Fakt, że bliźniacy są czarodziejami wstrząsnął panią Williams. Często wyobrażała sobie czarne scenariusze, w których jej dzieci zamieniają się w obślizgłe ropuchy. Przed zaśnięciem kiedy jej mąż wracał po całym dniu w pracy zamęczała go swoimi hipotezami. Nie da się ukryć, że pan Tim miał po dziurki w nosie niedorzecznych historii z udziałem jego oraz małżonki.
Pewnego dnia pani Williams błagała swojego męża, żeby zabrał gdzieś dzieciaki na cały dzień, bo umówiła się z przyjaciółką na szarlotkę.
- Czy tak trudno zabrać chłopców na mecz bejsbola, albo golfa? - pytała już zmęczona wszystkim Holly.
- Na golfa umówiłem się z Jackiem na czwartek... Ale mecz... No nie wiem czy chłopcy o takich zdolnościach...
- Zdolnościach?! Ty to nazywasz zdolnościami?! - z szoku pani Williams aż wylała lakier do paznokci - Ach tak! Może jeszcze chcesz, żeby nasze dzieciaki od nich uczyły się tych ich " zdolności " ? Po tobie, Tim tego bym się nie spodziewała !!!
Pan Williams nie odważył wyrazić żadnego sprzeciwu. W głębi duszy zaskoczony był faktem, że istnieją osoby, które dysponują magia, ale jak tu narazić się małżonce? Przez ostatnie kilka dni polubił chłopców, w końcu sprzedali mu spory zapas fajerwerk i teraz wygraną miał już w kieszeni. Zrezygnowany odszedł z pola walki.
- Chłopcy idziemy dziś na mecz bejsbola - powiedział pan Williams wchodząc do salonu, w którym Toby i Luis podziwiali jak bliźniacy wymiotują na skutek cukierków.
- Hura!!! - uśmiechnęli się, lecz nie odrywając oczu.
- Coś się stało? Zatruliście się? - zapytał pan Tim kucając.
- Wszyst - ttko www pożzżąddku - wyjąkał George przez wymiociny - Móóó-gg-łbbby pan pppoodać te-eeen cuukkiierrek - i wskazał na zielone pudelku, w którym znajdowały się żółte słodycze.
Mężczyzna spojrzał na niego dziwnie. Kto normalny podczas wymiotowania je cukierki? Jedak podał je bez wahania. Chłopcy wepchnęli je sobie do ust. Wymiociny ustały... Po chwil otarli chusteczką twarze i stanęli przed nim całkiem zdrowi, tak jakby wydarzenie, które działo się zaledwie dziesięć sekund temu nigdy się nie zdarzyło.
- Co to jest bejsbol? - zapytał zdziwiony George - To jakaś wredna choroba?
- Nie to chyba nie może być choroba, no wiesz ten facet powiedział MECZ BEJSBOLA - wtrącił Fred.
- Tak masz rację... To taka dyscyplina sportowa...
- Zawsze wiedziałem, że jestem mądrzejszy - uśmiechnął się Fred.
- A wy w niego nie gracie? Macie jakieś sporty w waszym świecie?
- No jasne! My gramy w quidditcha. Nawet jesteśmy w szkolnej drużynie - George uderzył łokciem brata - Jesteśmy pałkarzami.
Przez następne dziesięć minut chłopcy tłumaczyli reguły gry. Pan Tim wydawał się oczarowany i zaciekawiony. Bliźniakom przypomniał się ojciec, który zachowywał się tak samo kiedy dowiadywał się nowości o nieznanym mu bez magicznym świecie. Gdyby oni się spotkali... Zapewne ich rozmowa trwałaby godzinami, może nawet dniami... I pomyśleć, że oni się przyjaźnią, a tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą.
- Teresa będzie tu lada chwila! No już uciekajcie! - wrzasnęła pani Williams wchodząc do salonu.
Na szczęście nie zauważyła miski z wymionami, bo cały podstęp chłopców byłby nie wypałem. George pod pretekstem potrzeby fizjologicznej wymknął się z pokoju, ale zamiast wejść do łazienki skręcił lewo w stronę kuchni zostawiając w lodówce misę. " Będą pyszne kanapki z rzygami " - pomyślał.
- Wie pan co jest pan całkiem fajny, ale pana żona... bez urazy wredna jędza - powiedział Fred, kiedy kobieta zatrzasnęła zza nimi drzwi.
Mężczyzna roześmiał się i powiedział :
- Wiesz co... Chyba masz rację.
Po drodze Fred i George "poczęstowali" kremówką Toby'ego. Po upływie kilku sekund siedmioletni chłopak leciał już nad drzewami nie jako człowiek, lecz jako kanarek. A pan Willams za wszelką cenę próbował go złapać. Natomiast młodszy brat "Kanarka" dziękował chłopcom i powtarzał, że dzięki nim każdy dzień w którym Toby przez nich cierpi jest dla niego najszczęśliwszym dniem w życiu.
Nie upłynęło dużo czasu od momentu kiedy chłopiec stracił pióra, kiedy młodszy brat nagle zniknął...
- Kurczę, gdzie podział się Luis?! - przeraził się pan Tim.
Rozpoczęły się poszukiwania. Chłopiec był szukany w każdym krzaczku, na każdej ławce, w każdej kafejce, w każdym przydrożnym WC, w każdym sklepie z zabawkami, w każdym parku... Jednym słowem pan Tim wydzierał sobie włosy z głowy, żeby odnaleźć synka...
Tymczasem Fred i George siedzieli sobie spokojnie pod parasolem w pubie jedząc lody czekoladowe niczym się nie przejmując. Uśmiechali się do siebie i spokojnie gapili się na przerażonego pana Williamsa. Obok nich pojawiła się roześmiana głowa Luis'a. A po chwili wynurzył się cały chłopiec. W ręku trzymał kapelusz, który nałożyli mu na głowę bliźniacy. Ach te ich wynalazki... Zanim pan Tim odnalazł syna minęła dobra godzina. Nie mieli szans, żeby zdążyć na mecz. No i dobrze... I tak bracia Weasley uważali ten sport za nudy, żałosny i bezsensowny...
- Tato, chodźmy do wesołego miasteczka - Toby ciągnął ojca za koszulę.
- No dobrze, ale tylko na chwilę, zmarnowaliśmy już dużo czasu...
Wesołe miasteczko wcale nie wydawało się jakimś szczęśliwym miejscem, wręcz przeciwnie było okropne... Ogólnie było zaniedbane, a poza tym nie za wiele osób chciało tam wchodzić. Nic dziwnego, wyglądało jak nawiedzone... Przydałby się tu dorosły czarodziej, żeby naprawić to miejsce...
- Pięć biletów proszę - powiedział pan Tim.
Toby i Luis od razu pomknęli na koło młyńskie, które wyglądało jak brudne i obdarte kółko do zabawy dla chomika. Fred i George wolnym krokiem zmierzali ku nim zastanawiając się jak tu "umilić" pobyt rodzinie.
Chłopcy zapieli pasy i z radością oczekiwali kiedy ta stara, zardzewiała maszyna w końcu zechce się ruszyć.
- Fred? George? Jak tu się znaleźliście? - zdziwił się Luis, gdyż dopiero co widział jak bracia stoją bezsensu wpatrując się w tunel strachu.
- Czy ty nigdy Fred nie zastanawiałeś się dlaczego nikt nigdy nie wypowiedział pierwsze mojego imienia? Czy każdy musi mówić " Fred i George " moim marzeniem jest to żeby ktokolwiek, choćby to był charłak, mugol, skrzat, centaur, nawet ta wstrętna baba z ministerstwa powiedział " George i Fred ".
- Wiesz co, dużo lepiej brzmi " Fred i George ", wiec niech tak zostanie - uśmiechnął się jego brat bliźniak.
Machina ruszyła... Nie było to zabawne, ani przyjemne. Uczucie było takie jakby się schodziło z dziesiątego piętra w dół, a potem w górę. Zażenowania bliźniaków nie dało się ukryć. Znudzony George wstał z siedzenia i krzyczał :
- Jeśli to uważacie za ekstremalne, to chyba nie znacie uczucia kiedy Hagrid was nosi na ramionach!
Fred zresztą też nie czuł się komfortowo. Ławeczka, do której był przypięty pasem była stara, a korniki w niej uwiły sobie przytulne gniazdko. Deski pod nim trzeszczały, a jedna z nich była naderwana, więc próbował się utrzymać łapiąc George'a za ramię.
A dzieciakom Williamsów bardzo się to podobało... Z resztą mugolom zawsze wszystko się podoba.
- Czujesz się niedobrze? - zapytał Fred Luis'a prawie spadając z ławeczki.
Chłopiec pokiwał głową. " Ci mugole... Im zawsze jest niedobrze. Jak można czuć się źle jak jest się na takim czymś.... No dobra tu jest twardo, ale bez przesady! Mięczaki! " - pomyślał Fred.
- Masz to takie lekarstwo na zawroty głowy - powiedział podając mu "tabletkę".
Chłopiec bez wahania połknął rzekome lekarstwo więżąc bezgranicznie Fredowi. Po chwili jednak uświadomił sobie, że to był tylko dowcip.
- Chce zejść!!! Auuuuu!!! Tato!!! - zapłakał.
Ojciec szybko pobiegł błagając łysego mężczyznę, żeby zatrzymał te piekielne koło.
- Coś ci się stało?! - zapytał przerażony pan Williams - Jest ci niedobrze? Masz zawroty głowy? Migrenę?
- Nic mu nie jest. Ma tylko kilka czyraków. No może będzie go trochę bolało przy siedzeniu - powiedział Fred szczerząc zęby.
- A ty to skąd wiesz? - zdziwił się mężczyzna - Powiedział ci? Przecież on nigdy nie miał... Czyraki? Nie, to niemożliwe...
- A jednak. Chyba powinien go pan zabrać do uzdrowiciela, bo jeszcze nie wymyśliliśmy z George'm antidotum.
***************************************
- Gdzie wy tak długo byliście! Mieliście tylko iść na mecz na jakieś dwie godzinki, a nie było was cały dzień! - krzyczała pani Williams kiedy w drzwiach zobaczyła zmęczonego męża z synem na rękach i śmiejącymi się wciąż bliźniakami.
- A gdzie jest Toby? - rozglądnął się pan Tim.
- Ma biegunkę. Pewnie siedzi w kiblu. Och, to okropna sprawa. Kiedy Fred miał biegunkę, nasza łazienka była cała...
- Możesz oszczędzić nam szczegółów - skarciła go pani Holly i wszystkich wpuściła do środka.
Po długiej historii opowiedzianą przez pana Williamsa i ciekawostkach dodanych przez bliźniaków pani Holly miała już wyrobione zdanie o swoich gościach. Według niej Fred i George to zbzikowane bachory, które narażają jej dzieci na niebezpieczeństwo. Uważa, że albo ich matka jest równie nienormalna, albo ma anielską cierpliwość. Jednak ta pierwsza hipoteza wydawała się jej bardziej wiarygodna. Jest zdruzgotana, że kiedyś ich ojciec zaprzyjaźnił się z jej mężem! Według niej Fred i George powinni znaleźć się w psychiatryku.
- Możemy my dziś zrobić kolacje? Bardzo chcemy panią wyręczyć. Jest pani tak zapracowana, więc należą się pani od czasu do czasu przyjemności związane z nierobieniem posiłku - zaproponował George.
- No chłopcy widzę, że się staracie. Oczywiście zrobicie nam wszystkim przyjemność. Będzie cudownie jak zaprezentujecie swoje kulinarne zdolności. Prawda kochanie?
Niechętnie pani Williams pokiwała głową. Chociaż w głębi duszy obawiała się, że po zjedzeniu "kolacji" mogą się zatruć. Jednak jak miała się sprzeciwić. " No chłopcy widzę, że się staracie " - mhm... ta jasne, prędzej nas pozabijają w biały dzień niż będą się starać... Czy on na serio tego nie widzi ? " - pomyślała.
Bliźniacy wszystkich wyprosili z kuchni i zaczęli wcielać w życie swój okropny plan. Otworzyli lodówkę wyjęli z niej : pomidory, ogórki, sałatę, koperek, ser i miskę, która była ofoliowana.
- No to jaki jest przepis na sałatkę Weasleyów ? - zapytał Fred śmiejąc się szyderczo.
- Pokrój trzy pomidory i cztery ogórki w kostkę. Następnie posiekaj koperek i zetrzyj ser na tarce. Włóż to wszystko do miski i wymieszaj. Zapamiętałeś?
- No chyba... A gdzie jest nóż?
Po znalezieniu noża chłopcy zabrali się do pracy. Sałatka była banalnie prosta, ale okropnie podstępna. Po wymieszaniu wszystkich składników zrobili też cztery tosty, które posmarowali masłem orzechowym. Zrobili też herbatę, którą pierwszy raz w życiu widzieli. Żeby ją wykonać posłużyli się instrukcją zamieszczoną z tyłu opakowania, a przy tym bardzo się poparzyli.
- Kolacja gotowa! - krzyknął Fred kładąc sałatkę na stole.
Wszyscy członkowie rodziny zasiedli przy okrągłym stole. Lucy, Emilly i Katie, który właśnie wróciły z koleżanką - Betty z długiego spaceru patrzyły z podziwem na chłopców, którzy właśnie zasiadali zza stołem.
- Miałaś rację, Katie. Są bardzo przystojni - wyszeptała do ucha Betty.
Każdy nałożył sobie na talerzyk sałatki, jedynie pani Holly patrzyła podejrzliwie.
- Dlaczego wy nie jecie? - zapytała przyglądając się czterem tostom.
- Uznaliśmy, że nam nie wystarczy. A poza tym George ma uczulenie na pomidory.
- Ale ty. Ty mógłbyś spróbować. Skoro to nie jest trucizna...
- Holly! Opanuj się chłopcy przygotowali nam wspaniałą kolację, a ty ich ciągle obrażasz! Mi akurat to bardzo smakuję, zresztą chyba wszystkim. Musicie mi dać przepis na ten sos! A to jest kurczak?
- To są nasze rzygi - roześmiał się George wstając od stołu.
Wszyscy zamarli. A ci, którzy właśnie przeżuwali sałatę wypluli ją po kryjomu na talerz. Jedli wymiociny? To nie możliwe! A jednak potwierdziło się przeczucie pani Holly.
- A teraz wybaczcie czas na nas. Miło było was poznać. Gdybyście chcieli nas odwiedzić to szukajcie nas na Pokątnej, bo tam chyba założymy swój sklep. A teraz do widzenia - ukłonił się George wchodząc do kominka.
- Wiesz co George, a co powiesz gdybyśmy nasz sklep nazwali " Magiczne dowcipy Weasleyów", prawda, że to brzmi genialnie?
Chłopak z entuzjazmem kiwnął głową. Wyciągnęli z kieszeni odrobinę proszku Fiuu, który zwędzili przed wyjazdem i rzucili w podłoże kominka. Pod nimi wybuchnął ogień, a niektórzy z mieszkańców ze strachu zatkali sobie oczy myśląc, że za chwilę chłopcy zostaną spaleni.
- Do Nory! - krzyknęli i po raz ostatni pomachali rodzinie Willamsów.
Zapadło milczenie. Wszyscy oniemieli po tym co dopiero się wydarzyło.
- A nie mówiłam?! Ha! Ja zawsze mam rację!! - krzyczała radosna pani Holly.
Chyba te całe odwiedziny przez bliźniaków mocno zniszczyły jej psychikę.
- Będę za nimi tęsknił - wyszeptał Luis ocierając łzę.
- Będziesz tęsknił za facetami, którzy narzygali ci do talerza? - zdziwił się Toby, ale w głębi duszy czuł pustkę. Przez ostatnie kilka dni polubił Freda i George'a.
I pomyśleć, że dwoje chłopców potrafią dodać urok nudnemu dzieciństwu mugoli.
*************************
Przepraszam, że dopiero dodałam post, ale miałam problemy z internetem. Tak to jest... Spróbuje wam to wynagrodzić, bo ten rozdział nie był jakiś szczególny... Co powiecie na miniaturkę? Jeszcze nigdy żadnej nie pisałam, ale myślę, że po napisaniu podpowiecie mi co należy poprawić, żeby następne były lepsze.
sobota, 30 sierpnia 2014
wtorek, 5 sierpnia 2014
~Rozdział siedemnasty~ ŚWIAT WEDŁUG RODZINY WILLAMS'ÓW
W samochodzie było gorąco. Pan Weasley " śpiewał " za kierownicą mugolskie piosenki. Nie wychodziło mu to najlepiej, jednak nie poddawał się i z jeszcze większym zapałem nucił refren razem z brytyjską wokalistką. Fred i George ciągle zastanawiali się nad tajemnicą dziennika leżącego na biurku ich siostry. Kto to jest ten cały Tom Riddle? Skąd dziennik tego faceta znalazł się u Ginny? I po jaką cholerę pokazywał im swoje dzieciństwo?
- Już prawie jesteśmy na miejscu - zwrócił się do nich ojciec, kiedy właśnie skończyła się piosenka w audycji radiowej.
W sumie nie zdawali sobie sprawy z tego, że już niedługo chyba po raz pierwszy w życiu staną u progu mugolskich drzwi i zostaną przywitani przez ludzi, którzy nigdy nie wiedzieli co to jest magia. Pan Weasley z obawy na brak zaufania i odrzucenie jego osoby postanowił ukryć fakt, że jest czarodziejem. Kiedy chłopcy usłyszeli wiadomość, że mają udawać zwykłe mugolskie dzieciaki wpadli w szał. Przecież to nie przystoi na czarodzieja! I w dodatku czystej krwi! Może nigdy nie zwracali uwagi na swój status, ale teraz stało się to dla nich ogromnie ważne, prawie jak dla rodziny Malfoyów.
- Jak my czarodziej czystej krwi możemy udawać zwykłe mugolskie bachory? Przecież to jest niedorzeczne!
- I w dodatku sprzeczne z naszą naturą! - wtrącił Fred.
Ojciec spojrzał na nich przez ramię i zmierzył ich spojrzeniem. Po chwili powiedział :
- Od kiedy status krwi stał się ważny? Czy bycie mugolem jest czymś haniebnym i gorszym?
Chłopcy spojrzeli wymownie po sobie " Oho zaczyna się " - pomyślał George. " Skoro oni go tak fascynują niech wyrzeknie się czarów i zostanie jednym z nic..." -westchnął Fred.
- Zachowujecie się jak ci ZDRAJCY Malfoyowie - ciągnął dalej pan Artur - Ja nie wiem, czy jesteście moim dziećmi, w końcu ja na pewno tak was nie wychowałem... Wszystkiemu wina jest matka!
- Tato ty prowadzisz! - przypomniał ojcu Fred, widząc, że zaraz mogą wpadną w Big Ben.
Mężczyzna w ostanie chwili złapał kierownicę i szybko skręcił w bok, tak, że chłopcy poczuli, jakby wnętrzności przewróciły im się w brzuchu.
" Przerywamy audycję, żeby nadać komunikat specjalny... właśnie wybraliśmy nowego prezydenta, który na okres pięciu lat zajmie się naszym państwem, miejmy nadzieje, że godnie..."
- A tata znów słucha mugolskich wiadomości? - wyszeptał Fred, ale na szczęście powiedział to cicho, tak, że pan Weasley tego nie dosłyszał.
**************************
- Chyba czas na herbatę ! - usłyszeli głos zza drzwi kiedy stali na progu małego domku w centrum Londynu.
Pan Weasley z ciekawością przyjrzał się dzwonku na drzwiach, a kiedy go nacisnął on wydał dziwny dźwięk w rodzaju " Ding dong ". Zachwycony mężczyzna spojrzał w ten genialny wynalazek z oczami pełnymi podziwu. "Niesamowite, niesamowite.." -szeptał pod nosem.
W drzwiach ukazała się szczupła blondynka. W sumie to całkowite przeciwieństwo pani Weasley. Oczy miała groźne i wyłupiaste, dokładnie zaczesane blond włosy, kościste policzki i długie chude palce z szmaragdowym pierścieniem. Ubrana była w czarną suknie w białe kropki. Była bardzo wysoka. Chłopcy zmierzyli ją z dołu do góry, co wyglądało dość komicznie.
- Witaj Holly! - uśmiechnął się pan Weasley, a kobieta tylko kiwnęła do niego głową.
- Przywiozłem ci tu moich rozrabiaków, tak jak obiecałem. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnią z twoimi dzieciakami i nie będą sprawiać kłopotów...
Wtedy chłopcy popatrzyli na siebie znacząco, tak jakby chcieli powiedzieć " Nie będą sprawiać kłopotów? Nie, w cale... Zrobimy jedną wielką ruiny z tej chaty ".
- To jest Fred, a to George - wskazał chłopaków, a kobieta wciąż bacznie im się przyglądała.
- Ojciec, ja nie jestem Fred! Własne dziecko nie poznajesz?
- Chyba to co mówiłeś w samochodzie to była prawda... Nie możesz być naszym ojcem... - wtrącił Fred.
I dopiero wtedy pani Holly wybuchnęła śmiechem. Zgięła się wpół i uderzała ręką w kolano. Pan Weasley zaczerwienił się. Kobieta dotychczas sztywna śmiała się tak głośno, że chłopcy zastanawiali się, co było aż tak śmiesznego w ich wypowiedzi. Ciekawe jaka byłaby jej reakcja jakby w kapciach znalazłaby łajnobomby, które natychmiast by wybuchły.
Kiedy tak stali dłużą chwilę, trzeba było przyznać, że lekko się speszyli. To było naprawdę dziwne... W końcu śmiech ucichł, a na twarzy kobiety znalazło się zakłopotanie. George rozejrzał się zdziwiony nagłą zmianą. Chciał dowiedzieć się co się stało lecz przestraszył się tego co zobaczył...
Na ziemi leżała sztuczna szczęka, która prawdopodobnie wypadła jej, kiedy się śmiała...
- Chyba pani coś zgubiła... Proteza pani wypadła? - zapytał George podając zgubę.
Kobieta szybko złapała szczękę, a pan Weasley udawał, że tego nie zauważył.
- Nie dotykaj mnie! Łee... ty dotknąłeś to... - wyszeptał Fred kiedy wchodzili do środka domu.
Chłopak wzruszył ramionami, a ręce wytarł w spodnie.
Dom nie był może pałacem, ale wydawał się przytulny. W salonie znajdował się kominek i duża kanapa, a w kącie pokoju stał ogromny telewizor. Pan Weasley był tym podekscytowany, lecz próbował się opamiętać przypominając sobie, że jest " mugolem ", a taki telewizor dla mugola jest rzeczą normalną, tak jak dla czarodzieja miotła, lub różdżka. Z długich, spiralnych schodów zbiegły trzy córki.W ogóle nie przypominały matki. Jedna z nich miała długie, falowane i lśniące kasztanowe włosy i niebieskie oczy. Holly powiedziała, że ta dziewczyna ma na imię Lucy. Lucy wyglądała na około piętnaście lat, lecz nikt nie odważył się zapytać o dokładna datę urodzin. Na lewo od niej kucała dziewczynka o krótkich blond włosach. Pomimo, że fryzurę miała podobną do matki, całkowicie się od niej różniła, a to zasługa promienistego uśmiechu. Chłopcy usłyszeli, że ta dziewczynka to Katie. A Emilly, bo tak miała na imię opierała się o obręcz schodów i spoglądała przestraszona na całe to zbiegowisko. I ona była blondynką, lecz miała długie i idealnie proste włosy.
Dziewczynki gdy tylko zorientowały się, że są obserwowane uciekły zawstydzone.
" Dziwne jak matka " - pomyślał Fred.
- Zaprowadzę was do swoich pokoi, a potem poznacie Toby'ego i Luis'a.
Nie da się ukryć, że rodzina Williams'ów wiodła bardzo nudne życie. Z resztą pewnie jak większość mugoli.
Ich pokój przypominał może nie tyle co hurtownie, ale domowe składowisko niepotrzebnych rzeczy. Były w nim dwa łóżka, ogromne pudła i w sumie chyba tyle.
Zapowiadają się ciekawe dwa tygodnie...
********************************
- Wiesz co, ci chłopcy wydają mi się jacyś dziwni... - powiedziała pani Willams do swojego męża.
- Dlaczego? Chłopaki jak chłopaki... -przerwał jej chudy mężczyzna, o brązowych włosach - Są tak samo normalni jak Toby czy Luis...
- No właśnie nie są tacy jak oni! Cholera... a jak oni są no wiesz...
- Czym no? - zdziwił się mąż, który był zajęty robieniem sobie kanapki z masłem orzechowym.
- No wiesz Tim, koleżanka mojej siostry opowiadała, że znajoma jej narzeczonego, miała takiego kolegę, którego dziewczyna była inna... No wiesz... była czarodziejką!
- Co ty wygadujesz! - oburzył się pan Willams - przecież nie ma czegoś takiego jak czarodziej. Gdyby nimi byli to dlaczego weszli do nas w tradycyjne sposób, a nie dzięki jakiejś magii? To niedorzeczne! To niby dlaczego my nie czarujemy?! Słuchaj swojej głupiej siostry to znajdziesz się w psychiatryku.
- Tim jak możesz?! Ona jest bardzo porządną kobietą, a poza tym jesteś naiwny! Po co mieli by się ujawniać, a może to u nich karane, czy coś! I w ogóle, nie pomyślałeś, że nie każdy człowiek jest takim dziwolągiem? My i nasze dzieci jesteśmy normalnie, ale oni...
BUM!!
Coś przerwało ich rozmowę i poczuli dziwny zapach spalenizny. A potem usłyszeli pisk dzieci.
Kobieta zerwała się na równe nogi i wybiegła na korytarz. To co zobaczyła wstrząsało nią tak bardzo, że mało brakowało, a dostałaby zawał. Cały dom mienił się kolorowymi fajerwerkami! Złote, zielone, niebieskie! Nie było widać nic poza tym! Latały i z wielkim hukiem eksplodowały! Po chwili z fajerwerków utworzył się ogromny smok, który zaczął gonić małego, przerażonego chłopca - Toby'ego.
Za nim biegł blondynek o imieniu Luis i krzyczał :
- Bierz go, zeżryj go! Bardziej, bardziej ! O właśnie!!....
Pan Tim uśmiechnął się ukradkiem. Jeszcze nigdy nie widział tak cudownych fajerwerk, gdyby odkryłby je wcześniej na pewno wygrałby konkurs na najpiękniejsze sztuczne ognie podczas Nowego Roku. A tak to musiał się pogodzić z porażka, bo pan Brown musiał ukraść jego wymarzoną nagrodę. A w cale jego pokaz nie był aż tak zachwycający...
Wśród pisków i krzyków oraz pięknych eksplodujących fajerwerk pojawili się Fred i George lecąc tuż pod sufitem.
- Dobrze, że wzięliśmy zmiatacze! - krzyknął roześmiany Fred.
George tylko kiwnął głową i próbował postraszyć panią Holly wlatując w nią.
- Teraz bez wątpienia miałam rację! - krzyknęła wstając i otrzepując popiół z sukienki.
Pan Tim stał w milczeniu, ale widać było, że cały ten harmider mu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie podziwiał chłopców, którzy teraz śmiejąc się przepijali sobie piątki.
*********************************************
Dziękuję za miłe słowa pod ostatnim postem. A teraz czas na wielkie wyzwanie! Kolejny rozdział zostanie opublikowany dopiero wtedy gdy pod tym postem znajdzie się aż 10 komentarzy. Wiem, że to będzie trudne i chwilę potrwa, dlatego będę miała czas na odpoczynek.
- Już prawie jesteśmy na miejscu - zwrócił się do nich ojciec, kiedy właśnie skończyła się piosenka w audycji radiowej.
W sumie nie zdawali sobie sprawy z tego, że już niedługo chyba po raz pierwszy w życiu staną u progu mugolskich drzwi i zostaną przywitani przez ludzi, którzy nigdy nie wiedzieli co to jest magia. Pan Weasley z obawy na brak zaufania i odrzucenie jego osoby postanowił ukryć fakt, że jest czarodziejem. Kiedy chłopcy usłyszeli wiadomość, że mają udawać zwykłe mugolskie dzieciaki wpadli w szał. Przecież to nie przystoi na czarodzieja! I w dodatku czystej krwi! Może nigdy nie zwracali uwagi na swój status, ale teraz stało się to dla nich ogromnie ważne, prawie jak dla rodziny Malfoyów.
- Jak my czarodziej czystej krwi możemy udawać zwykłe mugolskie bachory? Przecież to jest niedorzeczne!
- I w dodatku sprzeczne z naszą naturą! - wtrącił Fred.
Ojciec spojrzał na nich przez ramię i zmierzył ich spojrzeniem. Po chwili powiedział :
- Od kiedy status krwi stał się ważny? Czy bycie mugolem jest czymś haniebnym i gorszym?
Chłopcy spojrzeli wymownie po sobie " Oho zaczyna się " - pomyślał George. " Skoro oni go tak fascynują niech wyrzeknie się czarów i zostanie jednym z nic..." -westchnął Fred.
- Zachowujecie się jak ci ZDRAJCY Malfoyowie - ciągnął dalej pan Artur - Ja nie wiem, czy jesteście moim dziećmi, w końcu ja na pewno tak was nie wychowałem... Wszystkiemu wina jest matka!
- Tato ty prowadzisz! - przypomniał ojcu Fred, widząc, że zaraz mogą wpadną w Big Ben.
Mężczyzna w ostanie chwili złapał kierownicę i szybko skręcił w bok, tak, że chłopcy poczuli, jakby wnętrzności przewróciły im się w brzuchu.
" Przerywamy audycję, żeby nadać komunikat specjalny... właśnie wybraliśmy nowego prezydenta, który na okres pięciu lat zajmie się naszym państwem, miejmy nadzieje, że godnie..."
- A tata znów słucha mugolskich wiadomości? - wyszeptał Fred, ale na szczęście powiedział to cicho, tak, że pan Weasley tego nie dosłyszał.
**************************
- Chyba czas na herbatę ! - usłyszeli głos zza drzwi kiedy stali na progu małego domku w centrum Londynu.
Pan Weasley z ciekawością przyjrzał się dzwonku na drzwiach, a kiedy go nacisnął on wydał dziwny dźwięk w rodzaju " Ding dong ". Zachwycony mężczyzna spojrzał w ten genialny wynalazek z oczami pełnymi podziwu. "Niesamowite, niesamowite.." -szeptał pod nosem.
W drzwiach ukazała się szczupła blondynka. W sumie to całkowite przeciwieństwo pani Weasley. Oczy miała groźne i wyłupiaste, dokładnie zaczesane blond włosy, kościste policzki i długie chude palce z szmaragdowym pierścieniem. Ubrana była w czarną suknie w białe kropki. Była bardzo wysoka. Chłopcy zmierzyli ją z dołu do góry, co wyglądało dość komicznie.
- Witaj Holly! - uśmiechnął się pan Weasley, a kobieta tylko kiwnęła do niego głową.
- Przywiozłem ci tu moich rozrabiaków, tak jak obiecałem. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnią z twoimi dzieciakami i nie będą sprawiać kłopotów...
Wtedy chłopcy popatrzyli na siebie znacząco, tak jakby chcieli powiedzieć " Nie będą sprawiać kłopotów? Nie, w cale... Zrobimy jedną wielką ruiny z tej chaty ".
- To jest Fred, a to George - wskazał chłopaków, a kobieta wciąż bacznie im się przyglądała.
- Ojciec, ja nie jestem Fred! Własne dziecko nie poznajesz?
- Chyba to co mówiłeś w samochodzie to była prawda... Nie możesz być naszym ojcem... - wtrącił Fred.
I dopiero wtedy pani Holly wybuchnęła śmiechem. Zgięła się wpół i uderzała ręką w kolano. Pan Weasley zaczerwienił się. Kobieta dotychczas sztywna śmiała się tak głośno, że chłopcy zastanawiali się, co było aż tak śmiesznego w ich wypowiedzi. Ciekawe jaka byłaby jej reakcja jakby w kapciach znalazłaby łajnobomby, które natychmiast by wybuchły.
Kiedy tak stali dłużą chwilę, trzeba było przyznać, że lekko się speszyli. To było naprawdę dziwne... W końcu śmiech ucichł, a na twarzy kobiety znalazło się zakłopotanie. George rozejrzał się zdziwiony nagłą zmianą. Chciał dowiedzieć się co się stało lecz przestraszył się tego co zobaczył...
Na ziemi leżała sztuczna szczęka, która prawdopodobnie wypadła jej, kiedy się śmiała...
- Chyba pani coś zgubiła... Proteza pani wypadła? - zapytał George podając zgubę.
Kobieta szybko złapała szczękę, a pan Weasley udawał, że tego nie zauważył.
- Nie dotykaj mnie! Łee... ty dotknąłeś to... - wyszeptał Fred kiedy wchodzili do środka domu.
Chłopak wzruszył ramionami, a ręce wytarł w spodnie.
Dom nie był może pałacem, ale wydawał się przytulny. W salonie znajdował się kominek i duża kanapa, a w kącie pokoju stał ogromny telewizor. Pan Weasley był tym podekscytowany, lecz próbował się opamiętać przypominając sobie, że jest " mugolem ", a taki telewizor dla mugola jest rzeczą normalną, tak jak dla czarodzieja miotła, lub różdżka. Z długich, spiralnych schodów zbiegły trzy córki.W ogóle nie przypominały matki. Jedna z nich miała długie, falowane i lśniące kasztanowe włosy i niebieskie oczy. Holly powiedziała, że ta dziewczyna ma na imię Lucy. Lucy wyglądała na około piętnaście lat, lecz nikt nie odważył się zapytać o dokładna datę urodzin. Na lewo od niej kucała dziewczynka o krótkich blond włosach. Pomimo, że fryzurę miała podobną do matki, całkowicie się od niej różniła, a to zasługa promienistego uśmiechu. Chłopcy usłyszeli, że ta dziewczynka to Katie. A Emilly, bo tak miała na imię opierała się o obręcz schodów i spoglądała przestraszona na całe to zbiegowisko. I ona była blondynką, lecz miała długie i idealnie proste włosy.
Dziewczynki gdy tylko zorientowały się, że są obserwowane uciekły zawstydzone.
" Dziwne jak matka " - pomyślał Fred.
- Zaprowadzę was do swoich pokoi, a potem poznacie Toby'ego i Luis'a.
Nie da się ukryć, że rodzina Williams'ów wiodła bardzo nudne życie. Z resztą pewnie jak większość mugoli.
Ich pokój przypominał może nie tyle co hurtownie, ale domowe składowisko niepotrzebnych rzeczy. Były w nim dwa łóżka, ogromne pudła i w sumie chyba tyle.
Zapowiadają się ciekawe dwa tygodnie...
********************************
- Wiesz co, ci chłopcy wydają mi się jacyś dziwni... - powiedziała pani Willams do swojego męża.
- Dlaczego? Chłopaki jak chłopaki... -przerwał jej chudy mężczyzna, o brązowych włosach - Są tak samo normalni jak Toby czy Luis...
- No właśnie nie są tacy jak oni! Cholera... a jak oni są no wiesz...
- Czym no? - zdziwił się mąż, który był zajęty robieniem sobie kanapki z masłem orzechowym.
- No wiesz Tim, koleżanka mojej siostry opowiadała, że znajoma jej narzeczonego, miała takiego kolegę, którego dziewczyna była inna... No wiesz... była czarodziejką!
- Co ty wygadujesz! - oburzył się pan Willams - przecież nie ma czegoś takiego jak czarodziej. Gdyby nimi byli to dlaczego weszli do nas w tradycyjne sposób, a nie dzięki jakiejś magii? To niedorzeczne! To niby dlaczego my nie czarujemy?! Słuchaj swojej głupiej siostry to znajdziesz się w psychiatryku.
- Tim jak możesz?! Ona jest bardzo porządną kobietą, a poza tym jesteś naiwny! Po co mieli by się ujawniać, a może to u nich karane, czy coś! I w ogóle, nie pomyślałeś, że nie każdy człowiek jest takim dziwolągiem? My i nasze dzieci jesteśmy normalnie, ale oni...
BUM!!
Coś przerwało ich rozmowę i poczuli dziwny zapach spalenizny. A potem usłyszeli pisk dzieci.
Kobieta zerwała się na równe nogi i wybiegła na korytarz. To co zobaczyła wstrząsało nią tak bardzo, że mało brakowało, a dostałaby zawał. Cały dom mienił się kolorowymi fajerwerkami! Złote, zielone, niebieskie! Nie było widać nic poza tym! Latały i z wielkim hukiem eksplodowały! Po chwili z fajerwerków utworzył się ogromny smok, który zaczął gonić małego, przerażonego chłopca - Toby'ego.
Za nim biegł blondynek o imieniu Luis i krzyczał :
- Bierz go, zeżryj go! Bardziej, bardziej ! O właśnie!!....
Pan Tim uśmiechnął się ukradkiem. Jeszcze nigdy nie widział tak cudownych fajerwerk, gdyby odkryłby je wcześniej na pewno wygrałby konkurs na najpiękniejsze sztuczne ognie podczas Nowego Roku. A tak to musiał się pogodzić z porażka, bo pan Brown musiał ukraść jego wymarzoną nagrodę. A w cale jego pokaz nie był aż tak zachwycający...
Wśród pisków i krzyków oraz pięknych eksplodujących fajerwerk pojawili się Fred i George lecąc tuż pod sufitem.
- Dobrze, że wzięliśmy zmiatacze! - krzyknął roześmiany Fred.
George tylko kiwnął głową i próbował postraszyć panią Holly wlatując w nią.
- Teraz bez wątpienia miałam rację! - krzyknęła wstając i otrzepując popiół z sukienki.
Pan Tim stał w milczeniu, ale widać było, że cały ten harmider mu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie podziwiał chłopców, którzy teraz śmiejąc się przepijali sobie piątki.
*********************************************
Dziękuję za miłe słowa pod ostatnim postem. A teraz czas na wielkie wyzwanie! Kolejny rozdział zostanie opublikowany dopiero wtedy gdy pod tym postem znajdzie się aż 10 komentarzy. Wiem, że to będzie trudne i chwilę potrwa, dlatego będę miała czas na odpoczynek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)