- Harry opowiadał mi, że Dursleyowie są okropni. - powiedział Ron opychając się jedzeniem podczas śniadania.
- No to prawda. Ledwo wytrzymałem z nimi, ale nie każdy taki jest. Niektórzy mugole są całkiem normalni.
- Harry ma racje. Moi rodzice są dentystami. I co? przecież nie ugotowali mnie na obiad, pomimo, że są mugolami.
W sumie to była prawda, ale jednak mieli wątpliwości. Bo jeśli trafią na takiego mugola jak Dursleyowie.... no ale zawsze jest pocieszenie, że może być zabawnie.
Przez te ich rozmyślania całkowicie zapomnieli, że umówili się z Lee Jordanem na dyskusję na temat nowego wynalazku - cukierków łajnobombowych. Wywoływały taki sam efekt jak bomby łajnobombowe, tylko, że w ustach.
Kiedy się zorientowali byli już spóźnieni. Biegli przez cały korytarz potykając się o własne szaty. Po drodze spotkali Nevilla, który na ich widok potknął się razem ze swoją książka o zielarstwie. W końcu Fred i George zatrzymali się obok łazienki prefektów.
- Co to? Nie ma Lee? - zdziwił się Fred
Było to dziwne dlatego, że Jordan nigdy się nie spóźniał. Szczególnie jeśli chodziło o tak ważne sprawy jak np. rozmowa o cukierkach.
- A może był tu wcześniej, zobaczył, że nas nie ma i poszedł nas szukać w dormitorium.
- W sumie masz racje. No to co, szybko do pokoju wspólnego.
Pobiegli tak szybko jak mogli. Po raz drugi spotkali Nevilla tym razem na schodach.Nim zdążył się zorientować został przez przypadek popchnięty przez Freda.
- Cześć Neville ! - krzyknęli razem nie odwracając się.
- Hej! - odpowiedział chłopiec, który właśnie stoczył się po schodach na sam dół. Najwidoczniej przerażony tą sytuacją czuł tylko mocny ból pośladków.
W końcu bliźniaki znaleźli się przy portrecie Grubej Damy.
- Świński Ryj - wykrzyknęli hasło.
Portret natychmiast odsunął się. Co zobaczyli w środku było zupełnym dla nic zaskoczeniem.
- Lee ! Co ty robisz? Po co ci zdjęcie jakiejś paskudnej dziewczyny?
Jordan obraził się na te słowa. Nadął się i spojrzał w twarz dziewczyny ze zdjęcia. Ona odwzajemniła jego spojrzenie i pomachała mu radośnie. Po chwili powiedział:
- To jest Marrietta. Ona jest bardzo ładna, a wy jesteście okropni !
Fred popatrzył zdziwiony na brata. Pierwszy raz widział Lee Jordana w takim stanie.
- Ta cała Mrrkieta, czy Marsretta, to kto to jest? Bo chyba nie jest w Gryffindorze - stwierdził sucho George.
- To chyba Marrietta Edgecombe. No wiesz młodsza o rok. Z Ravenclawu. Tak Lee?
Jordan pokiwał twierdząco głową i prawie pocałował zdjęcie dziewczyny.
- Bleee...Jeszcze tu będą się ślinić.
- George a może tak poradzimy się Dumbledore. To mądry gość, no wiesz to nie jest normalne tak się szybko...yyy... zmienić. - szepnął do ucha bratu.
George pokiwał głową. To był dobry pomysł. On na pewno coś zaradzi. Trzeba pomóc koledze w potrzebie.
- Lee idziemy ! - krzyknął.
- Nigdzie nie idę ! Jeszcze Marrietta ode mnie ucieknie i co w tedy?
George energicznie uderzył ręką w czoło.
- To tylko zdjęcie ! Jak ucieknie to przyjdzie znowu. A jakby nie przyjdzie to będzie jeszcze lepiej. Co tu taka brzydula będzie w obrazie siedzieć.
Fred szturchnął brata łokciem. "Przecież to pogorszy całą sytuację ! " - pomyślał.
- Chodź Lee idziemy do Marrietty. - powiedział
Na te słowa uradowany chłopiec stanął szybko przy drzwiach.
- No to chodźcie szybko idziemy !
Fred popatrzył na Georga tryumfalnym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć - " Ha to dzięki mnie, on się ruszył ".
Mieli ogromne szczęście, bo gdy wyszli z dormitorium od razu spotkali profesor McGonagall.
- Na brodę Merlina co tu się wyrabia? - wykrzyknęła przerażona.
- Nasz kolega jest w lekkiej niedyspozycji. Gdyby pani profesor widziała pana profesora Dumbledora to mogłaby pani o tym nam powiedzieć? Bo my właśnie szukamy pana profesora, pani profesor. A może pani profesor już widziała pana profesora? Jeśli pani profesor widziała pana profesora, to czy pani profesor nie wie gdzie jest teraz pan profesor?
McGonagall popatrzyła na nich z niedowierzaniem. Albo zwariowała, albo nic z tego nie zrozumiała. Na szczęście nie musiała nic odpowiadać, bo za jej plecami usłyszeli znajomy głos:
- Czy ktoś mnie szuka? - zapytał Dumbledore schodząc po schodach.
- Cześć staruszku ! - wykrzyknął Fred, ale po chwili zatkał sobie usta rękami. Najwidoczniej zdał sobie sprawę z tego co powiedział.
- Jak ty się wyrażasz do pana dyrektora?! Gryffindor traci trzydzieści punktów ! - oburzyła się profesor McGonagall.
- Nigdy nie mów głośno to co myślisz. - szepnął mu do ucha George.
- Nic się nie stało pani profesor. Czuję się zaszczycony kiedy uczniowie traktują mnie jak swojego rodzonego dziadka. Na prawdę to bardzo miłe. Ale zdaje mi się, że szukaliście mnie nie tylko, żeby mnie przywitać, czyż nie ?
- Ależ oczywiście panie profesorze. Ja i George ratujemy życie naszemu przyjacielowi....
- Nie musicie mnie ratować ja chcę tylko do Marrietty !! Przecież mi obiecaliście !!
- Cicho bądź !! Bredzisz - ciągnął dalej Fred - No widzi pan profesor. Musimy z panem profesorem porozmawiać, ale wolelibyśmy na osobności.
Dumbledore popatrzył na McGonagall i powiedział:
- W takim razie zapraszam do mojego gabinetu.
Poszli szybkim ruchem. Po drodze spotkali Nevilla. Tym razem gdy ich zobaczył złapał się barierki, żeby nie upaść po raz kolejny. George tylko uśmiechnął się do niego. " Czas pomyśleć nad cukierkami, które powodują upadki " - powiedział sam do siebie. W końcu znaleźli się w gabinecie Dumbledora. Dyrektor zasiadł za biurkiem i pokazał gestem, aby usiedli na wyznaczonym miejscu.
- Mówicie, że was przyjaciel zachowuje się tak od dziś. Nigdy nie był w nikim zakochany i zazwyczaj jest zupełnie inny?
- No dokładnie tak proszę pana profesora.
- No to mamy przyczynę. Wasz kolega wypił amortencję - napój, który powoduję zauroczenie. Przyjdzie tu jutro. Poproszę profesora Snape, aby przygotował antidotum. I oczywiście porozmawiam sobie z tą panną Edgecombe. No a teraz zmykajcie.
Wieczorem Fred przygotował pergamin, pióro, atrament i coś ostrego, coś co trudno określić.
- Siadaj - powiedział do brata.- Co to jest? - zdziwił się George.
- Chcesz być taki głupi jak Lee teraz? Myślę, że nie i to pismo na wypadek tego. Przeczytaj, podpisz się i no musi być kropla twojej krwi.
George podniósł kartkę i zaczął czytać. A na kartce było napisane :
UMOWA POMIĘDZY FREDEM A GEORGIEM WEASLEYEM
Ja George Weasley uroczyście przysięgam, że dopóki żyje mój brat Fred Weasley nigdy się nie zakocham, nie zauroczę, nie będę działał pod wpływem amortencji, ani nie będę jej używał.
UROCZYŚCIE PRZYSIĘGA
..........................................................
- W miejsce kropek musisz się podpisać. Ja już to zrobiłem, no bo widzisz miałem taką sama umowę.
Mówiąc to pokazał mu swoja kartkę.
Nazajutrz rano chłopcy od razu pobiegli do Dumbledora. Uznali, że lepiej będzie jak zrobią to przed śniadaniem.
- O to wy chłopcy. - przywitał ich dyrektor. - Już wszystko jasne. Macie tą buteleczkę. Pij śmiało chłopcze.
Ledwo włożyli mu tą butelkę do ust, bo cały czas mówił, że musi napisać wiersz, a nie ma rymu do słowa miłości.
- Znormalniałeś? - zapytał w końcu George.
Najwidoczniej było już wszystko w porządku. Lee widząc, ze trzyma zdjęcie jakiejś dziewczyny od razu upuścił je z odrazą. Na ten widok Dumbledore uśmiechnął się bardzo rozbawiony.
- Jest jeszcze jedna sprawa chłopcy czy wy kiedyś się zakochaliście? - powiedział w końcu zmieszany.
- Nie proszę pana profesora i nigdy nie zamierzamy. Niektórzy podejrzewają, że my razem z Georgiem jesteśmy parą, ale to oczywiście bzdura. No jak to tak? Brat z bratem? A tak w ogóle dlaczego pan pyta?
- Bo rozmawiałem z Marrietą Edgecombe i ona wyznała mi, że nie zamierzała aby Jordan się w niej zakochał, ale któryś z was.
- Że co ? - zakrztusił się Fred
Portret natychmiast odsunął się. Co zobaczyli w środku było zupełnym dla nic zaskoczeniem.
- Lee ! Co ty robisz? Po co ci zdjęcie jakiejś paskudnej dziewczyny?
Jordan obraził się na te słowa. Nadął się i spojrzał w twarz dziewczyny ze zdjęcia. Ona odwzajemniła jego spojrzenie i pomachała mu radośnie. Po chwili powiedział:
- To jest Marrietta. Ona jest bardzo ładna, a wy jesteście okropni !
Fred popatrzył zdziwiony na brata. Pierwszy raz widział Lee Jordana w takim stanie.
- Ta cała Mrrkieta, czy Marsretta, to kto to jest? Bo chyba nie jest w Gryffindorze - stwierdził sucho George.
- To chyba Marrietta Edgecombe. No wiesz młodsza o rok. Z Ravenclawu. Tak Lee?
Jordan pokiwał twierdząco głową i prawie pocałował zdjęcie dziewczyny.
- Bleee...Jeszcze tu będą się ślinić.
- George a może tak poradzimy się Dumbledore. To mądry gość, no wiesz to nie jest normalne tak się szybko...yyy... zmienić. - szepnął do ucha bratu.
George pokiwał głową. To był dobry pomysł. On na pewno coś zaradzi. Trzeba pomóc koledze w potrzebie.
- Lee idziemy ! - krzyknął.
- Nigdzie nie idę ! Jeszcze Marrietta ode mnie ucieknie i co w tedy?
George energicznie uderzył ręką w czoło.
- To tylko zdjęcie ! Jak ucieknie to przyjdzie znowu. A jakby nie przyjdzie to będzie jeszcze lepiej. Co tu taka brzydula będzie w obrazie siedzieć.
Fred szturchnął brata łokciem. "Przecież to pogorszy całą sytuację ! " - pomyślał.
- Chodź Lee idziemy do Marrietty. - powiedział
Na te słowa uradowany chłopiec stanął szybko przy drzwiach.
- No to chodźcie szybko idziemy !
Fred popatrzył na Georga tryumfalnym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć - " Ha to dzięki mnie, on się ruszył ".
Mieli ogromne szczęście, bo gdy wyszli z dormitorium od razu spotkali profesor McGonagall.
- Na brodę Merlina co tu się wyrabia? - wykrzyknęła przerażona.
- Nasz kolega jest w lekkiej niedyspozycji. Gdyby pani profesor widziała pana profesora Dumbledora to mogłaby pani o tym nam powiedzieć? Bo my właśnie szukamy pana profesora, pani profesor. A może pani profesor już widziała pana profesora? Jeśli pani profesor widziała pana profesora, to czy pani profesor nie wie gdzie jest teraz pan profesor?
McGonagall popatrzyła na nich z niedowierzaniem. Albo zwariowała, albo nic z tego nie zrozumiała. Na szczęście nie musiała nic odpowiadać, bo za jej plecami usłyszeli znajomy głos:
- Czy ktoś mnie szuka? - zapytał Dumbledore schodząc po schodach.
- Cześć staruszku ! - wykrzyknął Fred, ale po chwili zatkał sobie usta rękami. Najwidoczniej zdał sobie sprawę z tego co powiedział.
- Jak ty się wyrażasz do pana dyrektora?! Gryffindor traci trzydzieści punktów ! - oburzyła się profesor McGonagall.
- Nigdy nie mów głośno to co myślisz. - szepnął mu do ucha George.
- Nic się nie stało pani profesor. Czuję się zaszczycony kiedy uczniowie traktują mnie jak swojego rodzonego dziadka. Na prawdę to bardzo miłe. Ale zdaje mi się, że szukaliście mnie nie tylko, żeby mnie przywitać, czyż nie ?
- Ależ oczywiście panie profesorze. Ja i George ratujemy życie naszemu przyjacielowi....
- Nie musicie mnie ratować ja chcę tylko do Marrietty !! Przecież mi obiecaliście !!
- Cicho bądź !! Bredzisz - ciągnął dalej Fred - No widzi pan profesor. Musimy z panem profesorem porozmawiać, ale wolelibyśmy na osobności.
Dumbledore popatrzył na McGonagall i powiedział:
- W takim razie zapraszam do mojego gabinetu.
Poszli szybkim ruchem. Po drodze spotkali Nevilla. Tym razem gdy ich zobaczył złapał się barierki, żeby nie upaść po raz kolejny. George tylko uśmiechnął się do niego. " Czas pomyśleć nad cukierkami, które powodują upadki " - powiedział sam do siebie. W końcu znaleźli się w gabinecie Dumbledora. Dyrektor zasiadł za biurkiem i pokazał gestem, aby usiedli na wyznaczonym miejscu.
- Mówicie, że was przyjaciel zachowuje się tak od dziś. Nigdy nie był w nikim zakochany i zazwyczaj jest zupełnie inny?
- No dokładnie tak proszę pana profesora.
- No to mamy przyczynę. Wasz kolega wypił amortencję - napój, który powoduję zauroczenie. Przyjdzie tu jutro. Poproszę profesora Snape, aby przygotował antidotum. I oczywiście porozmawiam sobie z tą panną Edgecombe. No a teraz zmykajcie.
Wieczorem Fred przygotował pergamin, pióro, atrament i coś ostrego, coś co trudno określić.
- Siadaj - powiedział do brata.- Co to jest? - zdziwił się George.
- Chcesz być taki głupi jak Lee teraz? Myślę, że nie i to pismo na wypadek tego. Przeczytaj, podpisz się i no musi być kropla twojej krwi.
George podniósł kartkę i zaczął czytać. A na kartce było napisane :
UMOWA POMIĘDZY FREDEM A GEORGIEM WEASLEYEM
Ja George Weasley uroczyście przysięgam, że dopóki żyje mój brat Fred Weasley nigdy się nie zakocham, nie zauroczę, nie będę działał pod wpływem amortencji, ani nie będę jej używał.
UROCZYŚCIE PRZYSIĘGA
..........................................................
- W miejsce kropek musisz się podpisać. Ja już to zrobiłem, no bo widzisz miałem taką sama umowę.
Mówiąc to pokazał mu swoja kartkę.
Nazajutrz rano chłopcy od razu pobiegli do Dumbledora. Uznali, że lepiej będzie jak zrobią to przed śniadaniem.
- O to wy chłopcy. - przywitał ich dyrektor. - Już wszystko jasne. Macie tą buteleczkę. Pij śmiało chłopcze.
Ledwo włożyli mu tą butelkę do ust, bo cały czas mówił, że musi napisać wiersz, a nie ma rymu do słowa miłości.
- Znormalniałeś? - zapytał w końcu George.
Najwidoczniej było już wszystko w porządku. Lee widząc, ze trzyma zdjęcie jakiejś dziewczyny od razu upuścił je z odrazą. Na ten widok Dumbledore uśmiechnął się bardzo rozbawiony.
- Jest jeszcze jedna sprawa chłopcy czy wy kiedyś się zakochaliście? - powiedział w końcu zmieszany.
- Nie proszę pana profesora i nigdy nie zamierzamy. Niektórzy podejrzewają, że my razem z Georgiem jesteśmy parą, ale to oczywiście bzdura. No jak to tak? Brat z bratem? A tak w ogóle dlaczego pan pyta?
- Bo rozmawiałem z Marrietą Edgecombe i ona wyznała mi, że nie zamierzała aby Jordan się w niej zakochał, ale któryś z was.
- Że co ? - zakrztusił się Fred