ten sposób odciągnąć go od kolan skrzat powiedział :
- Zgredek musi się ukarać, bo obraża przez to swoich Państwo...
- Pfff.... obrażać Malfoyów, też coś! - oburzył się Fred, ale Ginny zmierzyła go surowym spojrzeniem i chłopiec umilkł lekko się czerwieniąc.
- Zgredku, mógłbyś pójść do naszego domu... Nory, mam nadzieje, że wiesz gdzie to jest...
- Tak, tak. Zgredek wie. Państwo dużo mówili o Norze. Opowiadali, że jest starą szopą, w której ukrywają się zdrajcy krwi... - przerwał i znów chciał uderzać głową, lecz Fred w ostatniej chwili go zatrzymał.
- Przestań! - krzyknął George, a Zgredek usłuchał go pośpiesznie - Pójdziesz do naszego domu, ściągniesz tu Rona, upewnisz się czy nasza matka się nie wścieka i wrócisz. Aha, ale Ron niech przyleci tu samochodem, dobrze?
   Zgredek usłużnie skinął głową. Rozkaz George'a, był prawie tak samo ważny jak rozkaz Malfoyów. Pomachał im, pstryknął palcami i znikł. Weasley'owie wpatrywali się z niedowierzaniem w pustą przestrzeń, w której przed chwilą znajdował się Zgredek.

                                                       *******************

- Sir Ron? - zapytał Zgredek ciągnąc za ramie śpiącego chłopca.
- Yyyy... chyba tak... To znaczy, tak... kto ty jesteś? - przestraszył się przecierając oczy.
- Jestem Zgredek! Zgredek przyszedł cię prosić, żebyś uratował swoje rodzeństwo. Zgredek ich zobaczył, a sir podzielił się z rudowłosą dziewczynką ostatni słodyczami, pomimo, że był głodny. Sir prosił Zgredka, żeby Zgredek, przybył bo Rona, a Ron ma przylecieć samochodem po swą rodzinę.
   Ronowi przypomniało się dlaczego się zbudził. Obudziło go roztulające się szkło. To był przecież Fred. I wtedy napisał do nich, żeby szybko wracali, a potem usiadł na łóżku i zaczął się martwić i pewnie zasnął...
- Dobrze Zgredku jedziemy !

Po chwili siedzieli już w samochodzie. To nie było łatwe zasiąść przed kierownicą, tak aby rodzice się nie zorientowali, ale udało się !
- Sir potrafi to prowadzić? - zapytał Zgredek.
- Sir nigdy nie prowadził, ale sir musi spróbować - mówiąc to przycisnął gaz, a niebieski Ford Anglia wystrzelił w powietrze.
Mknęli niebezpiecznie, niezauważalni przez mugolów. Zgredek siedzący z przodu przyglądał się wszystkiemu co jakiś czas mówiąc:"  " bardzo interesujące ".   Ron prawie stracił kontrole... Lecieli prosto na jakieś ogromne drzewo.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa !!! - zakrzyknął Ron histerycznie kręcąc kierownicą.
Zgredek zatkał sobie oczy dłońmi, ale na szczęście w ostatniej chwili Ron skręcił w drugą stronę.
- Nieźle, prawie byśmy się zabili, co nie? - zapytał wciąż przejęty i wystraszony Ron.
Zgredek tylko skinął głową i gestem wskazał mu, żeby patrzył przed siebie.

- Patrzcie nasz samochód ! - krzyknęła z dołu Ginny.
Chłopcy popatrzyli wysoko w górę. Nad błękitnym niebem widać było mierzący ku nim niebieski Ford Anglia.Chyba nigdy się tak nie cieszyli na jego widok. Nawet nie wydawał się taki stary jak w rzeczywistości był. Z okienka zajrzał Ron.
- Wsiadajcie! Matka zaraz się obudzi! Wyobraźcie sobie co się będzie działo !
Szybko wskoczyli do samochodu. Z przedniego siedzenia wyszedł Zgredek, otworzył drzwi po czym powiedział:
- Zgredek tu was opuści i tak powinien nie opuszczać domu Państwa...- przerwał i zaczął uderzać głową o maskę samochodu.
Fred uspokoił skrzata, a potem bez pożegnania Zgredek pobiegł prosto do dworu Malfoyów, z nadzieją, ze ci nie zauważą jego zniknięcia.

- Może będzie lepiej jak ja poprowadzę? - zapytał Fred mierząc Rona wzrokiem.
Samochód wzbił się w powietrze, szybował przez chmury, a w dole można było zobaczyć malutkich ludzi, którzy spieszyli się do pracy. Ach ci mugole...pomyślał Fred. Było coraz jaśniej, promienie słońca przebijały się przez kłęby chmur. Rześkie powietrze sprawiało w lepszy nastrój.
Pomimo, że były nikłe szanse, żeby wyszli z tej przygody bez  bliźniacy mieli dziwne wrażenie, że i tak Percy wyjdzie z tego cało. Pewnie opowie jak związali mu ręce i zakleili usta taśmą.
Zbliżali się do Nory. Na zegarku dochodziła szósta. Ginny w duchu błagała, żeby chłopcy nie zwalili całej winy na nią, w końcu to ona chciała zobaczyć Hogwart.
Ford Anglia bezpiecznie wylądował na ziemi. Wszyscy szybko wyskoczyli, Fred właśnie miał wjechać do garażu, ale ...
- Na brodę Merlina co wy wyprawiacie?! - z domu w szlafroku wyszła pani Weasley.
Była zła, zauważyła, że dzieciaków nie ma w łóżkach i wpadła w szał. Teraz nie pomógłby żadne wytłumaczenia. Nawet  Percy'ego, który właśnie chował się za plecami George'a czekał marny los ...


Przypominam, że każdy komentarz jest dla mnie wielkim skarbem, więc jeśli tu jesteś zostaw po sobie pamiątkę. Zapraszam również na mojego nowego bloga, który będzie zupełnie o czymś innym. Jeszcze nie zaczęłam pisać rozdziałów, ale będzie on o dwóch osobach, którzy nie mają zbyt wielu przyjaciół, których niektórzy uważają za wariatów, albo " głupolów ". W końcu dostrzegają, że są do siebie podobni... Może wiecie już o kim będzie ten blog? http://tonie-wariactwo-ani-glupota-to-milosc.blogspot.com/ Zapraszam :)

czwartek, 10 lipca 2014

~Rozdział trzynasty~ O PÓŁNOCY W HRABSTWIE WILTSHIRE

Rozdział dedykuję mojej kochanej czytelniczce Weronice ;) I dziękuję jej za motywacje <3 

    Z kieszeni brudnych jeansów wystawały dwie różdżki, książki były rozsypane po całej podłodze, miotła dziwnym trafem znalazła się na żyrandolu, a szkolne szaty cudownie zdobiły okno. Jednym słowem gdyby pani Weasley to widziała dostałaby szału. Na szczęście były wakacje i nikt na to nie zwracał uwagi. Jednak dla czarodziei one nie są tak świetne jak dla pospolitych mugoli. Co to za dwa wolne miesiące, w których nie można stosować żadnych zaklęć?
   Nastała noc. W domu Weasleyów panowała ciemność i cisza.... no może nie zupełna cisza, bo z pokoju Percy'ego dobiegał stłumiony śmiech bliźniaków. Jak można przespać pierwszą wakacyjną noc ?
- Weź to zgaś, bolą mnie oczy! - krzyczał Percy zasłaniając się poduszką, bo w prost na jego twarz padało światło mugolskiej latarki, którą zwędził ojcu George i testował oczywiście na swoim bracie.
- Zamknij się na chwilę - wyszeptał Fred i zatkał ręką usta George'a.
 Cisza. Czyżby mu się wydawało? Mógłby przysiąc, że słyszał coś zaskakująco dziwnego, niebywałego, a może nawet niebezpiecznego?
- Chyba mi się wydawało - zlekceważył temat Fred i skoczył na Percy'ego łaskocząc go po brzuchu.
Usłyszeli kroki na schodach... Kto o tej porze mógł szlajać się po Norze? Percy na chwilę przestał odpychać od siebie Freda, a on sam stanął bezruchu na łóżku gotowy na obronę. Drzwi zaskrzypiały, pojawił się ogromny cień o trzech rękach? George wtulił się w latarkę, która miała służyć mu za broń ostateczną, Percy zakrył głowę kołdrą. 
- Cześć chłopcy, usłyszałam krzyki i pomyślałam, że przyjdę. Wiecie, nie potrafię zasnąć... strasznie  chciałabym być w Hogwarcie, jak tam jest? - to była Ginny... Ale dlaczego trzy ręce? Miała po prostu w prawej dłoni różdżkę, bo już nie mogła się doczekać, kiedy zacznie naukę zaklęć.
 Percy odsłonił oczy i popatrzył przerażony na zegarek. Powoli zbliżała się północ. O tej porze każdy szanowany się czarodziej powinien już spać.
- Dobra wystarczy już pogawędek. Teraz szybko do łóżek. Gdyby mama się dowiedziała...- mówiąc to wyprowadził Ginny za drzwi i próbował to samo zrobić z bliźniakami.
Jednak nikt nie zwracał na to uwagi. No niby jak w takich chwilach mógł przeszkodzi zwykły, nudny Percy?
- Wiesz co Ginny, nie da się tego dokładnie opowiedzieć, musisz to zobaczyć, co nie Fred? Proponuje chodźmy tam teraz!
- Zwariowałeś?! O tej porze? A w dodatku przecież są wakacje! Nawet w roku szkolnym nie można się włóczyć po szkole o tak późnej porze ! - Percy przeraził się zwariowanym pomysłem George'a.
   Czyżby? Ja się dziwię, że jesteśmy rodziną, kompletna różnica wartości życia. Pomyślał Fred. Dobrze, że się do niego nie przyznaje.
- A teraz cichutko na dół, żeby ojciec z matą się nie obudzili. - wyszeptał George i złapał podekscytowaną Ginny za rękę.
Stąpali powoli na palcach tak aby nie było słychać ani najcichszego skrzypnięcia . Zrezygnowany Percy z przyklejoną mugolską taśmą na ustach i ze związanymi rękami ( Fred zabezpieczył Percy'ego przed ucieczką i wykrzykiwaniem sprzeciwu ). Wszystko skończyłoby się dobrze, ale oczywiście musiały pojawić się przeszkody. Na kanapie w salonie siedział pan Weasley z " Prorokiem Codziennym " na oczach. Najwidoczniej zasnął podczas czytania.
- No kurczę - klną Fred - Musimy być teraz bardzo ostrożni - zwrócił się do Georga, który  twierdząco kiwnął głową.
Szybko podbiegli do kominka ciągle zaglądając na chrapiącego ojca.
- Podaj flakonik - wyszeptał George.
Chłopak wyciągnął z naczynia odrobinę proszku. Już niewiele zostało. Oby tylko pani Weasley nie zauważyła, że proszku ubyło.
- Będzie bezpieczniej jak wejdę z Percym, no wiesz... ty Fred idź z Ginny. Nawet zaoszczędzimy proszek Fiuu.
   George wszedł powoli do komina wlokąc za sobą zbuntowanego brata, który za wszelką cenę próbował się wydostać. Rozsypał po kominku garść proszku. A gdy to zrobił pod jego nogami zapłonęło małe ognisko. Dym wpadł chłopcu do ust, a kurz pojawił się w całym pokoju. Najwidoczniej dawno tu nikt nie sprzątał.
- Do..do.. apff ! - kichnął George - Do Hog.. apff.. do Hrogw!
I stało się! Przenieśli się nie wiadomo gdzie! Ale na pewno nie do Hogwartu...
- Kurczę co oni powiedzieli? - podrapał się po głowię Fred.
Ginny wzruszyła ramionami. Miała oczy pełne łez. Możliwe, że przez nią jej bracia wpadną w tarapaty, albo zabłądzą i może nawet nigdy nie wrócą! Przecież ona tylko chciała wiedzieć jak wygląda Hogwart ...

- Gdzie my jesteśmy? - zmartwił się George.
Miejsce rzeczywiście wcale nie przypominało Hogwartu, a z daleka na pewno nie dymiło się w kominie chatki Hagrida. Percy próbował się uwolnić z ciasno związanych sznurów, ale bezskutecznie.
- A racja ! Zapomniałem o tobie. Teraz to chyba nie będziesz niebezpieczny - uśmiechnął się szeroko George tak, że widoczne były jego wszystkie zęby.
 Nagle usłyszeli jakieś krzyki. Dobiegały z wielkiego dworu, którego wcześniej nie zauważyli.
- Chodź - pociągnął Percy'ego za rękę i razem schowali się za wielkim dębem.
Percy miał tego dość. Jak na prefekta przystało nie był przyzwyczajony do takich sytuacji. Co jakiś czas mówił : " Dobrze, że matka tego nie widzi..." albo " Jak wrócimy do domu to poproszę ojca, żeby własnoręcznie sprawił ci lanie".

- Ty wredny, głupi śmierciożerco! Tylko na to cię stać?  - dobiegał do ich uszu jakiś damski głos.
- Zamknij się tępa kobieto! Jak śmiesz tak do mnie mówić?

  George mógłby przysiąc, że ten gruby, męski głos należy do ojca Malfoya. Czyżby on i jego małżonka nie byli takim idealnym małżeństwem? Usłyszeli płacz kobiety... Pewnie Lucjusz uderzył ją w policzek. Drzwi się otworzyły a z nich wypadł Draco. Co dziwne nie szedł swym dostojnym krokiem, a z jego twarzy spełzł szyderczy uśmieszek. Wręcz przeciwnie z jego dużych, stalowych oczu spływały słone łzy. Usiadł na trawie i zdenerwowany kopał kamyki leżące obok. Miał smutną minę i zmarszczone ze złości czoło.

- Cykor i beksa. - wyszeptał śmiejąc się George.
- Wcale nie prawda, on po prostu jest wrażliwy i nie pozwoli krzywdzić matki!
- Ginny ? Skąd się tu znalazłaś? - zdziwił się Percy.
Dziewczynka popatrzyła ze złością na stojącego obok niej Freda i wyszeptała :
- A jak myślisz? Twój braciszek jest tak inteligenty, że kazał mi wejść do kominka i powtarzać coś w rodzaju " apff... hogw...he...". Myślał, że jak będę udawać ciebie to znajdziemy się w tym samym miejscu co wy.
- Ale po co? Przecież mogliście nas jakoś uratować! Powiedzieć ojcu... A tak to zostaniemy tu razem na zawsze! - przerwał przestraszony Percy uderzając się w czoło słysząc bezmyślność brata. 
- Nie pomyślałem o tym... Ale na szczęście ojciec się nie obudził ! Nie rozumiem jak można tak spać? Rozbiłem wazon, a on nawet nie przekręcił się na drugi bok...
- Rozbiłeś wazon?!!
- Przecież stary był !

Ich kłótnie przerwała sowa, a dokładnie Errol. Upadł wycieńczony na ziemie, a Fred wyciągnął pośpiesznie list.           
                                                            Chłopaki !
Gdzie wy się włóczycie? Jak matka wstanie to wpadnie w szał! Jeszcze rozbiliście dzbanek z proszkiem Fiuu. Nawet jeśli będę udawał, że śpicie i tak się nie nabierze, no wiecie nasz zegar...
                                                                       Wracajcie!
Ron.
P.S. Jak wyciągnęliście Percy'ego?! Podziwiam was. 

Obiecuję ci, jak tylko wrócimy do domu dostaniecie takie lanie, że nigdy mnie nie zapomnicie - Percy spojrzał na bliźniaków z wielką chęcią zemsty.


************************************************************************


Drogi czytelniku ! Jeśli ci się podobało zostaw komentarz :) Jeszcze raz dziękuję Weronice, gdyż dzięki niej powstał ten post. Aha... rozgadałam się, ale czas do konkretów :P Na Facebooku dobiliśmy do 1200 like. Dziękuję :) A w ankiecie jeśli się nie mylę wzięło udział 16 osób. Zapraszam do uzupełniania ankiety i do rozwiązywania quizu :*
Pozdrawiam 
Draco Malfoy

wtorek, 1 lipca 2014

~Rozdział dwunasty~ NIE IGRAJ Z CZASEM

 Kraty w skrzydle szpitalnym przyprawiały o mdłości, a szczególnie kiedy się w nie patrzyło kilka godzin. Wszystko jest nudne kiedy się leży w łóżku przez dwa dni i wymiotuje raz na jakiś czas.
- Jedyną moją atrakcją są twoje wymiociny, Fred. - wzdychnął George gapiąc się, jak brat wymiotuje na podłogę.
Mieli już wszystkiego dosyć. Nie byli przyzwyczajeni do takiej bezczynności. To było dla nich gorszę niż więzienie. Uciec też nie mieli jak. Za drzwiami stał Dumbledore ze Snape. Czasem podsłuchiwali o czym rozmawiają, ale znudziło im się. " Facet gadaj coś o trzecim piętrze, a nie zmyślaj o jakiś kociołkach ! "- szeptał rozwścieczony Fred. Spojrzał przez dziurkę od klucza. Kręcił się, aby dostrzec twarz profesora Snape. Nagle drzwi otworzyły się, a on opadł na podłogę. Z drzwi wyszedł Dumbledore.
- Co ci się stało ? - spojrzał na Freda rozmasowującego obolałe oko.
- Nic. Czyściłem klamkę w drzwiach.
- A po jakie licho?
- Wie profesor z nudów robi się różne głupstwa.
- Czym ją czyściłeś? - dyrektor nabierał coraz większych podejrzeń.
- A co to mam jakieś zarzuty? Wywiad? Wiem, że jestem sławny i zdobyłem wiele sukcesów, ale po co to wszystko? Po to pan przyszedł?
    Dumbledore'a trochę zatkało. Przeszył Freda zdumionym spojrzeniem, a następnie skierował się ku George'owi.
- Jutro będziecie mogli już opuścić to paskudne miejsce. - uśmiechnął się, licząc, że chłopak odwzajemni się chociażby mrugnięciem oka.
Jednak George słysząc to opadł bezwładnie na poduszkę krzycząc coś w rodzaju " Ileż można ? ". Profesor odwrócił się w kierunku drzwi i wyszedł jeszcze raz obdarzając Freda dziwnym spojrzeniem. Kiedy wychodził z kieszeni wypadło mu coś na podłogę.To było coś niezwykłego. Złota, migocząca błyskotka uwiodła chłopców. Podbiegli zaciekawieni. Kucnęli i przyjrzeli się jej dokładnie. Był to wisiorek. W samym jego środku znajdowała się klepsydra. George przyglądał się z niepokojem, jednak ciekawość wygrała i zaczął wyrywać go bratu. Wisiorek przekręcał się gwałtownie i niebezpiecznie. Zrobił to ponownie  kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset razy. Przestali się bić i nagle... zniknęli?
- Auu ! - krzyknął Fred czując bolesne uderzenie pięścią na policzku.
- Przepraszam, chyba spóźniona reakcja.... Gdzie my jesteśmy?
   To było dobre pytanie. Byli w tym samym miejscu, jednak trochę się różniło wyglądało na odrobię nowsze. Czyżby cofnęli się w czasie? Wybiegli ze skrzydła szpitalnego. Pomknęli przez korytarz rozglądając się dookoła. Wokół nich przechodzili nie znani im czarodzieje.
- No to pięknie nas urządziłeś. - wściekł się Fred.
- Ja? A kto mnie ugryzł w rękę?
- To trzeba było mi to oddać !
- Dobra przestań. Lepiej chodźmy na błonie, jeśli w tym stuleciu spotkamy Hagrida będziemy mieć ogromne szczęście. Bez obrazy, ale na dwadzieścia lat to on nie wygląda.
           Wybiegli z zamku i nawet nie zauważyli, że prosto w nich Irytek celował drewnianym krzesłem.
- Musieliśmy się przenieść w czasie o dobre kilkadziesiąt lat.
- Co jak co, ale takie fryzury chyba nigdy nie były modne. - zdziwił się Fred kiedy obok niego przechodziła dziewczynka z bardzo wymyślnym kokiem.
W oczy rzucił im się wysoki, szczupły chłopak, wyglądający na około szesnaście lat. Miał rudą czuprynę, lekko zadarty nos, piegi na twarzy, i duże niebieskie oczy. Przełknął ślinę, poprawił bujnę włosy i bojowym krokiem ruszył prosto do ślicznej , odrobinę pyzatej dziewczyny, której włosy o kolorze marchewki wirowały na wietrze. Długie rzęsy i gwieździste brązowe oczy ozdabiały piegowatą twarzyczkę. Była bardzo ładna. Nic dziwnego, że ten młodzieniec zabiegał o jej względy.
- Ojciec ?! - zdziwił się George widząc chłopaka.
Szesnastoletni czarodziej odwrócił się zdziwiony.
- Ja jestem twoim ojcem? No chyba sobie jaja robisz! No niby jak? Chłopaku ty masz pewnie tyle lat co ja!
- Słyszysz George, młody ojciec ma podobny głos do Percy'ego!
- No ! Ale przyznaj podobny jest do Charli'ego.
- O kim w mówicie? Kim wy w ogóle jesteście?
   Chłopcy  uśmiechnęli się do siebie. Fred podniósł brwi do góry, a George nastrojowo zamruczał ("taamm..taamm....tadam.. ! " )
- Jesteśmy z przyszłości - powiedzieli tryumfalnie.
- To by znaczyło, że....
- Tak ! Jesteśmy twoimi synami !
    Chłopak otworzył szeroko usta i wytrzeszczył oczy. " O jejku, będę miał dzieciaki ! " - pomyślał. Usiadł na trawie i zapomniał jakie miał plany jeszcze pięć minut wcześniej. Fred i George przyglądali się ojcu z coraz większym zaciekawieniem.
- A wiesz, że będziesz lekko łysawy? - uśmiechnął się George.
- Wy będziecie moimi jedynymi dziećmi? - zmienił pośpiesznie temat.
-  Pfff....Chciałbyś ! Będziesz miał nas siedmioro !
     Chłopak załamał ręce. Czuł się taki nieodpowiedzialny. Fred uśmiechnął się złośliwie.
- A ja dam sobie radę? - zapytał patrząc przez palce Arthur.
- No tak. Pracujesz w Ministerstwie Magii w najnudniejszym Departamencie Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Zarabiasz na nas, ale szczerze mówiąc to jakieś miliony nie są.
- Weasley ! Znalazłeś równie niegodziwych przyjaciół jak ty? - ktoś przerwał im rozmowę.
     Był to chłopak o jasnej cerze, platynowych włosach i stalowych oczach. Wydawał się zimny i podły, tak jakby nie maił uczuć. On był ze Slytherinu, nie dało się tego ukryć.
- Kto to? - zapytał prawie szeptem George.
- To Lucjusz Malfoy. Jakoś za nim nie przepadam. Cham, świnia i tyle. - wyszeptał do synów Arthur.
       Rzeczywiście, kiedy dłużej mu się przyglądało trochę przypominał Dracona. Jednak młody Malfoy był bardziej drobny i szczupły. Pewnie to odziedziczył po matce. Ale w sumie trzydziestoletni Lucjusz nie był w cale otyły.
- Znowu rudzi? Ile razy ci powtarzałem, że rudy jest zdradliwy? - zaśmiał się Malfoy, a razem z nim grupka Ślizgonów.
Arthur poczerwieniał ze złości, a pięści zacisnął tak mocno, że krew nie dopływała mu do koniuszków palców. Fred szturchnął  George'a w plecy i wyciągnął różdżkę.
- Wingardium Leviosa !
Ciastko, które jadł tęgi Ślizgon zawisło w powietrzu i powoli kierowało się obok Lucjusza.
- Teraz ! - krzyknął George widząc jak Fred kieruję różdżkę.
 Ciasto z wielkim hukiem rozprysnęło się na twarz Malfoya. Wybuchły śmiechy Gryffonów, którzy przyglądali się tej sytuacji. Tęgi Ślizgon, który został pozbawiony deseru otarł twarz Lucjusza z ciasta i ze smakiem oblizał palce. Fred i George przybili sobie piątki Nawet nie wiedzieli, że potrafią tak dobrze dysponować magią. Arthur z podziwem patrzył na swoich synów.
- Odwagę to na pewno macie po ojcu. Jesteście z Gryffindoru, co?
   Chłopcy kiwnęli głowami, ale Arthur tego nie zauważył. Jego uwagę przykuła dziewczyna, która się do niego uśmiechała. Miała gładką cerę, delikatne rysy twarzy, jasnoniebieskie oczy, długie blond włosy i smukłą sylwetkę . Co prawda była  to Ślizgonka, ale uchodziła za prawdziwą piękność. Nagle... chłopcy zniknęli!
- Auu ! Dlaczego jak się przenosimy w czasie zawsze musisz mnie uderzyć? - zmarszczył brwi Fred masując obolałą nogę.
- Przepraszam. Ja na serio tego nie kontroluję.
       Byli w skrzydle szpitalnym. Usłyszeli głośnie płukanie. " Oho, Dumbledore " - pomyśleli. Nie mylili się. Drzwi się otworzyły a w nich stanął brodaty mężczyzna.
- Malfoy i Weasley do mnie! Rodzice do was przyszli.
- Malfoy i Weasley? - zdziwił się George.
Fred był tak samo zaskoczony na co bratu odpowiedział wzruszeniem ramion. Wyszli za drzwi. Ku ich zdziwieniu stali tam Lucjusz Malfoy i ich ojciec Arthur.
- Myślę, że każdy z panów chciałby porozmawiać z synem na osobności, za nim wyruszycie do domów. - uśmiechnął się z uprzejmości dyrektor.
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. Lepiej  jak wszystko wyjaśnimy sobie w spokoju wraz z małżonką już na miejscu. Fredzie idziemy ! - powiedział Lucjusz, co jakiś czas patrząc na pana Weasleya  z pogardą.
  Fred popatrzył z niedowierzaniem. " Czy ja się przesłyszałem ? " - pomyślał, ale kiedy usłyszał po raz drugi " Fred no chodź ! " popatrzył błagalnie na brata i zrezygnowany poszedł za Malfoyem. George'a natomiast pan Weasley złapał za ramie i zaprowadził na dwór.

    Fred pierwszy raz widział dwór Malfoyów. Był ogromny, ciemny i mroczny. Przypominał nawiedzone dwory z mugolski horrorów. Lucjusz popchnął Freda do środka. Wnętrze było bardzo ładne. Bogate wystrojenie z portretami przodków na ścianach. Może nawet trochę przypominał Hogwart. Weszli do wielkiej sali z ogromnym stołem przy którym były tylko cztery krzesła. Domowy skrzat krzątał się przygotowując sytą kolację. Gdy zobaczył, że gospodarz wrócił odsunął pośpiesznie krzesło.
- Dla panicza to miejsce, ser. - zwrócił się do Freda i zrobił to samo.
Fred usiadł spokojnie, ciągle w wielkim szoku. Rozglądnął się dookoła i oniemiał kiedy zobaczył żonę Malfoya. Była to... Molly ! " Jednak ten klimat ją nie odmładza " - pomyślał przerażony Fred. Miała smutna minę, włosy upięte w ciasny kok i czarną długą suknie.
- Co dziś na kolację? - zapytał Draco, który siadał na odsuniętym przez Zgredka krześle.

Tym czasem George wysiadł z samochodu. Nora wyglądała zupełnie tak samo jak zawsze. Trochę mu ulżyło, ale w sercu okropnie współczuł Fredowi. Właśnie miał się zapytać ojca dlaczego jego brata zabrał Lucjusz, lecz nie zdążył. Do drzwi wyszła Narcyza Malfoy ! Skąd ona tu się wzięła? Była zupełnie inna niż w tedy kiedy ją ostatnio widział na Mistrzostwach Quidditcha. Włosy miała rozpuszczone, lekko rozwiane, na sobie miała fartuch ubrudzony ciastem. Jak to możliwe? Po co miałaby cokolwiek piec, albo gotować skoro ma domowego skrzata?
- Cześć skarbie. -uśmiechnął się Arthur do Narcyzy i dał jej buziaka w policzek.
" Skarbie? Tata zdradza mamę? " - przeraził się George. Weszli do domu. Stół, który zawsze stał obładowany krzesłami miał zaledwie trzy krzesła.
- A gdzie będzie siedział Percy, Ron, Charlie, Fred, Bill i Ginny jak wrócą?
- Co ty opowiadasz? Chyba, rzeczywiście jeszcze nie doszedłeś do siebie. Przecież jesteś jedynakiem - uśmiechnęła się Narcyza    

Fred zrobiłby wszystko żeby spotkać się teraz z George'm. Miał już wszystkiego dosyć. Brakowało mu prawdziwego ojca. Jeszcze ten wstrętny Draco wnerwiał go na każdym kroku. Pfff... rozpieszczony szczur. Włożył ze złości ręce do kieszeni. No tak ! To właśnie w kieszeni miał zmieniacz czasu! Musi się przenieść się o dwie godziny ! Przekręcił wisiorek, a kapsuła obmierzyła wyznaczony czas...

- Co ci się stało ? - Dumbledore właśnie wszedł do skrzydła szpitalnego i zobaczył Freda leżącego na podłodze i rozmasowującego obolałe oko.
- Nic. Czyściłem klamkę w drzwiach.
- A po jakie licho?
Fred właśnie się pojawił. Schował się tak, żeby nie został zauważony. Co by się stało gdyby Fred spotkał się z Fredem? Lepiej o tym nie myśleć. Teraz w kryjówce wyczekiwał upragnionego momentu.
- Jutro będziecie mogli już opuścić to paskudne miejsce. - uśmiechnął się dyrektor.
I właśnie wtedy na podłogę upadł zmieniacz czasu.
- Panie profesorze coś panu wypadło ! - krzyknął Fred z ukrycia.
Bliźniacy odwrócili się natychmiast do tyłu chcąc zbadać do kogo należy ten głos.
- Dziękuje Fredzie. - uśmiechnął się Dumbledore podnosząc zgubę.
- Ale, ale to... nie ja !
Dyrektor wyszedł z skrzydła szpitalnego i zamknął za sobą drzwi. Teraz wystarczyło czekać, aż Fred przeniesie się znów do teraźniejszości.

- Fred i George do mnie ! Rodzice do was przyszli !
Otworzyli drzwi a zza nimi ujrzeli państwo Weasleyów. W normalnym składzie. Molly i Arthur we własnej osobie. Wskoczyli im na ramiona. W końcu byli normalną rodziną.  Przytulili ich mocno i jak małe dzieci cieszyli się, że w końcu zobaczyli rodziców razem. Fred i George nieźle namieszali w tej przeszłości. No w sumie życie George'a nie byłoby takie złe... bez Pecy'ego powodziłoby mu się całkiem dobrze, jednak bez Freda... to już koszmar. No cóż, nie można mieć dwóch rzeczy naraz.