- Angelina, uważasz, że jestem przystojny? - zapytał George podczas śniadania smarując kanapkę dżemem.
Dziewczyna oblała się czerwonym rumieńcem. Od zawsze była zakochana w chłopcu, ale nie miała odwagi mu o tym powiedzieć. Totalnie ją zatkało i nie miała pojęcia co odpowiedzieć. Czarnoskóry chłopiec - Lee Jordan słysząc to pytanie zakrztusił się biszkoptem. W tym gronie przyjaciół nigdy nie padały takie pytania... Było wiadome, że Lee podkochuję się w Angelinie, ale żeby George? Fred nie wytrzymał wstał od stołu i głośno zasunął krzesło. Jako jedyny wiedział o co tak właściwie chodzi. Jego brat był ślepo zakochany w pięknej, a zarazem podłej Ślizgonce znanej z tego, że wykorzystuje każdego naiwniaka i wkręca w jakieś czarno-magiczne przekręty! Myśli, że ma u niej szanse? Pff... żałosne.
Wyszedł z wielkiej sali nie oglądając się za siebie. Był bardzo zły... Miał już dość brata palanta, który robi wszystko, żeby spodobać się jakiejś krowie! Pokój wspólny był zupełnie pusty, a ogień w kominku powoli przestawał płonąć. Usiadł na fotelu tuz obok tablicy ogłoszeń i wyciągnął z torby Dziennik Toma Riddle'a. Ostatnio ciągle nosił go przy sobie. Wiedział, że jest być może niebezpieczny, ale gdy czuł złość mógł mu zawsze się zwierzyć.
Tu znowu ja, Fred Weasley. Mój brat jest nie do wytrzymania... Nigdy nie zrozumiem ludzi zakochanych... Czy istnieje takie coś jak miłość? Bo dla mnie to zwykłe oszustwo i krętactwo. A ta nawiedzona Vanessa i tak jest zwykłą oszustką!
Krzywe pismo chłopca błyskawicznie pojawiło się na stronach dziennika. Widać było, że był okropnie zły, bo prawie złamał pióro i na skutek tego powstał duży kleks.
Miłość nie istnieje. Wierzą w nią tylko ludzie słabi, którzy nie potrafią się pogodzić z tym, że nie potrafią zrobić nic zupełnie sami. Oszukują się... Wmawiają sobie, że się kochają... Ale to nie ma sensu.
Zgrabne pismo pojawiło się po kilku sekundach. Ostatnio Fred polubił je tak mocno, że czuł do niego jakąś przyjacielską więź.
Przysięgał mi, że nigdy się nie zakocha. Póki ja żyję, nie zazna miłości!
On cię oszukał. Nie jest godnym nazywać się twoim bratem. A jego miłość... Nienawidzę jej !
Po przeczytaniu ostatnich słów Fred z hukiem zamknął dziennik. Nienawidzi jej? Skąd ją zna? Wpatrzył się w złote litery układające napis : " Dziennik Toma Riddle'a ".
Słońce mocno grzało. Pot spływał po jego skroni... Nazwisko właściciela zabłysło oślepiając go... No jasne! Dlaczego wcześniej na to nie wpadł? Wybiegł z pokoju wspólnego jak poparzony omijając i potrącając niektórych uczniów.
- Fred? Co się stało? - zmarszczył czoło Lee.
Nie zważając na nic chłopiec biegł w stronę lochów. Zbiegł szybko po schodach omijając dwa stopnie. Zadyszany wpadł do klasy. Przy biurku stał profesor Snape z miną wrogą, a zarazem wystraszoną. Fred mało nie wybuchnął śmiechem przypominając sobie incydent z łajnobombą, który miał miejsce w tamtym roku.
- Dzień dobry prze pana. Ja chciałem na chwilę poprosić Vanesse, bo pani... yyy... profesor McGonagall ją wzywa...
- Profesor McGonagall? Ale czy to coś ważnego? Bo jak widzisz prowadzę lekcję, której ty i tak z pewnością nie zrozumiesz - spojrzał na niego z ukosa.
- Pewnie tak... Tak samo jak nie zrozumiem pana fryzury, profesorze.
Uczniowie wybuchnęli śmiechem. Snape przeszył chłopca wzrokiem, a następnie wzgardził Ślizgonów i Gryffonów nędznym spojrzeniem.
- Gryffindor traci pięć punktów, panie Weasley. Vanessa możesz wyjść, ale masz wrócić, za dziesięć minut.
Dziewczyna wstała, uśmiechnęła się do profesora i ruszyła razem z Fredem po schodach. "Dziwna jest... po co poprawiać co dwie sekundy włosy?" - rozmyślał chłopiec.
- Gdzie jest pani profesor? - zapytała rozglądając się dookoła.
I w tym momencie Fred miał ochotę uderzyć ją w twarz. Na szczęście w ostatniej chwili uświadomił sobie, że ma swoje zasady i dziewczyn nie bije, nawet jak są Ślizgonkami.
- Znasz Toma Riddle'a? - zapytał spoglądając na nią z nienawiścią.
Milczała... Na jej twarzy pojawiały się srebrzyste łzy. Widać było, że targały nią emocje... Pewnie to był dla niej ktoś bliski... Po chwili kiwnęła przecząco głową.
- Nie kłam! Jak wytłumaczysz fakt, że macie te same nazwiska? - wciąż nic nie mówiła... - A może to ci coś przypomni? - zapytał wyciągając Dziennik Toma Riddle'a.
- Skąd go masz ?
- Powiem ci jak odpowiesz na moje pytanie. Kim dla ciebie jest Tom Riddle?
Mocno westchnęła, otarła łzy i wyszeptała :
- Matka Toma była zakochana w mugolu, jednak jej ojciec i brat sprzeciwiali się temu związku. Byli potomkami Salazara Slytherina i uważali, że to mogłoby zhańbić ich krew. Gdy Meropa dowiedziała się, że młody Riddle jej nie kocha wpadła w rozpacz. Zakochana do szaleństwa postanowiła użyć eliksiru miłosnego. Wzięli razem ślub i w końcu zaszła w ciąże. Naiwna kobieta pomyślała, że jeśli będą mieć razem dziecko to pewnie ją pokocha... Przestała mu podawać amortencje, a on gdy się ocknął odszedł... Po prostu ją zostawił. Opuszczona matka tułała się, nie mogąc odnaleźć się po utracie męża. Była tak mocno zrozpaczona, że straciła swoją magiczną moc. Zdesperowana sprzedała jedyną pamiątkę, po swoim przodku - Slytherinie za marne grosze. Zapewne nie miała pojęcia, że ten medalion był bezcenny. Gdy zbliżała się data porodu znalazła jakiś sierociniec w Londynie i tam urodziła małego Toma. Nie wiele osób wie, pewnie praktycznie nikt, że Tom miał jeszcze brata bliźniaka, którego nazwała Richard. On był nie znany zapewne dla tego, że szybko został zaadoptowany. Riddle znienawidził swojego brata. Zazdrościł mu rodziny i szczęścia. Kiedyś próbował go zabić...
- Czyli kim dla ciebie jest ten cały Tom Riddle ? - przerwał opowieść Fred.
- Richard to mój ojciec...
Zapadło milczenie. Chłopak nie miał odwagi nic powiedzieć. Przez cały ten czas rozmawiał z jakimś psychopatą, który chciał zabić własnego brata?
- Nie podaruje mu tego! Zemszczę się! Muszę tylko nabrać trochę więcej mocy, muszę go zabić! On zabije mojego ojca! Ja zabije wszystkich jego zwolenników!
Jej oczy dziwnie poczerwieniały, można było w nich dostrzec błysk szaleństwa. Nie była już taką ładną, dobrze wychowaną dziewczynką , zamieniała się w potwora!
- Skąd masz ten dziennik ?! - wrzeszczała łapiąc Freda za gardło.
- Zostaw go!
Vanessa odwróciła głowę szukając osoby, która się jej sprzeciwiła. Jakieś trzy metry od niej stał przestraszony George Weasley ściskający z przerażeniem różdżkę. Jego nogi trzęsły się, a oczy powiększyły ze zdziwienia. Dziewczyna brutalnie popchnęła duszonego przez siebie chłopca i wolnym krokiem podchodziła do jego brata. George wyciągnął drżącą rękę i skierował różdżkę w stronę dziewczyny. Ona głupkowato się uśmiechnęła.
- Crucio! - krzyknęła.
A chłopiec upadł na ziemie zwijając się z bólu. Dziewczynie najwidoczniej to się podobało. Nie przestawała, była na tym skupiona i nie odrywała oczu od wijącego się chłopca. Ból był niewyobrażalnie wielki. Trudno opisać go słowami.
- Drętwota!
Dziewczyna znieruchomiała. George cały obolały po okropnym cierpieniu ledwo utrzymywał się na własnych nogach.
- Dzięki - wyjąkał wymuszając uśmiech.
- No nie ma sprawy przyzwyczaiłem się wyciągać cię z tarapatów.
George podszedł bliżej brata i z trudem podał trzęsącą się dłoń.
- To jak zgoda? To była totalna pomyłka... Miałeś rację Ślizgoni to banda bezmózgich kretynów.
- Ja tak powiedziałem? Ale ja jestem mądry. Przy okazji to wiesz, że obraziłeś się na mnie na dziesięć godzin i dwie minuty. Odpiczając siedem godzin na sen to na trzy godziny. No dobra uciekajmy, bo jak nas Snape przyłapie to nie obejdzie się bez szlabanu. A ja nie mam ochoty niszczyć szampony do włosów tylko po to, żeby nigdy do niego nie dotarły.
Bracia pomknęli razem korytarzem śmiejąc się do siebie tak jakby przed momentem nic się nie stało.
*******************************************
Czytasz = komentujesz
Dzięki za uwagę. Ten rozdział ni należy do najlepszych, ale nie miałam zbyt dobrych pomysłów. Jak wiecie bywają lepsze i gorsze wpisy. Brak czasu mnie totalnie ogranicza. Dlatego zawieszam tymczasowo bloga. Może wpadnie mi jakiś pomysł do głowy i coś jeszcze napiszę, ale chyba w to wątpię.
Pozdrawiam
Draco Malfoy
piątek, 24 października 2014
środa, 8 października 2014
~Rozdział dziewiętnasty~ ŚLIZGONKA
Szybko minęły dni od incydentu podczas, którego chłopcy uciekli od rodziny Willamsów. Pani Weasley trochę pożyczała, ale przeszło jej po kilku godzinach.
W końcu nadszedł oczekiwany dzień szczególnie przez Ginny. Stanęli na dworcu King Cross. Pociąg już stał na miejscu, a czarodzieje pośpiesznie do niego wsiadali.
- No jak się czujesz przed pierwszym razem? - zapytał pan Artur spoglądając na córkę.
Dziewczynka nic nie powiedziała... Jej policzki płonęły rumieńcem. To dziwne uczucie kiedy pierwszy raz wsiądzie się do pociągu i nie będzie się widziało rodziców przez cały rok.
- My się nią zaopiekujemy - uśmiechnął się George.
- Byłabym dużo bardziej spokojna gdybyście trzymali się od niej z daleka. Nie chcę, żeby zeszła na złą drogę - oburzyła się pani Weasley.
- Nie ma to jak szczerość matki...
- Fred nie obrażaj się. Wsiadaj do pociągu i pilnujcie Rona i Ginny.
- Pfff... co za matka, która nie odróżnia własnych dzieci. Miałem racje jesteśmy z sierocińca.
Weszli szybko do pociągu nie słuchając już tłumaczeń matki. Chłopcy już od dawna nie widzieli swoich przyjaciół. Jednak nie tylko oni urośli. 178 jak na ich wiek to bardzo dużo, ale w końcu Lee też nie jest niski.
- Hej, to prawda, że byliście u mugolów? - zapytał podekscytowany Jordan.
- No tak... narzygaliśmy im na talerze i zwialiśmy niczym Snape przed szamponem.
- Ale czat....
Chłopcy usiedli w zapełnionym przedziale tuż przy oknie. Pociąg ruszył, a widok zza okna szybko się rozmazywał. Dzieciaki kupowały słodycze, a Fred i George snuli opowieści o życiu mugoli. Podekscytowani pierwszoroczni co jakiś czas pojawiali się w przedziale. W końcu odsunęły się drzwi, a nich nie stanął żaden zagubiony dzieciak, ale zapłakana dziewczyna o lśniący brązowych oczach. Miała długie, gęste czekoladowe włosy i cerę księżniczki. W przedziale zapanowała na chwilę cisza. Uśmiechnęła się przez łzy i bez słowa wciągnęła walizki. George wychylił się za brata. Spojrzał na dziewczynę z dziwnym zainteresowaniem. Ona naprawdę była ładna...
- Kto to? Pierwszy raz ją widzę... - wyszeptał do Freda.
- Nic dziwnego, że jej nie widziałeś. Przecież nie gapimy się na Ślizgonów. Głupia krowa, myśli, że jak... co ci jest?
George poczerwieniał. Po raz pierwszy w życiu czuł złość na brata, chciał go nawet uderzyć... Ale dlaczego? Nic nie powiedział, tylko odwrócił się i patrzył w palce. Jednak ukradkiem co jakiś czas spoglądał na brunetkę. " Ona jest Ślizgonką? To nie możliwe. Przecież na taką nie wygląda.." - rozmyślał. Sam nie wiedział dlaczego tak się tym przejmował. Nie raz już widział Ślizgonów, ale jakoś się nimi nie przejmował. Dlaczego teraz miało być inaczej? No cóż... nie każdy może być Gryfonem.
- George nie wysiadasz? - zmarszczył czoło Fred.
Chłopiec wzdrygnął się, tak jakby wybudził się z transu, podniósł walizki i wyszedł razem z bratem.
- Pirszoroczni do mnie ! - usłyszeli znany głos.
Ach... cztery lata temu oni też byli takimi malcami, którzy z radością i podekscytowaniem biegli w stronę ogromnego, owłosionego pół-olbrzyma - Hagrida. Radosna Ginny wybiegła z pociągu, razem z małym blondynkiem, który fotografował dosłownie wszystko co spotkał na swojej drodze. Widząc Hagrida otworzył szeroko usta z zachwytu. To był dopiero obiekt do fotografowania...
- Ginny! Coś ci wypadło - krzyczał Fred podnosząc książkę - A z resztą zachowam sobie dla siebie.
Schował ją głęboko pod kurtką. Był to Dziennik Toma Riddle'a. Na wakacjach nie odkrył jego tajemnicy, a więc teraz jest na to czas.
Rozejrzał się do około, aby pokazać znalezisko bratu, ale jego nie było... Machnął ramionami i trochę posmutniał, ale samotnie ruszył dalej.
- Hej ! Coś się stało? - zapytał George podchodząc do zapłakanej dziewczyny.
Ślizgonka otarła łzy dłonią i spojrzała na chłopca. Jej oczy były cudowne. Błyszczące jak gwieździste niebo. Pokiwała głową na znak, że wszystko jest w porządku.
- Jestem Weasley, George Weasley.
- Miło mi cię poznać. Mam na imię ....
Nie zdążyła powiedzieć, bo za jej plecami ktoś krzyczał coś niezrozumiałego. Odwróciła się. Stał tam wysoki, przystojny brunet o jasnej karnacji i ostrych rysach twarzy.
- Przepraszam to mój chłopak. Muszę lecieć, no to pa. Zobaczymy się następnym razem.
- pa - wyszeptał smutny George.
- Gdzie ty się podziałeś? Ja cię szukam jak ostatni bałwan, a ty się szlajasz nie wiadomo gdzie!
- Panie Weasley ! - skarciła go profesor McGonagall przechodząc tuż obok stołu Gryffindoru.
- No przepraszam, ale bez przesadny ten dupek zostawił mnie samego! Cholera myślałem, że mnie szlag trafi jakieś bachory napluły mi na buty!
- Ostrzegałam panie Weasley. Gryffindor traci dziesięć i to w dzień uroczystości!
Fred zamilkł. Oparł się na łokciach i gapił bezmyślnie w talerz. Zaczęła się uroczystość przydziału.
- Luna Lovegood! - wykrzyknęła McGonagall.
Mała blondynka, o niebieskich, marzycielskich oczach podbiegła do tiary przydziału. Właśnie stąd było widać jej śmieszne kolczyki, przypominające rzodkiewkę.
- Ravenclaw! - krzyknęła Tiara Przydziału.
Dziewczynka pomknęła do stołu Krukonów, którzy przywitali ją tylko szyderczym spojrzeniem.
- Ginny Weasley!
Cała rodzina siedząca przy stołu Gryffindor na chwilę wstrzymała oddech. Czy ona tez będzie w tym samym domu? Czy nie będzie jakiś wyjątkiem?
- Gryffindor!
Po wielkiej sali przebiegły stłumione oddechy ulgi, które zapewne wydali Weasley'owie. Dziewczynka z radością pobiegła ku stołu Gryfonów, gdzie wszyscy bracia przybili jej piątki.
- Gdzie byłeś ? - zapytał Fred wchodząc do pokoju wspólnego.
- Co cie to obchodzi - parsknął George.
Zmartwiony Fred usiadł na łóżku tuż przy swoim bracie. Czuł się podle. Nigdy przed sobą nie mieli tajemnic. A teraz? Czyżby wszystko się zepsuło?
- Nie zauważyłeś, że coś się miedzy nami zepsuło? Jeszcze wczoraj był niezły ubaw. Kilka łajnobomb, no wiesz takie tam psikusy. A dziś... W ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Teraz szczerze, George : Coś się stało?
Chłopiec spojrzał bratu prosto w oczy. Były szkliste... Fred bardzo się tym przejmuje, nie wyobraża sobie życia bez George'a i ich kawałów. Siedzieli tak w milczeniu. Czekając, aż któryś z nich je przerwie, ale żaden z nich nie miał odwagi. W końcu George wstał i wyszedł bez słowa.
Fred wyciągnął z kurtki dziennik i patrzył się w staranne pismo Toma Riddle'a. Przeglądnął wszystkie kartki, jak zawsze były puste.
Hejka Tomek! Ach... debil mnie wkurza. Ty też masz brata?
Wyskrobał na kartce, robiąc kilka kleksów. Z niecierpliwością czekał na odpowiedź, ale ona długo nie nadchodziła. Zrezygnowany miał już zamykać dziennik, lecz na stronie pojawiły się słowa:
Nienawidzę mojego brata.
**********************
W końcu dodałam! Przepraszam, że ostatnio mało piszę. Jeden rozdział na miesiąc - niezbyt ambitny wynik. Jest krótki, ale to przez brak czasu. Szkoła, zadania, sprawdziany... zaczynam nie ogarniać i do tego wszystkiego jeszcze kilka stronek i dwa blogi. Nie na moje siły. Ale co ja będę narzekać. Co do treści to ostatnio dostałam olśnienia i mam pomysł na kilka następnych rozdziałów. Wiem, wiem... obiecałam sobie, że nie będzie tu wątku miłosnego, ale przysięgam, że nie zamienię tego blogu w romansidło ;)
Pozdrawiam :)
Draco Malfoy
Czytasz = komentujesz
W końcu nadszedł oczekiwany dzień szczególnie przez Ginny. Stanęli na dworcu King Cross. Pociąg już stał na miejscu, a czarodzieje pośpiesznie do niego wsiadali.
- No jak się czujesz przed pierwszym razem? - zapytał pan Artur spoglądając na córkę.
Dziewczynka nic nie powiedziała... Jej policzki płonęły rumieńcem. To dziwne uczucie kiedy pierwszy raz wsiądzie się do pociągu i nie będzie się widziało rodziców przez cały rok.
- My się nią zaopiekujemy - uśmiechnął się George.
- Byłabym dużo bardziej spokojna gdybyście trzymali się od niej z daleka. Nie chcę, żeby zeszła na złą drogę - oburzyła się pani Weasley.
- Nie ma to jak szczerość matki...
- Fred nie obrażaj się. Wsiadaj do pociągu i pilnujcie Rona i Ginny.
- Pfff... co za matka, która nie odróżnia własnych dzieci. Miałem racje jesteśmy z sierocińca.
Weszli szybko do pociągu nie słuchając już tłumaczeń matki. Chłopcy już od dawna nie widzieli swoich przyjaciół. Jednak nie tylko oni urośli. 178 jak na ich wiek to bardzo dużo, ale w końcu Lee też nie jest niski.
- Hej, to prawda, że byliście u mugolów? - zapytał podekscytowany Jordan.
- No tak... narzygaliśmy im na talerze i zwialiśmy niczym Snape przed szamponem.
- Ale czat....
Chłopcy usiedli w zapełnionym przedziale tuż przy oknie. Pociąg ruszył, a widok zza okna szybko się rozmazywał. Dzieciaki kupowały słodycze, a Fred i George snuli opowieści o życiu mugoli. Podekscytowani pierwszoroczni co jakiś czas pojawiali się w przedziale. W końcu odsunęły się drzwi, a nich nie stanął żaden zagubiony dzieciak, ale zapłakana dziewczyna o lśniący brązowych oczach. Miała długie, gęste czekoladowe włosy i cerę księżniczki. W przedziale zapanowała na chwilę cisza. Uśmiechnęła się przez łzy i bez słowa wciągnęła walizki. George wychylił się za brata. Spojrzał na dziewczynę z dziwnym zainteresowaniem. Ona naprawdę była ładna...
- Kto to? Pierwszy raz ją widzę... - wyszeptał do Freda.
- Nic dziwnego, że jej nie widziałeś. Przecież nie gapimy się na Ślizgonów. Głupia krowa, myśli, że jak... co ci jest?
George poczerwieniał. Po raz pierwszy w życiu czuł złość na brata, chciał go nawet uderzyć... Ale dlaczego? Nic nie powiedział, tylko odwrócił się i patrzył w palce. Jednak ukradkiem co jakiś czas spoglądał na brunetkę. " Ona jest Ślizgonką? To nie możliwe. Przecież na taką nie wygląda.." - rozmyślał. Sam nie wiedział dlaczego tak się tym przejmował. Nie raz już widział Ślizgonów, ale jakoś się nimi nie przejmował. Dlaczego teraz miało być inaczej? No cóż... nie każdy może być Gryfonem.
- George nie wysiadasz? - zmarszczył czoło Fred.
Chłopiec wzdrygnął się, tak jakby wybudził się z transu, podniósł walizki i wyszedł razem z bratem.
- Pirszoroczni do mnie ! - usłyszeli znany głos.
Ach... cztery lata temu oni też byli takimi malcami, którzy z radością i podekscytowaniem biegli w stronę ogromnego, owłosionego pół-olbrzyma - Hagrida. Radosna Ginny wybiegła z pociągu, razem z małym blondynkiem, który fotografował dosłownie wszystko co spotkał na swojej drodze. Widząc Hagrida otworzył szeroko usta z zachwytu. To był dopiero obiekt do fotografowania...
- Ginny! Coś ci wypadło - krzyczał Fred podnosząc książkę - A z resztą zachowam sobie dla siebie.
Schował ją głęboko pod kurtką. Był to Dziennik Toma Riddle'a. Na wakacjach nie odkrył jego tajemnicy, a więc teraz jest na to czas.
Rozejrzał się do około, aby pokazać znalezisko bratu, ale jego nie było... Machnął ramionami i trochę posmutniał, ale samotnie ruszył dalej.
- Hej ! Coś się stało? - zapytał George podchodząc do zapłakanej dziewczyny.
Ślizgonka otarła łzy dłonią i spojrzała na chłopca. Jej oczy były cudowne. Błyszczące jak gwieździste niebo. Pokiwała głową na znak, że wszystko jest w porządku.
- Jestem Weasley, George Weasley.
- Miło mi cię poznać. Mam na imię ....
Nie zdążyła powiedzieć, bo za jej plecami ktoś krzyczał coś niezrozumiałego. Odwróciła się. Stał tam wysoki, przystojny brunet o jasnej karnacji i ostrych rysach twarzy.
- Przepraszam to mój chłopak. Muszę lecieć, no to pa. Zobaczymy się następnym razem.
- pa - wyszeptał smutny George.
- Gdzie ty się podziałeś? Ja cię szukam jak ostatni bałwan, a ty się szlajasz nie wiadomo gdzie!
- Panie Weasley ! - skarciła go profesor McGonagall przechodząc tuż obok stołu Gryffindoru.
- No przepraszam, ale bez przesadny ten dupek zostawił mnie samego! Cholera myślałem, że mnie szlag trafi jakieś bachory napluły mi na buty!
- Ostrzegałam panie Weasley. Gryffindor traci dziesięć i to w dzień uroczystości!
Fred zamilkł. Oparł się na łokciach i gapił bezmyślnie w talerz. Zaczęła się uroczystość przydziału.
- Luna Lovegood! - wykrzyknęła McGonagall.
Mała blondynka, o niebieskich, marzycielskich oczach podbiegła do tiary przydziału. Właśnie stąd było widać jej śmieszne kolczyki, przypominające rzodkiewkę.
- Ravenclaw! - krzyknęła Tiara Przydziału.
Dziewczynka pomknęła do stołu Krukonów, którzy przywitali ją tylko szyderczym spojrzeniem.
- Ginny Weasley!
Cała rodzina siedząca przy stołu Gryffindor na chwilę wstrzymała oddech. Czy ona tez będzie w tym samym domu? Czy nie będzie jakiś wyjątkiem?
- Gryffindor!
Po wielkiej sali przebiegły stłumione oddechy ulgi, które zapewne wydali Weasley'owie. Dziewczynka z radością pobiegła ku stołu Gryfonów, gdzie wszyscy bracia przybili jej piątki.
- Gdzie byłeś ? - zapytał Fred wchodząc do pokoju wspólnego.
- Co cie to obchodzi - parsknął George.
Zmartwiony Fred usiadł na łóżku tuż przy swoim bracie. Czuł się podle. Nigdy przed sobą nie mieli tajemnic. A teraz? Czyżby wszystko się zepsuło?
- Nie zauważyłeś, że coś się miedzy nami zepsuło? Jeszcze wczoraj był niezły ubaw. Kilka łajnobomb, no wiesz takie tam psikusy. A dziś... W ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Teraz szczerze, George : Coś się stało?
Chłopiec spojrzał bratu prosto w oczy. Były szkliste... Fred bardzo się tym przejmuje, nie wyobraża sobie życia bez George'a i ich kawałów. Siedzieli tak w milczeniu. Czekając, aż któryś z nich je przerwie, ale żaden z nich nie miał odwagi. W końcu George wstał i wyszedł bez słowa.
Fred wyciągnął z kurtki dziennik i patrzył się w staranne pismo Toma Riddle'a. Przeglądnął wszystkie kartki, jak zawsze były puste.
Hejka Tomek! Ach... debil mnie wkurza. Ty też masz brata?
Wyskrobał na kartce, robiąc kilka kleksów. Z niecierpliwością czekał na odpowiedź, ale ona długo nie nadchodziła. Zrezygnowany miał już zamykać dziennik, lecz na stronie pojawiły się słowa:
Nienawidzę mojego brata.
**********************
W końcu dodałam! Przepraszam, że ostatnio mało piszę. Jeden rozdział na miesiąc - niezbyt ambitny wynik. Jest krótki, ale to przez brak czasu. Szkoła, zadania, sprawdziany... zaczynam nie ogarniać i do tego wszystkiego jeszcze kilka stronek i dwa blogi. Nie na moje siły. Ale co ja będę narzekać. Co do treści to ostatnio dostałam olśnienia i mam pomysł na kilka następnych rozdziałów. Wiem, wiem... obiecałam sobie, że nie będzie tu wątku miłosnego, ale przysięgam, że nie zamienię tego blogu w romansidło ;)
Pozdrawiam :)
Draco Malfoy
Czytasz = komentujesz
Subskrybuj:
Posty (Atom)